Isia pokazała charakter
Treść
Jeszcze na kilkanaście dni przed rozpoczęciem Australian Open Agnieszka Radwańska wcale nie była pewna, czy zagra w pierwszym w roku turnieju wielkoszlemowym. Do Melbourne jednak pojechała, na starcie stanęła, a wczoraj awansowała do ćwierćfinału. Czego chcieć więcej? Do tej samej fazy zakwalifikowali się także debliści Mariusz Fyrstenberg z Marcinem Matkowskim.
Sukces rozstawionej z numerem 12. krakowianki i zwycięski marsz nie znaczą, że z jej zdrowiem wszystko już jest w idealnym porządku. Nie jest. Operowana w październiku stopa puchnie, wielki wysiłek i panujący na kortach upał robią swoje. - Niekiedy nawet ma problemy z wciśnięciem nogi do buta - mówi ojciec i zarazem trener tenisistki Robert Radwański. Mimo to Isia gra świetnie i pokazuje prawdziwy charakter. Wczoraj, w czwartej rundzie, stoczyła niesamowicie ciężki i długi pojedynek z Chinką Shuai Peng. Ostatecznie wygrała, po prawie dwu i pół godzinach walki, 7:5, 3:6, 7:5. Obie tenisistki zagrania świetne przeplatały dużo słabszymi, grały zrywami, na szczęście w decydujących momentach górę wzięły wyższe umiejętności i opanowanie Polki. W trzecim secie Radwańska prowadziła 3:1 i 40:0 w piątym gemie. Niestety, Chinka odrobiła straty, a po chwili sama wygrywała 5:3 i była krok od sukcesu. Ba, potem miała dwie piłki meczowe, w kapitalnym stylu obronione przez ryzykownie, bezkompromisowo poczynającą sobie Agnieszkę. W kluczowych fragmentach nasza zawodniczka nie bała się posyłać trudnych, mocnych piłek, atakować, na co Peng nie znalazła recepty. Ostatni gem, przy serwisie Azjatki, był już popisem Radwańskiej, która zasłużenie awansowała do ćwierćfinału. - Grałam z Peng prawie we wszystkich turniejach Wielkiego Szlema i za każdym razem spędzałyśmy na korcie prawie po trzy godziny. Teraz też nie spodziewałam się, że będzie łatwo, ale też przez cały czas byłam spokojna, nawet przy meczbolach. Cieszę się, że udało mi się wygrać cztery kolejne mecze, bo prawdę powiedziawszy, przed turniejem chciałam tylko rozegrać jedno spotkanie bez bólu. Nawet gdybym odpadła w pierwszej rundzie, byłabym już zadowolona, że wróciłam do rywalizacji - przyznała Polka, która w najlepszej ósemce turnieju wielkoszlemowego znalazła się czwarty raz w karierze. Nigdy nie przeszła dalej. Teraz, by wykonać krok do przodu, będzie musiała pokonać znakomitą Kim Clijsters. - Ale nie będzie miała nic do stracenia, bo to Belgijka znajdzie się pod presją, wszak jest jedną z głównych faworytek do końcowego triumfu - zauważył Radwański, który nie ukrywa, że do pełni formy jego córka wróci prawdopodobnie w marcu. Przerwy w treningach nie da się nadrobić błyskawicznie, sukcesy w Melbourne tak naprawdę przerastają oczekiwania. I kosztują mnóstwo sił, których wczoraj zabrakło w 1/8 rywalizacji debla. Polka wraz z Yung-Jan Chan z Tajwanu przegrały z Białorusinką Wiktorią Azarenką i Rosjanką Marią Kirilenko 2:6, 1:6, a Agnieszce po prostu brakło czasu na regenerację. Na kort wyszła bowiem dwie godziny po męczącym boju z Peng.
W znakomitych nastrojach swój mecz skończyli natomiast Fyrstenberg z Matkowskim. Polacy pokonali Australijczyków Colina Ebelthite´a i Adama Feeneya 6:1, 4:6, 6:4 i awansowali do ćwierćfinału, w którym zmierzą się ze świetnymi Białorusinem Maksem Mirnym i Kanadyjczykiem Danielem Nestorem. W 2006 roku w Australian Open Fyrstenberg i Matkowski odnieśli największy sukces w karierze, docierając aż do półfinału. Teraz są o krok od powtórki.
Wydarzeniem poniedziałku na twardych kortach w Melbourne Park była sensacyjna porażka rozstawionego z numerem 4. Szweda Robina Soederlinga z Ukraińcem Aleksandrem Dołgopołowem 6:1, 3:6, 1:6, 6:4, 2:6. Poza tym wygrywali faworyci: Hiszpanie Rafael Nadal (1.) i David Ferrer (7.) oraz Szkot Andy Murray (5.). W rywalizacji pań, oprócz Radwańskiej i Clijsters, do ósemki dotarły już Rosjanka Wiera Zwonariewa (2.) i Czeszka Petra Kvitova (25.)
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-01-25
Autor: jc