Kapitan jak się patrzy
Treść
Kiedy Jakub Błaszczykowski otrzymał opaskę kapitana piłkarskiej reprezentacji Polski, nie brakowało głosów, że jest za młody, ma za mało doświadczenia i charyzmy. Dziś podobnych wątpliwości nie ma już nikt, bo zawodnik Borussii Dortmund nieraz udowodnił, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, a jego charakter co najmniej dorównuje umiejętnościom. Nieprzeciętnym.
Gole dla mamy
Po każdej strzelonej bramce wznosi oczy ku niebu, dedykując ją swojej zmarłej mamie. Ukochana osoba zginęła tragicznie, gdy miał 11 lat. Wtedy opiekę nad młodym Kubą przejęła babcia, Felicja, której pomagał wujek, doskonały przed laty piłkarz, wicemistrz olimpijski z Barcelony Jerzy Brzęczek. Błaszczykowski do dziś, niemal na każdym kroku, podkreśla, jak wiele im zawdzięcza. Babci charakter, ukształtowanie kręgosłupa, po prostu życie. Wujkowi, prócz wielu innych rzeczy, sportową karierę. To Brzęczek jeździł z nim do różnych klubów, próbując przekonać do Kuby trenerów i działaczy. Przystań znaleźli w Wiśle Kraków w lutym 2005 roku. Zanim jednak to się stało, nastoletni zawodnik zaczął piłkarską przygodę w Rakowie Częstochowa.
Urodził się (14 grudnia 1985 r.) i mieszkał w Truskolasach, stąd codziennie, wraz z bratem, dojeżdżał na zajęcia Rakowa 35 kilometrów w jedną stronę. W klubie tym występował do 2002 roku, potem na chwilę trafił do Górnika Zabrze i wrócił pod Jasną Górę, do tamtejszego KS. Na początku 2005 roku zachwycił Wernera Liczkę, prowadzącego wtedy Wisłę. Czech dostrzegł w nim ogromny talent i potencjał i nie bał się na niego postawić. - Nawet sami się nie spodziewacie, jak szybko Kuba zadebiutuje w Wiśle i reprezentacji - powiedział wtedy Liczka, i oczywiście miał rację. Pierwszy raz w barwach "Białej Gwiazdy" Błaszczykowski wystąpił 16 marca w meczu Pucharu Polski z Polonią Warszawa. Strzelił bramkę, przy kolejnej asystował, a kiedy schodził z boiska, kibice żegnali go owacją na stojąco.
Nie zmogła go złamana noga
Przygoda piłkarza z Wisłą nie była długa, trwała bowiem tylko do czerwca 2007 roku, ale ten czas wystarczył, by stał się jedną z klubowych legend, do dziś wspominaną i kochaną przez kibiców. Dlaczego? Powiedzieć, że przez umiejętności, to za mało. Kuba skradł serca fanów swym charakterem i sercem do gry. W sierpniu 2005 roku Wisła walczyła z Panathinaikosem Ateny o awans do Ligi Mistrzów. Na początku pierwszego meczu, pod Wawelem, Błaszczykowski doznał kontuzji. Mimo potwornego bólu postanowił pozostać na boisku, by pomóc kolegom i drużynie w osiągnięciu wymarzonego celu. Walczył, jak gdyby nic się nie stało, plac gry opuszczając dopiero w końcówce. Wisła wygrała 3:1 (co i tak jej nie wystarczyło), a po badaniach w szpitalu okazało się, że Kuba złamał kość śródstopia lewej nogi. I to wtedy, w piątej minucie spotkania. Przez kolejne 70 biegał i walczył ze złamaną kością, chyba tylko dzięki niezwykłemu hartowi ducha i ambicji. Kosztowało go to kilka miesięcy przerwy, ale też pokazało, jak wyjątkowym jest piłkarzem i człowiekiem.
Młodym, zdolnym zawodnikiem zainteresowała się Borussia Dortmund, która wyłożyła niespełna trzy miliony euro (choć mówiło się też o kwocie przekraczającą tę sumę o około 300 tysięcy) i dokonała jednego z najlepszych transferów ostatnich lat. W Niemczech, żeby nie utrudniać życia komentatorom i dziennikarzom, stał się "Kubą". Imię umieścił na koszulce, wychodząc z założenia, że nikt i tak poprawnie jego nazwiska nie wymówi.
Lider Borussii
W Dortmundzie odnalazł się szybko. Nigdy nie miał bowiem kompleksów wynikających choćby z młodego wieku. Gdy jako nastolatek wchodził do szatni Wisły, zobaczył tam graczy jak na polskie warunki wybitnych, którzy u niejednego przeciwnika wywoływali trzęsienie łydek. To były czasy absolutnej dominacji krakowian, dzielących i rządzących na krajowym podwórku. Wychowanek Rakowa nic sobie z tego nie zrobił, już na treningach pokazując, że szacunek tak, ale kompleksów wobec kolegów mieć nie zamierza. Tak samo wyglądały jego początki w Borussii i zapewne dlatego nie potrzebował dużo czasu na aklimatyzację. W 2009 roku kibice wybrali go na najlepszego gracza zespołu, w ich głosowaniu uzyskał 35 procent głosów. Potem jednak pojawiły się problemy, a zwłaszcza jeden: Mario Goetze. Ów nastolatek jest najzdolniejszym niemieckim piłkarzem, porównywanym niekiedy z Lionelem Messim. Zajął miejsce Błaszczykowskiego w składzie, a ten trafił na ławkę rezerwowych. Kiedy grywał rzadko, a rywalizację z Goetzem przegrywał mimo świetnej formy, głośno powiedział, że jeśli to się nie zmieni, odejdzie. Jego słowa zaskoczyły Niemców, ale Błaszczykowski taki właśnie jest. Nie boi się odważnie mówić o tym, co go boli, podejmuje trudne tematy, włącza się do burzliwych dyskusji. Jego rywalizacja z niemieckim Messim być może wyglądałaby porywająco, gdyby nie fakt, że ten doznał kontuzji i na wiele miesięcy wypadł ze składu. Polak wykorzystał to nadzwyczajnie. W drugiej połowie ostatniego sezonu złapał formę, która zachwyciła. Stał się motorem napędowym drużyny, człowiekiem, bez którego być może nie byłoby mistrzowskiego tytułu. Trafił do jedenastki sezonu i spowodował, że w Dortmundzie nie tęskniono za Goetzem. A to było naprawdę niełatwe.
Bezcenny dla reprezentacji
Dla nas Błaszczykowski jest jednak przede wszystkim liderem reprezentacji i jej kapitanem. Nie trzeba przekonywać, jak wielki ma wkład w wyniki narodowego zespołu, jak istotnym jest jej ogniwem. To oczywiste. Ale 26-latek jest też, a może przede wszystkim, kapitanem z prawdziwego zdarzenia. Gdy Franciszek Smuda namówił do gry w reprezentacji Eugena Polanskiego, piłkarze nie ukrywali oburzenia jego wcześniejszymi słowami, że bardziej czuje się Niemcem niż Polakiem. Sprawę wziął w swoje ręce Błaszczykowski, odbywając z Polanskim bardzo męską i ostrą rozmowę. Czy Polanski przekonał w niej Kubę, że tak naprawdę nigdy podobnych słów nie użył (jak zawsze, wszystko przekręcili dziennikarze...), do końca nie wiadomo, faktem jest, że atmosfera się uspokoiła. Błaszczykowski swą funkcję potraktował poważnie. Stał się kimś, kto faktycznie wziął na siebie ciężar podejmowania trudnych tematów, rozstrzygania sporów. Mimo młodego wieku zaimponował dojrzałością, ale to nie mogło zdziwić. Rodzinna tragedia zmusiła go do tego, by dojrzał błyskawicznie.
Podczas Euro od Błaszczykowskiego będzie zależało wiele. Jego rajdy prawą stroną boiska, błyskotliwe dryblingi, strzały mają siać popłoch wśród rywali. Sam nie ukrywa, że tak naprawdę on i większość kolegów nie zdaje sobie sprawy, co ich na turnieju czeka, choć każdy kolejny dzień tę wiedzę zwiększa. - Myślę jednak, że będziemy mile zaskoczeni, co doda nam skrzydeł. Na wielkich turniejach wiele zależy od psychiki, nastawienia mentalnego. Presja będzie ogromna, ale z doświadczenia wiem, że można sobie z nią poradzić. Grając w Borussii, z wielkimi oczekiwaniami mamy przecież do czynienia na co dzień - powiedział.
W 2006 roku Błaszczykowski mógł pojechać na mundial do Niemiec. Wtedy wyeliminowała go kontuzja. Znalazł się w kadrze na Euro 2008, ale kolejny uraz znów spowodował, że turniej obejrzał w telewizji. Teraz ma wszelkie dane ku temu, aby stać się jednym z bohaterów największej sportowej imprezy w dziejach Polski.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Wtorek, 5 czerwca 2012, Nr 130 (4365)
Autor: au