Kowal zawinił, a cygana powiesili
Treść
Nie szef Biura Ochrony Rządu generał Marian Janicki, który z racji pełnionego stanowiska powinien odpowiadać za błędy i niedociągnięcia popełnione przez podległą mu służbę, ale ppłk Krzysztof Olszowiec, zaufany "ochroniarz" Lecha Kaczyńskiego, został zawieszony w wyniku tzw. incydentu gruzińskiego. Żadnych konsekwencji nie poniosą natomiast specjaliści ze służb specjalnych, którzy w ciągu jednego dnia, nie ruszając się z Warszawy, przygotowali kompromitujący raport o całym zdarzeniu. Dokument, który opublikowano wczoraj na stronach kancelarii premiera Donalda Tuska, liczy pięć (ujawnionych) stron i imponujący nie jest. Zresztą być nie może - przygotowano go w wielkim pośpiechu, w ciągu zaledwie dwudziestu czterech godzin od zdarzenia, na podstawie - jak można wnioskować z jego treści - zeznań funkcjonariuszy BOR i medialnych relacji. Główna teza raportu, jak informowaliśmy wczoraj, stanowi czytelną sugestię: to prowokacja gruzińska. Tymczasem dwa dni wcześniej do oddania strzałów w kierunku prezydenckiego konwoju, którym poruszali się Lech Kaczyński i Micheil Saakaszwili, oficjalnie przyznały się władze zbuntowanej Osetii Południowej. Po ujawnieniu w środę przez media kompromitujących treści z raportu jego współautorzy zaczęli się od niego odcinać. I tak Jacek Cichocki, sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych, w programie w telewizji TVN 24 przekonywał, że to, co wyciekło do mediów, to tylko raport roboczy. Po ujawnieniu dokumentu nie ma jednak wątpliwości: o ile olbrzymia część odpowiedzialności za niedociągnięcia w ochronie prezydenta Lecha Kaczyńskiego rzeczywiście spada na stronę gruzińską, która nie potrafiła tej wizyty zabezpieczyć zgodnie z obowiązującymi standardami, o tyle treść raportu i sposób jego przygotowania pozwala na zadanie pytań o rzeczywiste kompetencje i przygotowanie ekspertów z polskich służb specjalnych. - To są banalne stwierdzenia, takie oczywiste, które można samemu wyciągnąć na podstawie medialnych relacji. Jak z tego widać, nie jest to wynik jakiejś szczególnej wiedzy organizacji czy agencji, które to pisały, tylko analiza publikacji gazetowych na ten temat - komentował raport minister Piotr Kownacki, szef Kancelarii Prezydenta RP. Wśród konkluzji dokumentu, jaki wczoraj upubliczniono na stronach internetowych kancelarii premiera, znajdują się informacje oparte na rzekomych analizach, w których stwierdza się, że strzały w stronę prezydenckiego konwoju nie były zamachem. Tyle tylko, że hipoteza, jakoby miał być to zamach, nigdy nie zaistniała, nie mówili również o niej obecni na miejscu zdarzenia politycy i dziennikarze. - Przecież ten raport nie miał niczego wyjaśniać, tylko opisać, co się stało - mówi poseł Stanisław Rakoczy (PSL), członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. - Opisano, co się stało, jednak znacznie ważniejsze jest pytanie, dlaczego się tak stało. Raport nie daje na to pytanie odpowiedzi, bo nie może dać - twierdzi koalicyjny parlamentarzysta. W dokumencie wskazano też na odpowiedzialność strony gruzińskiej za niedostatki, które wpłynęły negatywnie na możliwość zapewnienia prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu należytej ochrony. Zaznaczono, że BOR przed wylotem do Gruzji nie otrzymało informacji o wyjeździe poza Tbilisi ani o zmianie trasy przejazdu do Metechi i udaniu się na teren, którego siły gruzińskie nie kontrolują. - Uważam - wyrobiłem sobie to zdanie na podstawie lektury raportu - że narażono na niebezpieczeństwo życie i zdrowie prezydenta bez wyraźnej potrzeby i że współodpowiedzialność, jak zawsze w takiej sytuacji, spoczywa na gospodarzach - stwierdził wczoraj premier Donald Tusk. W raporcie krytycznie oceniono również działania ochrony gruzińskiej, która uniemożliwiła funkcjonariuszom BOR kontakt z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Rzeczniczka ABW major Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska stwierdziła, że informacja na ten temat opublikowana wczoraj przez kancelarię premiera i raport ABW to dwa różne dokumenty. Nie wiadomo więc ostatecznie, czym jest i skąd pochodzi raport opublikowany na stronach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Z kolei posłowie PiS chcą jak najszybszego zwołania posiedzenia Komisji ds. Służb Specjalnych w sprawie raportu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego dotyczącego incydentu w Gruzji z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wymietli BOR Choć przedstawiony wczoraj raport praktycznie całą odpowiedzialność za niewłaściwą ochronę prezydenta Lecha Kaczyńskiego zrzuca na gruzińskich gospodarzy, to jednak posłużył on do politycznej czystki w szeregach BOR. Co może zaskakiwać - konsekwencji nie poniósł generał Marian Janicki, który jako szef BOR odpowiada również służbowo za wpadki tej służby, ale podpułkownik Krzysztof Olszowiec. - Zawieszenie w czynnościach służbowych dowódcy ochrony Lecha Kaczyńskiego ppłk. Krzysztofa Olszowca jest niezgodne z wolą prezydenta - oświadczył wczoraj Piotr Kownacki, szef Kancelarii Prezydenta. Jak stwierdził minister Kownacki, taka decyzja to "dowód hipokryzji" tych, którzy stawiają zarzuty prezydentowi, że w Gruzji naraził się na niebezpieczeństwo, a jednocześnie "sami pozbawiają go ochrony" podczas najbliższych wyjazdów zagranicznych i krajowych. Podpułkownik Krzysztof Olszowiec został zawieszony przez szefa BOR gen. Mariana Janickiego, powołanego na to stanowisko przez premiera Donalda Tuska. Prezydent Lech Kaczyński upiera się, że w sytuacji zawieszenia Krzysztofa Olszowca zrezygnuje z ochrony BOR podczas podróży do Azji. - W tej sytuacji ja dziękuję za opiekę BOR w trakcie mojej wyprawy do Azji, bo ja muszę mieć tych ludzi, którym bezwzględnie ufam - mówił Kaczyński. Wszystko wskazuje jednak na to, że prezydent nie będzie miał wyjścia i choć w Azji, podobnie jak w Gruzji, obowiązek zabezpieczenia wizyty przypadnie tamtejszym służbom, to jednak obecność funkcjonariuszy BOR w takich przypadkach jest obligatoryjna. - Ochrona prezydenta jest ustawowym obowiązkiem, wynikającym wprost z ustawy o Biurze Ochrony Rządu; ustawa nic nie mówi o możliwości odstąpienia od ochrony prezydenta czy innej osoby wymienionej w ustawie - twierdzi kpt. Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR. Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-11-28
Autor: wa