Historia bez mitologii
Treść
Fałszowanie akt bezpieki było niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe. To jedna z tez wynikająca z wydanej niedawno przez krakowski IPN oraz Ośrodek Myśli Politycznej trzytomowej publikacji, składającej się z artykułów publikowanych cyklicznie od kilku lat na łamach "Dziennika Polskiego". Historycy krakowskiego oddziału IPN jako pierwsi dotarli do nieznanych dotąd kart naszej historii. Efektem ich badań były obszerne opracowania o charakterze naukowym, które - przełożone przez autorów na bardziej przystępny język - "Dziennik Polski" jako jedyny publikował przez ostatnie lata na swych łamach. Artykuły te miały spory oddźwięk, ale krótki żywot, bo taka jest natura gazety codziennej. Dlatego Jarosław Szarek i Filip Musiał z krakowskiego oddziału IPN oraz Ośrodek Myśli Politycznej uporządkowali je w tematyczne całości i wydali w formie książkowej: tom I "Polska Konfidencka", tom II "Pod znakiem sierpa i młota", tom III "Precz z komuną". Książki są już w księgarniach i zostały tak opracowane, że z powodzeniem mogą służyć do nauki najnowszej historii Polski. Perfekcyjna bezpieka Uważna lektura poszczególnych tomów pomoże Czytelnikowi zrozumieć istotę systemu totalitarnego, który - wbrew temu, co jeszcze dziś niektórzy twierdzą - trwał nieprzerwanie od 1945 roku aż do końca lat 80. Zmieniały się jedynie metody. Najważniejszą instytucją dla systemu był aparat represji, czyli Służba Bezpieczeństwa, tzw. bezpieka, zaś jej głównym narzędziem agentura działająca aż do 1990 roku. Nie przez przypadek na pierwszej stronie I tomu znajdujemy fragment instrukcji w sprawie szczegółowych zasad działalności operacyjnej Służby Bezpieczeństwa z 9 grudnia 1989 roku, czyli już po pierwszych wolnych wyborach, kiedy istniał demokratyczny rząd Polski i w powszechnej świadomości aparat represji przestał istnieć. Oto fragment: Przez cały okres współpracy kontrolowana jest wiarygodność przekazywanych przez tajnego współpracownika informacji (...) przełożeni zobowiązani są do oceny przebiegu współpracy z tajnym współpracownikiem, a w uzasadnionych wypadkach przeprowadzenie spotkań kontrolnych. Kwestia wiarygodności źródeł SB, ostatnio coraz częściej kwestionowana przez osoby podejrzewane o współpracę z bezpieką, pojawia się w publikacji wielokrotnie. W tomie I warto przeczytać artykuł pt. "Podręcznik bezpieki". Historycy IPN nie wątpią, że upowszechniana przez niektóre środowiska teza o fałszowaniu przez bezpiekę dokumentów jest, w świetle badań, niemożliwa do obrony. - Fałszowanie akt było niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe. Weryfikacja informacji następowała na wielu poziomach. Informacja otrzymywana od konfidenta musiała być potwierdzana z innych źródeł - z podsłuchu, podglądu, technik operacyjnych, informacji udzielanych przez innego agenta. Sam oficer prowadzący był zainteresowany tym, by jego informacje były wiarygodne. On nie był rozliczany z tego, że zwerbował większą liczbę TW, lecz z tego, czy miał efekty. Od tego zależała przecież jego kariera, awanse, premie itp. Zatem twierdzenie, że funkcjonariusze SB fikcyjnie, bez wiedzy danej osoby wpisywali ją na listę agentów tylko po to, aby móc pochwalić się liczbą agentów przed przełożonymi, jest bardzo wątpliwe - podkreśla Jarosław Szarek. Tym bardziej że - jak zauważa Filip Musiał - funkcjonariusz przygotowywał się do werbunku w sposób niezwykle dokładny, zawsze za zgodą swojego zwierzchnika. Nie było innej metody pozyskania TW niż rozmowa werbunkowa, w której osoba deklarująca współpracę albo podpisywała zobowiązanie do współpracy, albo ustnie zobowiązywała się do utrzymywania tajnego kontaktu. Funkcjonariusz, zasiadając do stołu rozmów, doskonale znał swego rozmówcę, do jego pozyskania przygotowywał się długo i dokładnie. Dysponował jego portretem psychologicznym, znał jego przeszłość, sytuację rodzinną i zawodową. Miał przygotowany wielowariantowy plan rozmowy, który pozwalał mu na to, by stosować taką argumentację i środki nacisku, na które dana osoba okazywała się szczególnie podatna. Wyjątkiem były werbunki po manifestacjach: aresztowani w trakcie zamieszek młodzi ludzie pod wpływem olbrzymiego stresu nierzadko natychmiast godzili się na współpracę. Jednak pożytek z nich był niewielki, bo wielu z nich już na drugim spotkaniu kategorycznie odmawiało jakichkolwiek kontaktów. Nie było donosów nieważnych Kolejny obalony przez autorów publikacji mit to nagminnie powtarzane przez ujawnionych konfidentów tłumaczenie: Owszem, pisałem raporty, ale zawierałem w nich informacje nieistotne, które nikomu nie mogły zaszkodzić. Tymczasem dla bezpieki nie było informacji nieprzydatnej, lecz co najwyżej bez znaczenia bieżącego. - Po drugie - podkreśla Filip Musiał - to nie konfident, który przekazywał informacje oceniał ich faktyczną przydatność, lecz funkcjonariusz SB. Nigdy nie był w stanie uczynić tego sam TW. Bywało, że bezpieka rezygnowała z TW np. z powodu nielojalności współpracownika, co zdarzało się, gdy werbunek następował przy użyciu szantażu. Rezygnacja miała miejsce także wówczas, gdy dany TW stracił możliwości operacyjne, czyli np. zmienił zakład pracy, wyprowadził się, urwał mu się kontakt z danym środowiskiem. Zdarzało się też, że sama bezpieka swoje zainteresowania kierowała w inną stronę i dana osoba nie była już przydatna. Jarosław Szarek zwraca uwagę na inną, bardzo istotną kwestię: otóż nie zawsze ważne było przekazywanie wiadomości przez TW, lecz sam fakt jego uzależnienia od bezpieki poprzez podpisanie chociażby tylko zobowiązania. Potem, w stosownym momencie, taki TW był wykorzystywany jako agent wpływu. Podobnych przypadków jest bardzo wiele. Wiele źródeł informacji Bezpieka rozróżniała kilka typów osobowych źródeł informacji, zaś różnice polegały przede wszystkim na stopniu sformalizowania współpracy. Nazwy zmieniały się w okresie PRL w zależności od kolejnych instrukcji wydawanych przez szefów bezpieki. Tajny współpracownik (TW) był najbardziej sformalizowaną formą współpracy i zarazem najbardziej wartościowym źródłem, bo był werbowany z "wrogiego środowiska". Jak określali sami funkcjonariusze, "wykorzystywaliśmy wroga do działania przeciwko wrogom". TW musiał zobowiązać się do kontaktu z bezpieką na piśmie lub ustnie; zatem fakt, że w archiwach IPN nie ma pisemnej deklaracji o współpracy nie musi świadczyć, że dana osoba nie była konfidentem. Do połowy lat 70. TW najczęściej składali raporty na piśmie. Później jednak coraz częściej odstępowano od tego wymogu, obawiając się, że przymuszanie do pisania donosów może zniechęcić do współpracy. Wówczas składali oni relacje ustnie: albo funkcjonariusz nagrywał je na tzw. minifonie i potem spisywał z taśmy, albo sporządzał notatkę w trakcie rozmowy lub po jej zakończeniu. Ale nie każdy TW musiał przekazywać informacje. Często jego głównym jedynym zadaniem było oczernianie wskazanych działaczy, eliminowanie ich z opozycji i wprowadzenie w jego miejsce agenta. Zachowało się wiele materiałów, które wskazują, jak precyzyjne i perfidne metody w tym celu stosowano. Kontakt służbowy - to osoba, która musiała utrzymywać kontakty z SB z tytułu sprawowanej przez siebie funkcji - dyrektor, sekretarz, redaktor naczelny pisma lub zastępca, rektor uczelni, dziekan itp. Najczęściej były to osoby pełniące funkcje w PZPR. Równocześnie istniał formalny zakaz werbowania - choć były wyjątki - na TW członków PZPR. Funkcjonowanie kontaktu służbowego umożliwiało zatem wykorzystywanie nomenklatury partyjnej jako współpracowników. Kontakt operacyjny - była to osoba, która udzielała informacji najczęściej ustnie, ale nie zobowiązywała się do współpracy, gdyż bezpieka nie widziała potrzeby pozyskiwania go jako TW i tym samym dekonspirowania swoich faktycznych intencji. Z kontaktem operacyjnym funkcjonariusz spotykał się tylko wówczas, gdy była konkretna potrzeba i zadawał np. 30 pytań, z których ważne dla niego było tylko jedno; w ten sposób maskował swoje faktyczne zainteresowanie. Najczęściej kontakt wiedział, że ma do czynienia z funkcjonariuszem SB, ale czasami przedstawiał się on jako funkcjonariusz MO. Nierzadko kontakty były bardziej wartościowe niż niejeden TW. Zazwyczaj nie był wynagradzany, choć zawsze mógł liczyć na różnego rodzaju ułatwienia, np. przy staraniu się o paszport. Kontakt zazwyczaj wywodził się spośród osób, które bezpieka uznawała za lojalne wobec PRL, nie widziała więc potrzeby ich formalnego werbunku na TW. Konsultant - to fachowiec w pewnych dziedzinach wiedzy, który spisywał z bezpieką umowę o dzieło. Mógł to być np. fizyk, który analizował, czy pękniecie torów kolejowych jest rezultatem sabotażu czy też wynika z przyczyn naturalnych, psycholog określający typy osobowości wskazanej osoby, specjalista od języków obcych, który tłumaczył przejętą korespondencję z zagranicy itp. Po konsultantów sięgano wówczas, gdy bezpieka nie miała w swoich szeregach danego specjalisty bądź było ich za mało. SB nigdy nie zdradzała swojego agenta, który był strzeżony do wszelkich granic możliwości, nawet w ramach tego samego wydziału. I tak pozostało, co daje się zauważyć w trakcie procesów lustracyjnych. Jawni zdrajcy Skoncentrowanie uwagi publicznej na faktach współpracy agenturalnej z aparatem represji komunistycznego reżimu sprawia, iż coraz częściej zapomina się, że obok konfidentów działali jawni zdrajcy Polski, czyli prominentni członkowie PZPR oraz funkcjonariusze UB-SB. W tomie II znajdujemy zestawienie biogramów Władysława Gomułki oraz Wojciecha Jaruzelskiego, które - w ocenie autorów - są dowodem dwóch największych manipulacji opinią publiczną. Gomułka, który w pierwszym okresie PRL kierował PPR w czasie, kiedy stosowano najbardziej krwawe i masowe represje wobec podziemia niepodległościowego, kiedy sądy wojskowe wydały 8 tysięcy wyroków śmierci na Polaków walczących o niepodległość kraju, w 1956 roku został wykreowany na reformatora, przywódcę demokratycznego, budującego socjalizm z ludzką twarzą, osobę która wydobyła PRL ze stalinowskiej nocy. I opinia taka, wbrew oczywistym faktom, jest powtarzana do dziś. - Sprawa Wojciecha Jaruzelskiego jest - zauważa Filip Musiał - jeszcze bardziej przygnębiająca, bo ta wyjątkowo haniebna w naszej historii postać została wykreowana na patriotę i bohatera już po 1990 roku, czyli w wolnej Polsce. Tymczasem cała biografia Jaruzelskiego nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że od 1945 roku aż do końca, czyli do 1990 roku, niezwykle aktywnie i lojalnie służył sowieckiemu systemowi władzy, bezwzględnie dławiąc wszelkie przejawy sprzeciwu Polaków wobec okupanta. Ale jeszcze do niedawna jego życiorys był pod specjalną ochroną. (Maciej Korkuć "Życiorys pod specjalna ochroną") Jeszcze na początku lat 90 obowiązywała instrukcja ówczesnego szefa Radiokomitetu Andrzeja Drawicza, w której kategorycznie nakazano dziennikarzom, aby w kontekście Jaruzelskiego "wystrzegać się jakichkolwiek ataków personalnych, a zwłaszcza ewentualnych prób dezawuowania osoby prezydenta PRL". Potem, kiedy nie pełnił już funkcji głowy państwa, o odpowiednią kreację jego wizerunku dbały rządy postkomunistów i część mediów. Bohaterowie W publikacji znajdziemy też biogramy bohaterów, którzy walczyli z okupantem, poddawani byli torturom, odsiadywali ciężkie więzienia, a dziś całkiem o nich zapomniano. Np. życiorysy kpt. Jana Kosowicza czy Stanisławy Rachwał to niemal gotowy scenariusz do filmu na temat naszej najnowszej historii i postaw Polaków. DOROTA STEC-FUS "Dziennik Polski" 2007-02-0
Autor: wa