Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Koniec reprezentacji, koniec Beenhakkera

Treść

Kompromitująca klęska polskich piłkarzy w Mariborze nie tylko zamknęła nam drzwi do mistrzostw świata w RPA, ale i zakończyła trzyletnią przygodę z kadrą Leo Beenhakkera. Finał jego pracy przypadł w żenujących okolicznościach, żenująca była też forma pożegnania Holendra. Najprawdopodobniej na dwa najbliższe mecze drużynę przejmie Stefan Majewski, obecnie prowadzący reprezentację do lat 23, potem poznamy nazwisko człowieka, który poprowadzi naszą narodową drużynę do Euro 2012.
Podobno nasi piłkarze byli zaskoczeni dymisją Beenhakkera. Żałowali selekcjonera, przynajmniej w oficjalnych, głośnych wypowiedziach. Tylko czy na pewno? Zarówno w sobotę, w pierwszej połowie meczu z Irlandią Północną, jak i w środę od pierwszej do ostatniej minuty pojedynku ze Słowenią Biało-Czerwoni zagrali tak, jakby coś lub kogoś sabotowali i kompletnie nie zależało im na wyniku. Nie potrzeba nikomu uświadamiać, jak wielkiej wagi były to spotkania. Polacy, wciąż posiadający szansę awansu na mundial, musieli je wygrać, i doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Tymczasem nie wykrzesali z siebie nic, poza fragmentami drugiej połowy chorzowskiego starcia. Powie ktoś: byli źle przygotowani fizycznie, ociężali, wolni, źle ustawieni etc. Prawda, ale też nawet czując się gorzej, powinni zostawić na murawie serce. Polacy nie są piłkarskimi wirtuozami, posiadają przeciętne umiejętności, nie możemy wymagać od nich nie wiadomo czego, ale ambicji, zaangażowania i pasji - już tak. Reprezentują przecież Polskę, noszą koszulki z Białym Orłem. Tymczasem, szczególnie w środę, ani przez moment nie wyglądali na zespół, któremu zależy. Odbębnili swoje i tyle. Żałosne. - Nie było dziś drużyny, ambicji, walki, pomysłu, organizacji, a więc wszystkiego tego, co jest potrzebne w meczu. Nie potrafię wytłumaczyć tego, co się stało - przyznał potem kapitan Michał Żewłakow. Miał przynajmniej odwagę, by nie zrzucać winy na nierówne boisko, presję, inne mniej lub bardziej wiarygodne czynniki.
A Beenhakker? Przez 90 minut spacerował koło linii bocznej, zrezygnowany, jakby niedowierzający temu, co widzi. Z każdą upływającą minutą uświadamiał sobie, że w ten właśnie sposób kończy się jego przygoda z naszą kadrą. A czy tego żałował? Wie tylko on. Od kilku miesięcy trudno było się oprzeć wrażeniu, że Holender traci serce do swej pracy nad Wisłą, jest w nią coraz mniej zaangażowany. Popełniał mnóstwo błędów, tak personalnych, jak taktycznych, mentalnych. Nie trafiał już do piłkarzy z taką mocą jak wcześniej, zaczynało brakować "chemii". W sobotę i środę czara goryczy się przelała, prowadzona przez Beenhakkera drużyna skompromitowała się na całego, straciła szansę wyjazdu na mundial.
Efekt - odzew był natychmiastowy. Lato ogłosił dymisję Holendra, traf tylko chciał, że nie powiedział tego trenerowi w oczy, tylko przed telewizyjnymi kamerami. - W jakiś sposób świadczy to o prezesie. Myślę, że po trzech latach pracy powinienem się dowiedzieć o tym pierwszy - tak zareagował na to Leo. I tu miał całkowitą rację. Forma, jaką posłużył się sternik PZPN, była nie do zaakceptowania.
Wczoraj Grzegorz Lato się zreflektował. Przeprosił selekcjonera. - Żałuję tego, co powiedziałem. Górę wzięły emocje, ciśnienie związane z meczem - przyznał, ale decyzji nie zmienił. W Mariborze Beenhakker poprowadził naszą kadrę po raz ostatni. - Uważam, że coś się wypaliło na linii trener - zawodnicy. Nadszedł czas na zmiany. PZPN za swojej strony zrobił wszystko, o co zabiegał Beenhakker, spełniał każdy postawiony przez niego warunek - dodał Lato. We wtorek obaj panowie mają się spotkać, w czwartek na temat selekcjonera obradować będzie zarząd związku, który jest władny rozwiązać z nim umowę. Następcą Holendra na pewno zostanie Polak. - Uważam, że mamy w kraju fachowców, którzy podołają ciężarowi prowadzenia reprezentacji. Po doświadczeniach, jakie wynieśliśmy z "przygody holenderskiej", jestem przekonany, że dla dobra naszej piłki selekcjonerem powinien być Polak - dodał Antoni Piechniczek, wiceprezes PZPN. Najprawdopodobniej do końca eliminacji reprezentację poprowadzi Majewski, potem poznamy nazwisko człowieka, który przejmie ją do roku 2012. Na giełdzie najwyżej stoją notowania Franciszka Smudy. "Franz" o kadrze marzy od lat. Oprócz niego mówi się o Henryku Kasperczaku i Macieju Skorży.
Jedno jest pewne: następca Beenhakkera zdecyduje się na zadanie z gatunku wyjątkowo trudnych i o wadze największej - przygotowania reprezentacji do mistrzostw Europy. Przejmie zespół rozbity, a może bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że zespołu nie przejmie w ogóle. Będzie musiał go zbudować na nowo, od podstaw.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-09-11

Autor: wa