Harcowali nie biegli, ale Miller
Treść
Z Mieczysławem Ziętkiem, ojcem kpt. Artura Ziętka, nawigatora na Tu-154M, który rozbił się na Siewiernym, rozmawia Marta Ziarnik
Widział Pan ostatni wywiad Bronisława Komorowskiego?
- Nie widziałem osobiście. Ale słyszałem i czytałem później o tym wystąpieniu.
"Wolałbym, żeby nic nie było podważane, nawet jedno słowo, jeden przecinek z raportu [komisji Jerzego Millera - przyp. red.], bo społeczeństwo oczekuje jednoznaczności" - w ten sposób prezydent skomentował nowe informacje w sprawie śledztwa smoleńskiego i różnice w odczycie zapisów z czarnych skrzynek, na które wskazali biegli z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych.
- Skandal! Takie słowa w ustach głowy państwa polskiego to jest skandal i dramat. Zwłaszcza że odnoszą się do raportu na temat jednej z największych tragedii naszego Narodu. Tragedii, w której zginęło m.in. dwóch naszych prezydentów i całe dowództwo. I to na obcej ziemi, na której 70 lat temu została bestialsko wymordowana przez NKWD polska elita intelektualna i wojskowa. W każdym innym kraju po wypowiedzeniu tak skandalicznych słów prezydent byłby skończony jako polityk i został natychmiast wezwany do dymisji. Wypowiadając powyższe słowa, nie popełnił przecież kolejnej ze swoich licznych gaf, tylko z całą odpowiedzialnością wypowiedział się przeciw własnemu krajowi i rodakom. Niestety, społeczeństwo wybrało na swojego prezydenta człowieka, który występuje przeciw własnemu Narodowi; starając się przypodobać Kremlowi, stosuje jego totalitarne zagrania.
Komorowski uznał: jest "jedna pewność", a mianowicie, że "źródłem katastrofy smoleńskiej była próba lądowania w nieodpowiednich warunkach pogodowych, która nie powinna mieć miejsca", czego - jak dodał - "chyba nikt nie kwestionuje".
- Ja już sam nie wiem, skąd u prezydenta biorą się te wszystkie wynurzenia. Czy wynikają z niewiedzy, czy też z ignorancji? Gdy analizuję jego dotychczasowe "osiągnięcia" werbalne, naprawdę mam duży problem z rozgryzieniem tej zagadki. Niemniej jednak nie można w żaden sposób starać się tego usprawiedliwiać. Stanowisko prezydenta wymaga przecież od kandydata nie tylko wiedzy i ogłady, ale też miłości i szacunku do swojego kraju. Tymczasem w poczynaniach nie tylko prezydenta, ale i całego rządu, choćbym nie wiem, jak się starał, nie mogę doszukać się choćby odrobiny szacunku do kraju i obywateli. I nie mówię tutaj jedynie o katastrofie smoleńskiej. Ostatnie posunięcia naszych władz zdają się celowo prowadzić kraj ku przepaści.
Sugestie prezydenta Komorowskiego, jakoby potwierdzało się jego stanowisko w kwestii katastrofy, którą ogłosił tuż po niej - powtarzając do znudzenia kłamstwa pani Anodiny - nie można nazwać inaczej, jak szczytem ignorancji. Prezydent kurczowo trzyma się rosyjskiej wersji, udając, że nie ma ustaleń krakowskich naukowców, którzy ją podważyli we wszystkich niemal aspektach, że nie ma dowodów dostarczanych nam przez polskich i amerykańskich naukowców - w tym prof. Wiesława Biniendę z Wydziału Inżynierii Lądowej Uniwersytetu w Akron (Ohio) i fizyka z Uniwersytetu w Maryland prof. Kazimierza Nowaczyka - oraz że nie ma mowy o kłamstwach i fałszerstwach, które nam się usilnie wmawia, a które z powodzeniem dementuje na szczęście m.in. "Nasz Dziennik". Może wreszcie przyszła pora, żeby prezydent otworzył się na informacje inne niż tylko te płynące z Kremla. Załoga nie chciała lądować za wszelką cenę i szykowała się do odejścia. I gdyby nie m.in. błędne naprowadzanie przez "Korsarza" i wprowadzanie polskiej załogi przez rosyjskich kontrolerów w błąd, odeszliby na zapasowe lotnisko.
Bronisław Komorowski stwierdził też, że to, czy na nagraniach faktycznie jest głos gen. Andrzeja Błasika, czy go nie ma, "nie ma żadnego znaczenia dla oceny całości raportu". "Problem polega na tym, że jedni interpretują to tak, inni inaczej" - dodał prezydent.
- Podobne wypowiedzi słyszeliśmy już kilka dni temu w ustach polityków zawsze chętnych do komentowania katastrofy na swój - rosyjski - sposób, jak chociażby Pawła Grasia, Stefana Niesiołowskiego czy Tomasza Nałęcza. Wniosek nasuwa się taki, że wszyscy oni dostają te same instrukcje z góry w kwestii sposobu komentowania poszczególnych spraw. Ale swoją drogą, zastanawiam się, jak osoba, która kreuje się na politycznego intelektualistę, mającego niezaprzeczalne prawo moderowania debaty publicznej, może nie rozumieć podstawowych faktów i nie potrafić ich łączyć. Przecież tutaj nie trzeba żadnego wysiłku, aby zrozumieć, że skoro w rzeczywistości gen. Błasika nie było w kabinie - a więc nie mógł wywierać nacisków na pilotów - upada podstawowa teza raportu, która go całkowicie dyskwalifikuje. Zwłaszcza że wielomiesięczne badania ekspertów krakowskich dowodzą, że zarówno w raporcie MAK, jak i późniejszym raporcie komisji Jerzego Millera (który w rzeczywistości jest niemal kalką tego pierwszego), doszło do wielu celowych, nazwijmy to, przekłamań. Dla podparcia swojej tezy, która miała na celu zrzucenie odpowiedzialności ze strony rosyjskiej, MAK wprowadził do dokumentów z ekspertyzy fonoskopijnej wypowiedzi, których wcale nie było. A powielanie tych bredni przez komisję Millera i kolejne fałszerstwa mające je zalegitymizować podpadają już pod zdradę stanu. O to samo powinna zostać oskarżona pani Ewa Kopacz, która z premedytacją, patrząc nam, rodzinom, w oczy, kłamała, że na miejscu katastrofy dopilnowała, by każdy centymetr ziemi na głębokości jednego metra został przesiany w poszukiwaniu szczątków naszych bliskich. I że zostały one przebadane genetycznie. Jej kłamstwa bardzo szybko wyszły na jaw. Jednak pomimo tego zamiast ponieść konsekwencje, pani minister dostała awans. Pierwotna wypowiedź pani Kopacz została w stenogramach sejmowych nagle zmieniona. I obecnie brzmi ona: "Jeśli został znaleziony jakiś szczątek, to ziemia była w tym miejscu przekopywana na metr w głąb". To zmienione zdanie wprowadza kolosalną różnicę. Pytam: dlaczego Sejm dopuszcza się tak jawnych przekłamań w szalenie istotnej kwestii, jaką jest sprawa katastrofy smoleńskiej i sprawa relacji wysłanej na miejsce tragedii pani minister, która sprawuje obecnie funkcję marszałka Sejmu RP? To jest nieprawdopodobne!
Jak odbiera Pan wypowiedź prezydenta, który informacje prokuratury określił mianem "hasania"?
- Z tego wynika, że dla prezydenta skandalem jest nie fakt wprowadzenia do stenogramów i raportów państwowych jawnych przekłamań, ale ujawnienie opinii krakowskich biegłych, którzy te kłamstwa podważają. To jest całkowite pomieszanie z poplątaniem. I to, co dziś dzieje się wokół prokuratury, świadczy chyba o tym, że rząd szykuje się na pozbawienie jej niezależności.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik Poniedziałek, 6 lutego 2012, Nr 30 (4265)
Autor: jc