Historia nieprawdziwa
Treść
Związek Sowiecki prowadził przed wojną politykę pokojową, aby za wszelką cenę powstrzymać faszystowski imperializm; kraj wspaniale się rozwijał, ale został zdradziecko napadnięty przez Hitlera. Jednak heroiczny wysiłek milionów obywateli ZSRS, bohatersko walczących z najeźdźcą, pozwolił na pokonanie Niemców - takie jest główne przesłanie kolejnej części filmu dokumentalnego z serii "II wojna światowa. Historia prawdziwa", jaki w ostatni piątek dołączono do gazety "Polska. The Times", wydawanej przez niemiecki koncern Polskapresse. Nie ma w nim za to np. ani słowa o komunistycznych zbrodniach dokonywanych przed wojną i w jej trakcie.
Dziennik "Polska" od kilku tygodni raczy czytelników serią filmów dokumentalnych poświęconych historii II wojny światowej. Na ostatniej płycie znalazł się amerykański film dokumentalny, powstały zapewne pod koniec wojny, bo jego wymowa jest wybitnie prosowiecka, a jeszcze wtedy "Wujek Joe", jak często jowialnie nazywano Stalina, był wiernym sojusznikiem USA. I z tym sojusznikiem Amerykanie chcieli urządzać powojenny świat. Dlatego film w treści i komentarzach jest bardzo przychylny ZSRS. Obraz ten bardziej można nazwać propagandowym, a nie rzetelnym dziełem historycznym czy też wiarygodnym filmem dokumentalnym. Serwowanie czytelnikom materiału zawierającego wiele fałszerstw, kłamstw i przemilczeń jest skandalem. Gdyby film poprzedzono chociażby solidnym komentarzem historycznym, gdzie wypunktowano by jego mankamenty, można by było potraktować to "dzieło" jako przykład wojennej propagandy i przez to wykazać jego walory edukacyjne. Ponieważ tego komentarza nie ma, dla nieświadomego widza materiał uchodzi za prawdziwy i wiarygodny. Jednak na pewno takim nie jest.
Mitologia Stalina
Już pierwsze minuty każą patrzeć na ten obraz z rezerwą. Oto wojna Hitlera ze Stalinem jest przez Amerykanów traktowana jako dalszy ciąg wielowiekowych prób obcych potęg zawładnięcia Rosją: od wojen z Krzyżakami (zwycięstwo Aleksandra Newskiego nad jeziorem Pejpus), przez batalie z hordami mongolskimi, Szwedami, Napoleonem, cesarzem niemieckim (I wojna światowa). I zawsze silny naród rosyjski te ataki odpierał. Ani słowa nie dowiemy się za to o tym, że sowiecki komunizm był nie mniej agresywny od hitlerowskiego nazizmu, że ten pierwszy chciał podbijać świat w imię walki klas, drugi - w imię panowania rasy. Wręcz przeciwnie, w filmie ZSRS to kraj miłujący pokój, który przed 1939 rokiem bronił pokoju wszelkimi sposobami na forum Ligi Narodów. Ani słowa nie ma o pakcie Ribbentrop - Mołotow, o tym tajnym protokole, który zdecydował o losie Polski i innych krajów naszej części Europy. Są oczywiście całe fragmenty o tym, jak to Hitler zbroił się i znienacka napadł na ZSRS, ale nie ma ani słowa o tym, jak ogromne zbrojenia przeprowadził przed wojną Stalin, jak potężna była Armia Czerwona, która swoje wielomilionowe siły skoncentrowała w 1941 roku nad ówczesną granicą z Niemcami. I gdyby Niemcy nie uprzedzili Sowietów, to ci w dwa tygodnie później mieli wypuścić swoje lotnictwo, piechotę i pancerne zagony na zachód.
Mało jest w tym filmie prawdy, za to wiele elementów wygląda tak, jakby zostały żywcem wyjęte z sowieckich kronik propagandowych. Oto Amerykanie twierdzą ni mniej, ni więcej, że przed wojną ZSRS był krajem miodem i mlekiem płynącym, gdzie wytapiało się miliony ton stali, wydobywało miliony ton ropy, zbierało z pól miliony ton zbóż. Gdzie różne narody żyły w szczęściu i pokoju, a dowodem na to są idylliczne obrazki z różnych zabaw i tańców ludowych. Ani słowa o terrorze, głodzie i prześladowaniach (religijnych, społecznych, politycznych), które dotknęły dziesiątki milionów ludzi, ofiar zbrodniczego reżimu, i o wymordowaniu wielu z nich. Ani słowa o ogromnych kosztach ludzkich kolejnych pięciolatek i industrializacji kraju, które pochłonęły setki tysięcy ofiar. Ani słowa o tym, że budowa potęgi przemysłowej miała służyć podbojowi świata, a nie tworzeniu dobrobytu 190 milionów obywateli pierwszego komunistycznego imperium. Z tego filmu nie dowiemy się też o tym, że jeszcze przed 1941 rokiem Stalin wprowadził obowiązek pracy nawet dla nieletnich, bo brakowało ludzi w fabrykach i na roli, skoro mężczyzn wcielano masowo do armii, dzienna norma czasu pracy zaś znacznie przekraczała osiem godzin, co było nie do pomyślenia w krajach kapitalistycznych, gdzie przecież "wyzyskiwano klasę robotniczą".
Polska broniła się 18 dni?
O wymiarze propagandowym filmu świadczą także opisy największych batalii z lat 1941-1943 na froncie wschodnim, czyli np. obrona Moskwy, Stalingradu, Kijowa, Charkowa, Sewastopola, Odessy i wielu innych miast. Nikt nie odbierze żołnierzom sowieckim bohaterstwa i poświęcenia, jakie wtedy wykazali, i ceny krwi, jaką przelali, ale nie można jednocześnie zapomnieć o tym, że wiele tysięcy tych żołnierzy by nie zginęło, gdyby nie katastrofalne błędy na froncie popełniane przez Stalina i jego marszałków. To choćby z tego powodu w 1942 roku Niemcy odzyskali inicjatywę na froncie i dotarli aż do Stalingradu, miasta leżącego nad Wołgą, na południe od Moskwy, i w rejon Kaukazu.
Dowiadujemy się za to, że wojna w Polsce trwała tylko 18 dni (!), autorzy przekonują nas też, iż takie kraje jak Węgry i Rumunia, które w 1941 roku uległy niemieckiej przewadze i weszły w sojusz z III Rzeszą, to "marionetki Hitlera". Jesteśmy też karmieni fałszywym obrazem sowieckiej partyzantki, która oczywiście walczyła z Niemcami, ale Polacy nie mogą przecież zapomnieć, że ta sama sowiecka partyzantka zajmowała się choćby zwalczaniem AK, żeby "oczyścić teren".
Jeśli kolejne odcinki "II wojny światowej" są równie prawdziwe jak ten ostatni, to lepiej to wydawnictwo omijać z daleka. Takie filmy można pokazywać, ale nie w serii "Historia prawdziwa", lecz w cyklu "Jak naiwny Zachód uległ stalinowskiej propagandzie". Polacy na coś takiego nabierać się jednak nie powinni. I na koniec uwaga na marginesie: płyta była dołączona do tego samego wydania gazety, w którym informowano o tekście na stronach internetowych rosyjskiego MON, które winę za wywołanie wojny zrzuca m.in. na Polskę. Wymowa płyty doskonale niestety pasuje do tez rosyjskiego ministerstwa.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-06-09
Autor: wa