Krzyż i polityka
Treść
Polacy są Narodem, który od tysiąca lat uczy się swojej tożsamości w blasku krzyża, w obliczu świadectwa wiary męczenników, którzy w miłości do Ukrzyżowanego odnajdywali moc i męstwo do złożenia ofiary z życia za godność człowieka, za wolność sumienia, które podlega tylko Bogu, i za wolność Europy zagrożonej przez hordy starego i nowego pogaństwa. Sejm powinien podjąć jednogłośnie uchwałę w sprawie ochrony wolności wyznania i prawa do obecności krzyża w przestrzeni publicznej. Natomiast ci posłowie, dla których krzyż jest przedmiotem nienawiści lub pogardy, powinni sobie poszukać innej pracy poza parlamentem.
Po skandalicznym wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu odezwało się wiele głosów protestu i powstało wiele inicjatyw w obronie krzyża. We Włoszech sprzeciw wobec wyroku wyraził rząd z premierem Silvio Berlusconim na czele. Radio Watykańskie systematycznie informowało o nastrojach w Europie, a 7 listopada podało: "Watykański sekretarz stanu ks. kard. Tarcisio Bertone wyraził nadzieję, że te reakcje - także ze strony środowisk niechrześcijańskich - obudzą sumienia i poczucie odpowiedzialności u sędziów Trybunału w Strasburgu. (...) Do protestu dołączają się też zwykli obywatele. Dla przykładu, wzdłuż ulic miasta Montegrotto, na elektronicznych tablicach, które z zasady informują o sytuacji na drogach, pojawił się krzyż i napis: 'My go nie zdejmiemy'. Co więcej, w wielu szkolnych aulach i urzędach państwowych, gdzie do tej pory nie było krzyży, obecnie są one wieszane. Zresztą wyrok szeroko krytykowany jest w całej Europie".
Chrześcijanie razem
Także Cerkiew prawosławna solidaryzuje się z Kościołem katolickim. Arcybiskup Ieronimos, głowa greckiej Cerkwi prawosławnej, apeluje: "Europo, broń swojej duszy!" W artykule Piotra Kościańskiego i Piotra Zychowicza "Zjednoczeni w obronie krzyża" ("Rzeczpospolita", 14.11.2009 r.) czytamy, że "według Greków, laickie ugrupowania w całej Europie potraktują wyrok Trybunału jako precedens i będą domagały się zdjęcia krzyży ze ścian budynków publicznych w swoich krajach. Właśnie tak stało się w Grecji, gdzie organizacja Monitor Helsiński zaapelowała o usunięcie chrześcijańskich symboli z sądów i ze szkół. Mają w tym pomóc radykalne, lewicowe związki zawodowe. (...) Według Akermana (z brytyjskiej organizacji Pro Ecclesia et Pontifice), w Europie laicki świat wypowiedział wojnę tradycji i chrześcijaństwu. Doszliśmy do momentu, w którym należy powiedzieć: 'Stop'. Jeżeli teraz chrześcijanie nie wystąpią w obronie krzyża, nie będą mogli się już nazywać chrześcijanami. Ludzie zaślepieni nienawiścią zaatakowali naszą świętość. Być może jednak skutek ich działań będzie odwrotny do zamierzonego. Ten wyrok może doprowadzić do porozumienia między chrześcijanami, a razem na pewno zwyciężymy".
Portalpomorza.pl ogłosił w imieniu Zarządu Głównego Młodzieży Wszechpolskiej apel w obronie krzyża, przywołując na pamięć słowa Jana Pawła II: "Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu społecznym czy rodzinnym. Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych, szpitali. Niech on tam pozostanie".
Stanowisko w obronie krzyża zajęli również polscy parlamentarzyści. Pod projektem uchwały w sprawie ochrony wolności wyznania i prawa do obecności krzyża w przestrzeni publicznej podpisało się już 280 posłów z Polski Plus (inicjatora uchwały), PO, PiS, PSL oraz posłowie niezrzeszeni. Jest to z pewnością taki przypadkowy sprawdzian, kto z członków Sejmu czuje się Polakiem. Bo nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto jest Polakiem, nie stanął w obronie krzyża. Sejm powinien taką uchwałę podjąć jednogłośnie; natomiast ci, dla których krzyż jest przedmiotem nienawiści lub pogardy, powinni sobie poszukać innej pracy poza parlamentem.
Punkt widzenia bardzo rządowy
Tymczasem Elżbieta Radziszewska, jako przedstawicielka rządu RP, uspokaja społeczeństwo, twierdząc, że "orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu dotyczące wieszania krzyży we włoskich szkołach nie dotyczy Polski, zatem Polska nie musi zabierać głosu w tej sprawie". Innego zdania była europosłanka z SLD Joanna Senyszyn, która zapowiedziała kampanię przeciw "klerykalizmowi" w Polsce i zapewniła, że będzie się domagała rozporządzenia nakazującego usuwanie krzyży ze szkół. Senyszyn była wyraźnie zdopingowana precedensem w postaci wyroku strasburskiego i uważała, że nadszedł moment (po ratyfikacji traktatu lizbońskiego), by zaatakować chrześcijaństwo w Polsce, gdzie pomimo najszczerszych wysiłków Hitlera, Stalina i socjalistów wszelakiej maści, owo chrześcijaństwo jeszcze jako tako się trzyma. Radziszewska, komentując wyskok Senyszyn, uspokajającym tonem zapewniała: "W Polsce nie ma rozporządzenia, które nakazywałoby wieszanie krzyży, dlatego nie można wydać rozporządzenia, które nakazuje ich zdejmowanie".
Radziszewska ocenia zatem całą sytuację z punktu widzenia prawa pozytywnego, nie domyślając się, że istnieje prawo wyższe, które nie podlega żadnym rozporządzeniom takiej czy innej władzy ziemskiej. Pod tym względem nie ma różnicy między poglądami obu pań zaangażowanych w politykę. Bo jeśli Radziszewska twierdzi, że nie można wydać rozporządzenia nakazującego zdejmowanie krzyży dlatego, że nie było rozporządzenia nakazującego ich wieszanie, to zgadza się z Senyszyn, że wszystko zależy od określonego rozporządzenia władzy. W takim układzie (w takiej logice) nie liczą się prawa człowieka, nie liczy się prawo Narodu, który od tysiąca lat uczy się swojej tożsamości w blasku krzyża, nie liczy się prawo Kościoła i krew męczenników, którzy w miłości do Ukrzyżowanego odnajdowali moc i męstwo do złożenia ofiary z życia za godność człowieka, za wolność sumienia, które podlega tylko Bogu, i za wolność Europy zagrożonej przez hordy starego i nowego pogaństwa.
To bardzo uboga perspektywa, w której obracają się nasze panie "zatrudnione" w polityce. Radziszewska uspokaja również społeczeństwo argumentem, że "orzeczenie strasburskiego trybunału nie zawiera nic poważnego"; wręcz można powiedzieć, że jest to orzeczenie głęboko "niepoważne", pozbawione wszelkiego odniesienia do obiektywnych kryteriów sprawiedliwości (jeśli w tym trybunale wiedzą, co to takiego jest "sprawiedliwość", na podobieństwo Piłata, który nie wiedział, co to jest prawda). Nie mogę również pozostawić w spokoju twierdzenia, że skoro wyrok strasburski dotyczy tylko Włoch, to Polska nie musi się w tę sprawę angażować i formułować własnego stanowiska. Radziszewska nie ma racji. Pomijając już sprawę, że obcy trybunał wypowiada się na temat sporu podległego władzom Italii i narusza suwerenność państwa włoskiego, głębsza istota sporu toczy się na płaszczyźnie prawdy o człowieku: o człowieku, za którego umarł Chrystus, i o Człowieku, którego skazano na śmierć krzyżową za to, że dał "świadectwo prawdzie", oświadczając, że jest prawdziwie Królem. Krzyż jest właśnie znakiem i symbolem tej głębokiej prawdy, od której zależy ostateczny los świata. Dlatego jeżeli gdziekolwiek na ziemi ten symbol jest poniżany, lekceważony i traktowany jako sprzęt podległy administracji rządowej, to poniżany i deptany moralnie jest każdy człowiek i każdy człowiek świadomy swej godności i solidarności powszechnej ma wtedy obowiązek powiedzieć: "Nie pozwalam!", "Nie wolno!", "Ręce precz od Krzyża!".
Ateizm a polityka
Jeszcze jeden szczegół wymaga komentarza. Według minister Elżbiety Radziszewskiej, w całej sprawie "tkwi polityka" - trzeba pamiętać o tym, że mężem kobiety występującej w imieniu swojego dziecka jest aktywista włoskiego związku ateistów, agnostyków i racjonalistów. Dlatego jej zdaniem, należy spokojnie, na chłodno i racjonalnie ocenić ten wyrok. Nie jest do końca jasne, czy owa polityka "tkwi" w tym, że ten pan jest członkiem tego związku "ateistów, agnostyków i racjonalistów", czy też w tym, że dzięki tej przynależności może bezkarnie atakować prawo wolności religijnej społeczeństwa włoskiego, a nawet swojego dziecka, czy też w tym, że jemu wolno przyjmować postawę agresji i nienawiści wobec Kościoła, a my, zaatakowani bezprawnie, mamy się wobec niego zachować "spokojnie, na chłodno i racjonalnie"? Jest to dość skomplikowane i szkoda, że Radziszewska szerzej tego nie wyjaśniła. Na podstawie doświadczeń historycznych, jakie przeszła Europa, szczególnie Wschodnia, a zwłaszcza kraje Związku Sowieckiego i Polska, a nadto Hiszpania, Chiny, Korea, Wietnam i Kambodża (nie mówiąc już o wszystkich krajach dotkniętych czerwoną rewolucją) - można stwierdzić, że to, co zaoferowano owym krajom i milionom niewinnych ofiar komunizmu, to nie jest "polityka", to jest największy bandytyzm polityczny i totalitaryzm, który winien jest takiego ludobójstwa, jakiego świat nie znał od początku. Trzeba zawsze "sprawiedliwe dać rzeczy słowo".
Natknąłem się w internecie na wypowiedź pana Marka, z której wynika, że ma duszę głęboko sceptyczną i irytuje go obrona krzyża, skoro - krótko mówiąc - krzyż sam się obroni. Jedno zdanie zasługuje jednak na komentarz, ponieważ zawiera w sobie pewne elementy filozofii rozpowszechnianej przez gazety laickie. Oto pan Marek zadaje pytanie: "Czy do potwierdzenia prywatnych przekonań religijnych potrzebujemy łamać standardy Praw Człowieka - które przy różnym do nich podejściu w Europie należy uznać za nasze, europejskie - powiedziałbym chrześcijańskie osiągnięcie?". Jest to bardzo interesujący schemat myślowy, według którego, owszem, Prawa Człowieka (pisane dużą literą) są osiągnięciem chrześcijańskim, ale powinny służyć tylko ateistom i liberałom atakującym chrześcijaństwo, natomiast chrześcijanin, broniąc swej wiary, jakby automatycznie traci możliwość odwoływania się do tej kategorii Praw Człowieka i zostaje oskarżony, że łamie standardy (czyli normy) zawarte w Prawach Człowieka. Krótko mówiąc, prawo symbolizowane przez Trybunał Praw Człowieka pozwala atakować krzyż jako najświętszy znak chrześcijaństwa, natomiast nie pozwala chrześcijanom na obronę krzyża, gdyż natychmiast są oni oskarżani o nietolerancję.
Dla kogo "prawa człowieka"
Nawiasem mówiąc, pan Marek dotknął problemu szerszego, ponieważ w literaturze filozoficzno-prawnej toczy się dyskusja nad właściwym znaczeniem normatywnym i ideologicznym uchwalonych dotąd "deklaracji praw człowieka" czy "konwencji" na ten temat. Odważne sformułowania znajdują się w książce na temat praw człowieka autorstwa Pawła Bały i Adama Wielomskiego1. Autorzy skupili swoją krytykę na warstwie filozoficznej, która miała zawierać uzasadnienie tych praw i kryteria prowadzące do zrozumienia istotnego związku owych praw z człowieczeństwem, czyli naturą człowieka (naturą ludzką). Krytyka wypada niekorzystnie dla tak postawionej kwestii. Okazuje się - co autorzy opierają na ogromnej liczbie komentarzy i opracowań przedmiotowych - że z reguły sformułowanie jakiejś określonej "karty praw" człowieka - było zawieszone w jakiejś próżni metafizycznej, co więcej, z braku właściwych podstaw filozoficznych z konieczności narzucała się taka interpretacja owych "praw", jaka odpowiadała linii ideologicznej danego państwa czy związku państw, czy wreszcie samej Organizacji Narodów Zjednoczonych. A wszelkie ideologie mają to do siebie, że narzucają utylitarystyczny i instrumentalistyczny model rozumienia "praw człowieka". Jest to wyraźnie widoczne w całej historii ONZ-owskich konferencji dotyczących "zaludnienia i rozwoju", o czym kompetentnie pisze tym razem pani Marguerite Peeters w swoich pracach o globalizacji "rewolucji kulturalnej". Wspomniani autorzy nie piszą wprost o tych "prawach seksualnych" czy "prawach reprodukcyjnych" i im podobnych, ale zasadnicza krytyka "praw człowieka" przez nich sformułowana doskonale przystaje do poglądu pani Peeters.
Nie znaczy to, że z tej krytyki należy wysnuć wniosek, iż wszystkie "prawa człowieka" to mit i oszustwo. Inaczej Kościół nie poświęciłby im tyle uwagi, a zwłaszcza, jak pamiętamy, dużo serca oddał tej sprawie Jan Paweł II. Osobliwe jest, że wspomniani autorzy poddali krytyce także Kościół katolicki, konkretnie jego naukę społeczną, która według nich po Soborze Watykańskim II weszła na nowe tory, obciążone podobno tą ideologią, którą skrytykowali, choć przecież Kościołowi nie mogli zarzucić pozytywizmu prawnego, jako że w Kościele kwitnie i rozwija się doktryna prawa naturalnego zarówno na płaszczyźnie filozoficznej, jak i teologicznej. Na przykład nieco dziwi, z jaką pewnością siebie autorzy głoszą, że Kościół przyswoił sobie filozofię "demokracji liberalnej, którą Sobór uznał za wzór modelowy dla katolika"2. Wskutek pewnego "uproszczenia" mają odwagę powiedzieć, że "człowiek ma prawo, swoim indywidualnym rozumem określić, co jest prawdą; ma prawo wystąpić z Kościoła i wyznawać błąd. Prawo do wyznawania błędu jest istotą praw człowieka w odniesieniu do wiary. 'Gdzie uznaje się prawa człowieka - pisze Davies - tam nie ma miejsca dla katolickiego państwa i społecznego panowania Chrystusa Króla'"3. Nieco dalej autorzy piszą: "Kościół zaniechał więc walki o społeczne panowanie Chrystusa, a skupił się na lansowaniu pewnej wizji niezbywalnych i uniwersalnych praw".
Wiele było przykładów manipulowania nauką Soboru Watykańskiego II po to, by wmówić katolikom, że ich przekonania zgadzają się dokładnie z dogmatami ideologii liberalnej, obciążonej subiektywizmem i relatywizmem. Także wskutek natarczywej i długoletniej indoktrynacji komunistycznej w świadomości wielu ludzi utrwaliły się tego typu pojęcia, że "religia" to jest "sprawa prywatna", a sfera publiczna należy do polityki, czyli do partii, czyli do państwa, czyli do Związku Sowieckiego. Obecnie na miejsce tego ostatniego pojawia się w tym schemacie myślowym "Związek Socjalistycznych Republik Europy", który działa na podobnej zasadzie jak tamten, choć w sposób zakamuflowany i podstępny. Nadal świat i polityka należą do socjalistów, agnostyków, ateistów, racjonalistów, a katolicy mają czynić wszystko, by respektować ich "prawa" do walki z religią i Kościołem, siedzieć cicho w kącie i cierpliwie znosić ich wybryki obrażające Boga i cały Kościół, aby nie być posądzonymi o nietolerancję. Jest to wielkie wypaczenie prawdy rozpowszechniane przez europejskie "media" podporządkowane dyrektywom masonerii. Jak wiadomo, ich celem jest zniszczenie Kościoła, ponieważ jest on jedyną przeszkodą na drodze do totalnej władzy nad światem.
Bardzo interesującą analizę tej sytuacji przeprowadza w wywiadzie dla agencji "Zenit" Rosa Alberoni, socjolog i pisarz4. W ostrych słowach krytykuje dewiację ideologiczną Europy, zgodnie z którą uznano, że "prawem człowieka" jest występowanie przeciw Bogu i walka z Chrystusem przez usuwanie wszelkich przejawów kultury chrześcijańskiej z życia i ze sfery publicznej. Tym samym walka z krzyżem jest niszczeniem tożsamości europejskiej. Zachodzi ryzyko, że po totalitaryzmie jakobińskim, komunistycznym, hitlerowskim i islamskim, będziemy mieli nowy totalitaryzm - o nazwie "eurokracja".
Z naszego podwórka
W Polsce mamy własne formy takiego totalitaryzmu, odziedziczone jeszcze po tzw. minionym okresie. Niektórzy lokalni "władcy" nie rozumieją, na czym polega istota władzy i jakie prawa przysługują społeczności wierzących. Oto w Stalowej Woli trwa walka prezydenta Andrzeja Szlęzaka z mieszkańcami, którzy postawili krzyż w miejscu, gdzie miał być budowany kościół, na osiedlu Młodynie. Prezydent z jakichś powodów chce usunąć krzyż, a katolicy bronią swoich praw, wspomagani przez duchownych. Zapewne z powodu emocji w świadomości prezydenta doszło do pomieszania pojęć, skoro w telewizji rzeszowskiej powiedział: "Ja myślę, że nie można w XXI wieku w cywilizowanym kraju pozwolić, ażeby w Stalowej Woli rządzili bolszewicy w sutannach" (za Radiem Maryja z 20 listopada br.). Być może, gdyby to byli "bolszewicy" w mundurach partii komunistycznej, to byłoby "ok"; ale skoro są w sutannach i chcą mieć krzyż, a nawet kościół, to nerwy pana prezydenta wysiadły. Jeden z radnych Stalowej Woli powiedział Radiu Maryja: "Nie wyobrażam sobie, aby został wydany wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej nakazujący usunięcie krzyża ze stalowowolskiego osiedla Młodynie. Jestem przekonany, że mieszkańcy Stalowej Woli nie pozwolą na usunięcie krzyża w ich miejscowości. W naszym mieście wciąż pamiętamy heroiczną obronę krzyży w czasach komunistycznej władzy PRL. Wtedy pomimo wielkiej nienawiści władz do znaku chrześcijan krzyże w Stalowej Woli pozostały na swoich miejscach i do dziś świadczą o wierze i szacunku do tradycji mieszkańców". Być może idą czasy, w których znowu trzeba przypomnieć władcom to hasło sprzed wieków: "In hoc signo vinces". Bo kiedy państwo chroni się pod krzyżem, wtedy jest pod opieką Tego, który powiedział: "Dana mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi". To nie jest władza przeciw człowiekowi, lecz władza dla człowieka. Tylko Chrystus ma władzę obdarzyć człowieka życiem. Jest to także władza społeczna, ponieważ ta władza objawia się w sakramentach, które budują społeczną strukturę Kościoła, to jest odnowionej ludzkości. Niech więc nikt w Polsce nie mówi, że tytuł Chrystusa jako Króla Wszechświata jest nieaktualny. Chrystus jest Królem niezależnie od tego, czy ktoś tego chce, czy nie.
Ks. prof. Jerzy Bajda
1 P. Bała, A. Wielomski, "Prawa człowieka i ich krytyka. Przyczynek do studiów o ideologii czasów ponowożytnych", Chicago-Warszawa 2008.
2 Tamże, s. 184.
3 M. Davies, "Sobór Watykański II a wolność religijna", Warszawa 2002, s. 90.
4 R. Alberoni, "Persiste il tentativo europeo di cacciare Cristo", "Zenit" z 25 listopada 2009.
"Nasz Dziennik" 2009-11-28
Autor: wa
Tagi: krzyz