Islamiści u bram
Treść
Kraje Zachodu na wyścigi składały gratulacje społeczeństwom państw Afryki Północnej za obalenie dyktatorów rządzących Tunezją, Egiptem i Libią. W tym ostatnim kraju doszło do otwartej interwencji NATO. Zachód wyczekuje też na obalenie prezydenta Syrii Baszara Al-Assada, który już zyskał przydomek "ostatniego satrapy Bliskiego Wschodu". I mało kto w tych dniach zastanawia się nad przyszłością tych państw, ignorowane są zwłaszcza zagrożenia ze strony islamistów. A tymczasem wybory do konstytuanty w Tunezji wygrało ugrupowanie islamskie Hizb an-Nahda (Partia Odrodzenia). Jest ono określane mianem umiarkowanego, ale pod tym terminem co innego kryje się w Europie, a co innego w kraju islamskim. W Egipcie islamiści też mają silne wpływy, na tyle mocne, że część ekspertów obawia się, iż mogą oni przejąć władzę w tym kraju, choć na razie Egipt nadal kontrolują wojskowi. Ale tu jeszcze nie było wyborów, a najbardziej radykalne ruchy islamskie już wzywają np. do wprowadzenia prawa szariatu... W Libii z kolei nie wiadomo do końca, kto kryje się za Narodową Radą Libijską, która przejęła władzę po Muammarze Kaddafim, i kto za jakiś czas będzie tam rozdawał karty.
Tak czy inaczej można się obawiać, że nad północną Afryką krąży widmo "rewolucji islamskiej". Nie zapominajmy, że tacy przywódcy jak Hosni Mubarak (Egipt) czy Zin Al-Abidin Ben Ali (Tunezja) byli przez wiele lat nie tylko tolerowani przez Zachód, ale i utrzymywano z nimi bardzo przyjazne kontakty, bo gwarantowali, że do władzy nie dojdą islamiści. Z tego powodu tolerowano też to, że brutalnie rozprawiali się z opozycją i fałszowali wybory. Obawiano się bowiem, że gdyby w tych państwach wprowadzono pełną demokrację, wtedy, tak jak wcześniej w Algierii, wybory wygrałoby jakieś Bractwo Muzułmańskie lub podobne mu ugrupowanie islamskie. Teraz jednak islamiści i tak mogą sięgnąć po władzę, a wtedy bardzo realny jest wzrost napięć między chrześcijańską Europą a muzułmańską Afryką i Bliskim Wschodem. To zaś grozi wzrostem konfliktów cywilizacyjnych i religijnych w tych krajach europejskich, gdzie silna jest mniejszość muzułmańska, czyli choćby we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii.
Przywódcy krajów UE i Stanów Zjednoczonych nie wiedzą, jak reagować na to, co dzieje się w północnej Afryce. Niestety, realizuje się scenariusz znany z innych części świata, że "udało się wygrać wojnę, a nie udało się wygrać pokoju". To skutek tego, że gdy rządzili dyktatorzy, nikt na Zachodzie nie zastanawiał się nad tym, co się stanie, jeśli stracą oni władzę, i nikt nie był na to przygotowany. I nic tu nie zmienią takie gesty jak wizyta w Libii ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. To tylko kurtuazja, prawdziwe problemy dopiero przed nami.
Nasz Dziennik Środa, 26 października 2011, Nr 250 (4181)
Autor: au