Handel sztuką
Treść
Pewien znakomity portret pędzla Holbeina został niedawno uratowany - a może stracony; już nie pamiętam. Tak czy owak, gazety chyba przestaną wreszcie o nim trąbić, co będzie wielką ulgą. Sądząc z gazetowych artykułów, portret był niezmiernie ważnym i świętym dziedzictwem narodowej kultury (...), a my, Anglicy, byliśmy do niego bezmiernie przywiązani. Jesteśmy jednak narodem surowym, nieokazującym emocji, i pewnie dlatego większość z nas sprawiała wrażenie, jakby nigdy w życiu nie słyszała o tym przesławnym arcydziele. (...) Portret należał dotychczas do księcia Norfolk, który łaskawie udostępniał go angielskiej publiczności. Przez moment groziło nam straszliwe niebezpieczeństwo, że obraz zostanie sprzedany i wpadnie w ręce amerykańskiego milionera, który nie będzie go udostępniać nawet publiczności amerykańskiej. Jak rozumiem, groźba jest już nieaktualna. Portret został ocalony, choć nie wiem, co Anglicy na tym zyskają. (...) Dla większości z nich rzeczone arcydzieło jest czymś równie nowym i egzotycznym, jak byłoby dla Amerykanów albo i dla amerykańskich Indian. (...) Jeśli chodzi o obrazy i inne dzieła sztuki, należące do nielicznych bogaczy, którzy je nabywają w wielkiej i kosztownej obfitości, nie widzę powodu, aby traktować je jako część narodowej kultury. (...) Te i inne przedmioty, stanowiące własność naszych udzielnych książąt, nie są posiadane przez Anglię, lecz tylko posiadane w Anglii. (...) We Włoszech istnieje prawo, które zabrania obywatelom sprzedawania za granicę obrazów, głoszących nieśmiertelną chwałę włoskiego geniuszu. Lecz w Anglii nie tylko nie ma takiego prawa - nie ma nawet takiej społecznej świadomości. Holbein, posiadany przez księcia Norfolk, należy do ludu nie bardziej niż parasol tegoż księcia. (...) A nie wydaje się przecież racjonalne, by gazety informowały krzykliwymi nagłówkami: "Parasol księcia w niebezpieczeństwie! - Czy uda się ocalić książęcy parasol? - Parasol prawie stracony! - Parasol uratowany w ostatniej chwili!". (...) W Anglii - rzecz bez precedensu w cywilizowanym świecie - myślimy o najwspanialszych nawet dziełach sztuki jako o należących wyłącznie do jakiejś prywatnej osoby. (...) A to już graniczy z nonsensem. To nie jest szacunek dla własności, ale zatrata wszelkiego rozeznania, co może być przedmiotem własności prywatnej z samej jej natury i istoty. Posiadanie na własność arcydzieła Rafaela jest równie absurdalne jak posiadanie na własność Opactwa Westminsterskiego. (...) To prawda, że socjaliści mają nader mgliste pojęcie, na czym polega własność, ale kapitaliści kompletnie tego nie rozumieją. (...) Tak czy owak, żyjemy w obłąkanym świecie, a te jego rejony, gdzie zamieszkują handlarze dzieł sztuki, są chyba najbardziej pomylone. (...) Wyobraźmy sobie dwa obrazy, oryginał i kopię, tak do siebie podobne, że tylko parę osób na kuli ziemskiej przy użyciu specjalistycznych narzędzi potrafi od biedy odróżnić, który jest który, a i to nieraz okazuje się pomyłką. A jednak zażywni, łysi panowie w eleganckich garniturach płacą za jeden obraz tyle, ile za tuzin kamienic, podczas gdy za drugi nie daliby złamanego grosza. Każdy z tych panów pewnie by się obruszył, gdyby go nazwać poetą, bo poezja oznacza chodzenie z głową w chmurach. Lecz poeta przynajmniej nie daje miliona za jedną chmurę, a centa za drugą, kiedy nie widać między nimi najmniejszej nawet różnicy. Tłumaczenie - Jaga Rydzewska Gilbert Keith Chesterton - fragment eseju, który ukazał się w "The Illustrated London News" 26.06.1909 (USA). "Nasz Dziennik" 2008-12-05
Autor: wa