Jeśli dziecko ma szansę na przeżycie, nikt mu jej nie powinien odbierać
Treść
Z prof. Ewą Helwich, kierownikiem Kliniki Neonatologii Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie i krajowym konsultantem w dziedzinie neonatologii, rozmawia Maria S. Jasita W "Gazecie Wyborczej" ukazał się artykuł podważający zasadność ratowania wcześniaków. Główna teza jest taka: powinna być jasno wytyczona granica, kogo ratować, a kogo nie. - Jeśli rodzi się dziecko z niezdolnością do życia, to my je możemy ratować, ale i tak go nie uratujemy. Więc tu granica w sposób naturalny jest. Ona się przesuwa, ale na razie jest tak, jak jest: takie mamy możliwości, takie wyniki i nic na to nie poradzimy. Natomiast zwróćmy uwagę, że w tym artykule są przedstawione dwie tezy: pierwsza - żeby postawić ścisłą granicę, a druga - żeby nie stawiać wyraźnej granicy, tylko zwracać uwagę na odpowiedź dziecka na resuscytację, czyli na tę pierwszą procedurę ratującą życie. Jak małe dzieci udaje się obecnie ratować neonatologom? Ile z nich przeżywa? Jakie mają szanse na normalne życie? - Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem. Zasadniczo przyjmuje się, że ratuje się dzieci od 23. tygodnia wieku płodowego, ale szanse przeżycia w tym 23. czy w 24. tygodniu są bardzo niewielkie, rzędu kilku-kilkunastu procent, natomiast ryzyko uszkodzeń jest bardzo duże. Z każdym tygodniem więcej - szanse przeżycia rosną, a ryzyko uszkodzeń maleje. Moje osobiste stanowisko jest takie, żeby próbować ratować, ale jeśli widać, że dziecko na to nie odpowiada - wówczas stosowanie uporczywej terapii nie ma sensu. W jakich sytuacjach odstępuje Pani od uporczywej terapii? - Posługujemy się oczywiście oceną kliniczną - robimy to nie jednoosobowo, tylko w zespole, żeby uwzględniać różne punkty widzenia i różne racje. Oczekiwałaby Pani regulacji w prawie, które obligowałyby do ratowania dzieci np. powyżej określonej masy urodzeniowej? - Na tym polega cała medycyna, że każdorazowo sami musimy podejmować decyzje. Nikt nam nie powie: "To dziecko z całą pewnością nie przeżyje, dlatego nie ma sensu podejmować wysiłku, natomiast tamto, jak się postaracie, to na pewno przeżyje i wszystko będzie dobrze" - takich wyjść nie ma. Tutaj trzeba na podstawie własnego doświadczenia, własnego rozeznania i aktualnej wiedzy rozstrzygać tak, jak w danym przypadku wydaje nam się najlepiej dla dziecka. "GW" podnosi temat "jakości życia" takich przedwcześnie urodzonych dzieci... - Jest ogromna skala różnych niepełnosprawności. Niepełnosprawność, która polega na tym, że np. dziecko nie biega, tylko powoli chodzi, jest do zaakceptowania. Natomiast niepełnosprawność z brakiem możliwości jakiegokolwiek kontaktu z otoczeniem to już jest zupełnie co innego... Nie można wszystkiego wrzucać do jednego worka. W niektórych państwach europejskich, np. Belgii czy Holandii, nie podejmuje się nawet prób ratowania życia dziecku, które ma małe szanse na prawidłowy rozwój. - Uważam, że tak nie powinno się dziać, takie jest moje zdanie. Jeśli dziecko ma jakąkolwiek szansę przeżycia - nikt mu jej nie zabiera. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-11-20
Autor: wa