Karuzela z premierami
Treść
W fotelu premiera Donald Tusk obstaluje najbardziej lojalnego wobec siebie polityka PO (FOT. M. BORAWSKI)
ANALIZA
Wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej otwiera przed Polską nowe perspektywy.
Po aż 7 latach rządów przewodniczący Platformy Obywatelskiej złoży przed objęciem z dniem 1 grudnia br. nowej funkcji w strukturach Unii Europejskiej dymisję ze stanowiska premiera polskiego rządu. Pojawiające się spekulacje, że Donald Tusk mógłby kreować polską politykę z Brukseli, pozostając jednocześnie przewodniczącym partii rządzącej, należy włożyć między bajki. Nowe stanowisko może okazać się bardziej absorbujące uwagę i czas nowego przewodniczącego, niż to się wydaje. Ponadto realną władzę w kraju oraz władzę nad partyjnymi działaczami ma ten, kto będzie dzielił stanowiska i miał decydujący wpływ na podział środków budżetowych, czyli premier rządu lub grupa osób stojąca za nowym premierem.
Odejście z kraju Donalda Tuska na najprawdopodobniej dwie 2,5-letnie kadencje przewodniczącego Rady Europejskiej – również dwie, te stosunkowo krótkie kadencje, piastował stanowisko przewodniczącego poprzednik Donalda Tuska – kończy w Polsce pewną epokę: rządzenia dzięki cwaniactwu, dobrze opanowanej umiejętności odwracania kota ogonem, opowiadania tego, co wyborcy chcieliby usłyszeć, nawet jeśli głoszone byłyby półprawdy albo zwyczajne kłamstwa, czy choćby przemilczania zaplanowanych działań.
Dziś w Platformie Obywatelskiej brakuje ludzi obdarzonych podobnymi umiejętnościami, którzy mogliby zwyczajnie podmienić odchodzącego szefa. Szef Platformy, systematycznie wycinając z partii największych konkurentów, dbał bowiem o to, by nie było nikogo, kto mógłby mu zagrozić.
Już teraz mamy do czynienia z ostrą, wewnątrzpartyjną walką w partii rządzącej. Odejście Donalda Tuska do Brukseli jedynie nasili wojny frakcji w Platformie Obywatelskiej o pozostawiany przez opuszczającego kraj premiera spadek.
Smutny bilans
Co z tych siedmiu lat rządów Donalda Tuska przede wszystkim zapamiętamy? Arogancję władzy, butę, nieliczenie się z głosem społeczeństwa, niespełnione obietnice wyborcze, niegodne premiera jakiegokolwiek rządu zachowanie po katastrofie samolotu z prezydentem kraju na pokładzie i wybuchające od czasu do czasu afery z udziałem polityków partii rządzącej, które na moment przerywały im spokojne „kręcenie lodów” na koszt społeczeństwa. Szczególnie pod rządami Donalda Tuska doświadczyliśmy też już choćby podwyższenia wieku emerytalnego, podwyżki stawek podatku VAT, a przedsiębiorcy – np. skutkującego zwyżką kosztów pracy zwiększenia składek ubezpieczeniowych. Tak długie funkcjonowanie fatalnych rządów Donalda Tuska nie byłoby możliwe bez odpowiedniego finansowania rządów Platformy. Wspomniane wyżej niektóre podwyżki składek i podatków, mimo że dziś dotkliwe dla naszych kieszeni, to jednak tylko „drobne”, które zostały wydane na sfinansowanie działalności premiera Tuska. Znacznie poważniejszy jest fakt, że rząd Donalda Tuska doprowadził do podwojenia zadłużenia kraju, co w przyszłości będzie skutkować koniecznością zapłaty z budżetu państwa wyższej kwoty odsetek za wyemitowany dług i – między innymi poprzez przejęcie środków z otwartych funduszy emerytalnych – przejął i wydał przyszłe emerytury Polaków.
Sytuację pogarsza fakt, że nawet ci, którzy dziś mogliby płacić składki emerytalne w Polsce, tego nie robią, bo bardziej opłaca się pracować w Wielkiej Brytanii i zasilać fundusz emerytalny tamtego społeczeństwa. Na destabilizacji partii rządzącej i niszczącej walce o władzę w Platformie Obywatelskiej skorzystać mogłaby wiecznie (to znaczy od siedmiu lat) nieprzygotowana do wyborów – niezależnie, czy te odbywałyby się „na wiosnę”, czy „na jesieni” – opozycja, jeśli byłaby w stanie przedstawić przekonujący wyborców program. Dla partii Tuska ucieczką przed negatywnymi konsekwencjami, w pewnym sensie naturalnej, walki w partii o schedę po odchodzącym szefie byłoby doprowadzenie do wcześniejszych, jak najszybszych wyborów parlamentarnych.
Na fali wyboru lidera Platformy na eksponowane stanowisko w Unii partia mogłaby na pewno liczyć na dodatkowe punkty poparcia. Na zmasowaną kampanię wspierającą partię rządzącą są już zresztą gotowe, opłacane rządowymi reklamami, największe media w kraju, które po wyborze Donalda Tuska – chyba w wyniku euforii – zaczęły mieć zabawne problemy z tłumaczeniem z obcego języka nazwy stanowiska, na jakie Tusk został wybrany. Otóż zakomunikowały nam, że Donald Tusk został w sobotę „prezydentem Unii Europejskiej”, a nawet „prezydentem Europy”. Podczas gdy poprzednik Tuska na tym unijnym stanowisku Herman Van Rompuy nigdy w mediach w Polsce nie był „prezydentem”, lecz pełnił znacznie mniej nobilitująco w języku polskim brzmiącą funkcję „przewodniczącego Rady Europejskiej”. Nawet „President of the European Parliament” Jerzy Buzek, gdy kierował pracami europarlamentu, nigdy nie był jego prezydentem, lecz przewodniczącym.
Z objęciem przez Tuska wysokiego stanowiska w Unii Europejskiej niektórzy mogą wiązać nadzieje na wywalczenie przez „prezydenta Europy” dla naszego kraju jakichś przywilejów albo choćby wyrównania warunków funkcjonowania Polski w UE z warunkami, na jakich działają kraje Europy Zachodniej. Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że gdyby Donald Tusk dał się poznać jako szef rządu ostro walczący o interes państwa, którego rządem kieruje, to nigdy by na tak prestiżowe stanowisko nie został wybrany. Kanclerz Niemiec Angela Merkel, lokując Tuska na wysokim stanowisku, dobrze wie, że zrobi on to, czego ona od niego oczekuje.
Nowy „prezydent Europy”, który nie ma żadnych kompetencji kreowania unijnej polityki, lecz ma się skupić raczej na moderowaniu, bez prawa głosu, dyskusji podczas unijnych szczytów głów państw i premierów rządów państw UE i od czasu do czasu prezentacji sprawozdań z ustaleń dokonanych przez przywódców państw, nie pozostawił jednak wątpliwości. Donald Tusk jasno bowiem zadeklarował w swoim przemówieniu w Brukseli po ogłoszeniu jego wyboru na funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej: „Zdaję sobie sprawę, że narodowy punkt widzenia nie będzie mnie już obowiązywał w pracy”.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik, 1 września 2014
Autor: mj