Kto inny dopuścił się zdrady narodowej
Treść
Z Zuzanną Kurtyką, prezesem Stowarzyszenia Rodzin Katyń 2010, żoną prezesa IPN Janusza Kurtyki, który zginął w katastrofie smoleńskiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Z inicjatywy Stowarzyszenia Rodzin Katyń 2010 na miejscu katastrofy smoleńskiej stanął krzyż - symbol wydarzeń z 10 kwietnia. Czy upamiętnienie tragedii, w której zginął prezydent i najważniejsze osoby w państwie, to wyłącznie zadanie rodzin?
- Na pewno nie, aczkolwiek rola rodzin w tym wypadku jest duża. Przy tak ogromnej tragedii, w sytuacji, kiedy ginie prezydent, elity państwa: polityczna i wojskowa, to obowiązkiem władz każdego kraju jest godne upamiętnienie wydarzenia i ludzi, a także utrwalanie i przekazywanie ich dorobku przyszłym pokoleniom. To powinność instytucji, w których pracowali lub z którymi byli związani, ale nade wszystko obowiązek władz Polski.
Jak Pani ocenia wywiązywanie się z tego obowiązku?
- Spotykamy się z polityką, która dąży do jak najszybszego zapomnienia, niemówienia o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia. Przecież mimo upływu czasu i deklaracji zarówno ze strony polskiej, jak i rosyjskiej, w Smoleńsku na miejscu narodowej tragedii wciąż niewiele się dzieje. Skoro władze nie potrafią bądź nie chcą, to w tym momencie pojawia się ogromne zadanie dla nas, rodzin ofiar, które poczuwają się do obowiązku godnego upamiętnienia zarówno miejsca katastrofy, jak i kultywowania pamięci po naszych krewnych. To ogromne zadanie do wykonania, ale - jak widać - nikt za nas tego nie zrobi.
Krzyż to pierwszy etap upamiętnienia?
- Krzyż to tak naprawdę początek i koniec. Dla mnie, i myślę, że dla większości rodzin - to najważniejszy symbol, jaki w tym miejscu może i powinien stanąć. Czy będzie tam również pomnik, to rzecz do dyskusji. Z tego, co wiem, takie negocjacje pomiędzy stroną polską a rosyjską trwają. Jaki będzie ich efekt - zobaczymy. Jednak bez względu na to, jak te rozmowy się skończą, czy i jaki pomnik tam stanie, rola krzyża jest najważniejsza. Tam powinien być krzyż, i dzięki Bogu jest.
Ze Smoleńska wyjechali już polscy archeolodzy. Jak dziś wygląda miejsce katastrofy?
- To, co zobaczyłam w ostatnich dniach, naprawdę mnie zamurowało. Po wyjeździe polskich archeologów teren ten to tak naprawdę jedno wielkie bagno. Miejsce jest jeszcze bardziej zaniedbane, niż kiedy widziałam je we wrześniu. Po wykopaliskach pozostały dziury i doły. Wszystko to wygląda naprawdę dramatycznie. Miejsce to jest pozostawione same sobie, a powinno być przynajmniej ogrodzone. Nie jest to tylko moje zdanie, ale także opinia archeologów, którzy, wyjeżdżając stamtąd, podkreślali, że szczątków ludzkich i szczątków samolotu na miejscu katastrofy jest tak dużo, że pracy starczyłoby im nawet na kilka lat.
Kto powinien zabezpieczyć ten teren?
- Myślę, że w tej kwestii strona rosyjska jest tylko i wyłącznie naszym partnerem. Sądzę, że gdyby pojawiły się naciski czy monity ze strony polskiej co do zabezpieczenia i doprowadzenia tego miejsca do porządku, a to przecież nie jest jakaś ciężka praca, to z Rosjanami najprawdopodobniej można by się spokojnie porozumieć. Natomiast trudno oczekiwać, żeby inicjatywa wyszła z ich strony. Na pewno to, co się wydarzyło 10 kwietnia, jest dużym wydarzeniem dla społeczeństwa rosyjskiego. Byłam zbudowana faktem, że np. w miejscu, gdzie samolot prezydencki zaczął opadać, a więc z zupełnie innej strony tego lasku, niż znajdują się postawione przez nas krzyż i tablica, ciągle leżą świeże kwiaty, stale przychodzą tam ludzie, zapalają znicze i się modlą. To dobrze świadczy o tamtejszych prostych, zwykłych ludziach, mieszkańcach Smoleńska.
Grupy jadące złożyć hołd polskim oficerom pomordowanym przez Rosjan w Katyniu, po 10 kwietnia udają się też do Smoleńska.
- Zdecydowanie jest to miejsce, które już przeszło do historii, stało się jej częścią podobnie jak Katyń czy Kuropaty. Jest to wynik bardzo smutnego wydarzenia, ale my, którzy zupełnie o to niepytani, zostaliśmy wciągnięci w wir tego, co się tam stało 10 kwietnia, musimy zachować się godnie w tej sytuacji, żeby nie wstydzić się tego, co napiszą o nas następne pokolenia. Wartość historyczna tych miejsc jest na tym samym poziomie. Część wycieczek chce jechać do Smoleńska, odwiedzając Katyń, a część, jadąc do Katynia, odwiedza Smoleńsk. A zatem tutaj jakby dopełnia się historia tragicznie przerwanej podróży polskiej delegacji. Tym samym miejsca te zostały ze sobą powiązane.
10 listopada na Powązkach został odsłonięty pomnik ku czci ofiar katastrofy. Zaraz pojawiły się komentarze, że może on być miejscem, które zacznie łączyć. Ale czy rodziny ofiar tragedii smoleńskiej są podzielone?
- Myślę, że rodziny ofiar nie są podzielone. Wszyscy jesteśmy w tej samej tragicznej sytuacji. Z każdym dniem każdy z nas coraz bardziej boleśnie odczuwa fakt, że śledztwo się ślimaczy, że właściwie coraz mniej wiemy, a coraz więcej pojawia się wątpliwości i spraw, które należałoby wyjaśnić. Mamy też świadomość, iż jesteśmy wciągani w jakieś rozgrywki polityczne. To wszystko sprawia, że w sytuacji, w której nie z naszej winy się znaleźliśmy, czujemy się niegodnie traktowani. Wszyscy to odczuwamy, i to nie dzieli, a przeciwnie - łączy ludzi.
Czy w ocenie rodzin ze stowarzyszenia, które Pani reprezentuje, dotychczasowe, działania rządu PO - PSL dają gwarancję wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej?
- Nie mamy żadnych gwarancji, że przyczyny katastrofy zostaną wyjaśnione. Nasze największe wątpliwości budzi fakt, że polska prokuratura nie ma dostępu do oryginalnych dowodów niezbędnych do prawidłowego przebiegu śledztwa. Trudno pracować w oparciu o kopie, zresztą - jak się okazuje - bardzo mało wiarygodne. Uważam, że na chwilę obecną śledztwo jest stracone. Być może w przyszłości pojawią się nowe przesłanki, które pomogą wyjaśnić coś więcej.
W grudniu do Polski ma przyjechać prezydent Dmitrij Miedwiediew. Czego oczekiwałaby Pani po tej wizycie?
- Deklaracja prezydenta Rosji złożona na początku, zaraz po katastrofie, w sprawie wspólnego śledztwa, została przez premiera Tuska odrzucona. To był niewybaczalny błąd i - jak widać - brzemienny w skutkach. W tej sytuacji nie sądzę, żeby podobna deklaracja mogła się drugi raz pojawić.Pozytywnym aspektem tej wizyty byłaby całkowita i pełna realizacja polskich wniosków prawnych, a więc przekazanie nam oryginalnych dowodów i umożliwienie przesłuchań świadków, kontrolerów z wieży lotniska w Smoleńsku. Ponadto dostarczenie stronie polskiej oryginalnych zapisów czarnych skrzynek rządowego TU-154M, dokumentacji technicznej lotniska w Smoleńsku, a zatem tego wszystkiego, co jest ważne dla śledztwa, nie można oczywiście zapominać o przekazaniu wraku samolotu. Myślę, że spełnienie m.in. tych żądań w znacznym stopniu podniosłoby wiarygodność strony rosyjskiej. Nie mam jednak złudzeń, żeby było to możliwe.
To między innymi z tego powodu Prawo i Sprawiedliwość w Stanach Zjednoczonych szuka pomocy w sprawie zbadania tragedii z 10 kwietnia.
- Są to nasze wspólne działania: zarówno PiS, jak i Stowarzyszenia Rodzin Katyń 2010. Wynikają one bezpośrednio z odmownej odpowiedzi premiera Tuska na naszą petycję złożoną kilka tygodni temu, a dotyczącą powołania międzynarodowej komisji śledczej w sprawie wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej. Przypomnę, że w tej sprawie jako stowarzyszenie zebraliśmy ponad trzysta tysięcy podpisów. Tymczasem premier Tusk wyraźnie powiedział, że nie widzi powodu powoływania takiej komisji. W tej sytuacji postanowiliśmy, że spróbujemy drążyć temat, bo jest to sprawa bardzo ważna, jak również istotny jest sposób, w jaki się zakończy. Jako osoby pokrzywdzone, rodziny bezpośrednio poszkodowane w wyniku katastrofy i jako obywatele demokratycznego państwa mamy do tego prawo. Skoro polski rząd nie podejmuje wystarczających kroków w celu wyjaśnienia tego, co wydarzyło się 10 kwietnia w Smoleńsku, to jako poszkodowani mamy również prawo i obowiązek informowania międzynarodowej opinii publicznej.
Wizyta Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza w USA już wywołała gwałtowne ruchy na polskiej scenie politycznej. Rzecznik rządu Paweł Graś nazwał te działania skandalem ocierającym się o zdradę narodową. Ale rząd sam z taką misją się nie udał.
- Można się było spodziewać, i takie były zresztą oczekiwania, że rząd wystąpi do NATO, do państw Sojuszu, organizacji międzynarodowych z prośbą o konsultacje i pomoc, która mogłaby służyć wyjaśnieniu katastrofy z 10 kwietnia. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by raport MAK został poddany ocenie także zagranicznych ekspertów. Jednak skoro państwo polskie nie staje na wysokości zadania, mamy obowiązek ubiegania się o nasze prawa. Występowanie do różnych międzynarodowych organizacji, jak Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze, czy chociażby prośba skierowana do naszych sojuszników z pewnością nie jest zdradą. Z tego, co wiem, Stany Zjednoczone są wciąż naszym sojusznikiem, chyba że coś się ostatnio zmieniło na arenie politycznej i może pan Graś ma jakieś informacje na ten temat, bo ja przyznam, że nic o tym nie wiem. Natomiast określenie "zdrada narodowa" bardziej pasuje do faktu pozostawienia w rękach rosyjskich śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej.Nie sądzę, bym mogła zrozumieć mentalność rzecznika rządu Pawła Grasia. Zresztą w tej tonacji wypowiadają się także inni. Przecież Antoni Macierewicz nie tak dawno odbył wizytę, która miała podobny charakter, i wówczas nie wywoływało to aż tak wielkich emocji ani szczególnego zainteresowania jak teraz.
W mediach pojawiają się w ostatnich dniach informacje, które "Nasz Dziennik" podawał już kilka tygodni temu. Na przykład TVN 24 "dotarło" do rosyjskich protokołów, z których wynika, że śmierć ofiar nastąpiła w wyniku obrażeń wielonarządowych. Jakie są Pani doświadczenia w kontaktach z dziennikarzami?
- Jak już wielokrotnie podkreślałam, że jestem pod wrażeniem ogromnej pracy i wysiłków "Naszego Dziennika" na rzecz obiektywnego i merytorycznego wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej i informowania społeczeństwa o tej narodowej tragedii. Niestety, nie można tego powiedzieć o wszystkich mediach. Przyznam, że jestem zbulwersowana bardzo niskim poziomem wiedzy niektórych dziennikarzy. Od kilku miesięcy rozmawiam z przedstawicielami różnych mediów na różne tematy i czasem otrzymuję pytania, które wskazują na brak podstawowej wiedzy w poruszanym zakresie, mimo że wielokrotnie o tym mówiono czy pisano. Jest to bulwersujące. To zupełnie nowe zjawisko, które dowodzi, że brak przygotowania merytorycznego części pracowników mediów jest zatrważający. W efekcie mamy do czynienia z tym, o czym pan wspomniał.
Kto jest odpowiedzialny za wywoływanie emocji wokół katastrofy?
- Gdyby śledztwo było prowadzone zgodnie z zasadami logiki postępowania, gdyby polski rząd się o to należycie zatroszczył, to sądzę, że już od dawna byłoby mniej emocji. Byłyby one wyciszone i ze spokojem moglibyśmy oczekiwać na wyniki śledztwa. Natomiast w związku z tym, że jest ono prowadzone przez Rosjan - stronę w śledztwie, trudno myśleć o jakiejkolwiek wiarygodności.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-11-17
Autor: jc