Głuchy telefon prokuratora Pasionka
Treść
"Gazeta Wyborcza" powołała się na zawartość dokumentów, z którymi prokurator Marek Pasionek, jako strona postępowania, jeszcze nie został zapoznany. - Czy to nie jest groteska? Ja nie znam tego materiału dowodowego, natomiast gazeta powołuje się na materiał dotyczący śledztwa o przeciek, który jest przecież kolejnym przeciekiem - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" odsunięty od nadzoru śledztwa smoleńskiego prokurator.
Według doniesień "Gazety Wyborczej", analiza billingów telefonu prokuratora Marka Pasionka, który do niedawna nadzorował śledztwo smoleńskie, wskazuje, że od maja do listopada 2010 roku Pasionek "co najmniej kilkadziesiąt razy" kontaktował się z dziennikarzami "Naszego Dziennika" i "Rzeczpospolitej", a "po rozmowach z Pasionkiem obie gazety publikowały informacje o przebiegu śledztwa smoleńskiego".
Teksty "Naszego Dziennika" na temat katastrofy smoleńskiej to efekt zaangażowania redakcji w wyjaśnianie okoliczności zdarzenia, a nie wynik nieformalnych kontaktów z prokuraturą i podawanych na tacy informacji. Fałszywe oskarżenia o wielokrotne kontakty prokuratora Marka Pasionka z "Naszym Dziennikiem" dowodzą tylko nierzetelności autora publikacji. W rzeczywistości "Nasz Dziennik" do wczoraj nie miał okazji rozmawiać z odsuniętym od śledztwa smoleńskiego prokuratorem. Co więcej, bywało, że to Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie korzystała z efektów pracy naszych dziennikarzy i zabiegała o przekazanie interesujących ją materiałów.
Prokurator Pasionek został też oskarżony przez "GW" o przekazywanie "agentom wywiadu USA" informacji ze śledztwa. W procederze mieli mu pomóc Bogdan Święczkowski, były szef ABW, i jego zastępca Grzegorz Ocieczek. Co ciekawe, Marcin Kącki, autor publikacji, powołał się na informacje ze śledztwa, którego akta dopiero w piątek zostały przekazane Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Śródmieście, a wczoraj Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.
Wczoraj prokurator Marek Pasionek w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" zaznaczył, że na czas trwania postępowania w jego sprawie nie udzieli nam żadnego komentarza.
Pytany o publikację w "GW" przyznał, że sprawa jest kuriozalna, bo autor tekstu powołuje się na zawartość dokumentów, z którymi on, jako strona postępowania, jeszcze nie został zapoznany. - Czy to nie jest groteska? Ja nie znam tego materiału dowodowego, natomiast gazeta powołuje się na materiał dotyczący śledztwa "o przeciek", który jest przecież kolejnym przeciekiem - zaznaczył prokurator Pasionek. Dopytywany, czy pamięta jakiekolwiek kontakty z "Naszym Dziennikiem" w sprawie smoleńskiej, przyznał, że takowych nie było. - Czytam o kilkudziesięciu takich kontaktach, ale nie przypominam sobie żadnej takiej rozmowy. Gdyby była to znacząca liczba kontaktów, z pewnością bym ten fakt zapamiętał. Żadnej rozmowy z "Naszym Dziennikiem" sobie nie przypominam - zaznaczył. Pasionek nie chciał relacjonować przebiegu spotkania z 7 czerwca 2010 roku. - Do tych kwestii muszę najpierw odnieść się w toku postępowania. Po zapoznaniu z materiałem muszę złożyć wyjaśnienia, zatem ze zrozumiałych względów mój komentarz w tej sprawie jest niemożliwy - dodał.
Spotkanie sprzed roku dobrze pamięta natomiast Bogdan Święczkowski. Jak nas zapewnił, miało ono charakter prywatny, towarzyski i było związane z pożegnaniem kończącego służbę w Polsce oficera łącznikowego FBI, a nie jak sugeruje gazeta, agenta wywiadu. Święczkowski przyznał, że temat katastrofy smoleńskiej był poruszany w rozmowach, jednak nikt nie przekazywał żadnych informacji ze śledztwa. - Publikacja "Wyborczej" to kłamstwo i pomówienie. Ma ona zdyskredytować doskonałego prokuratora śledczego, niezależnego, nieulegającego żadnym wpływom, a szczególnie wpływom prokuratora Krzysztofa Parulskiego - zaznaczył Święczkowski.
Ktoś zbada ten przeciek?
Skąd gazeta otrzymała informacje na temat postępowania dotyczącego prok. Pasionka? Nie można wykluczyć, że źródło przecieku było w prokuraturze wojskowej. - Uważam, że powinno zostać wszczęte śledztwo, by wyjaśnić, w jaki sposób doszło do ujawnienia tych informacji, jeżeli one są prawdziwe. Z tego, co wiem, oficer łącznikowy FBI niedługo po naszym spotkaniu opuścił Polskę. Nie wiem, kogo i czy przesłuchano w tej sprawie. Nie wiem też, co oficerowie zeznali, ale nie sądzę, by owe relacje były sprzeczne z moimi słowami - zauważył Święczkowski. Dodał, że reagując na ów przeciek, prokuratura powinna działać z taką samą determinacją jak w przypadku sprawy prok. Pasionka. Determinacji jednak nie widać. Wczoraj Prokuratura Okręgowa w Warszawie poinformowała, że śledztwo w sprawie prok. Pasionka będzie prowadzić, nie jak wcześniej podano prokuratura rejonowa, ale okręgowa. Pytana o powód przekazania sprawy prokuraturze wyższego rzędu prok. Monika Lewandowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, jedynie zaprzeczyła, by sprawa miała związek z publikacją w "GW" i ujawnieniem informacji ze śledztwa. Jak przyznała, decyzja w tej sprawie zapadła wczoraj. Lewandowska nie chciała też komentować, czy "GW" faktycznie odwołuje się do materiału ze śledztwa. Jak zaznaczyła, prokurator referent dopiero otrzymał akta sprawy i jest na etapie zapoznawania się z materiałem. Z kolei płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnego Prokuratora Wojskowego, zapytany o to, jakie działania podejmie prokuratura wojskowa po publikacji w "GW", zaznaczył, że śledztwa dotyczącego prok. Pasionka nie ma w prokuraturze wojskowej, zatem trudno mu zajmować jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. - A przynajmniej w tej chwili takiego stanowiska nie ma. Jeżeli będzie, zostaną państwo o tym poinformowani - zaznaczył. Po sugestii, że przeciek mógł mieć miejsce w prokuraturze wojskowej, która w miniony piątek przekazała sprawę prokuraturze cywilnej, powtórzył, że do chwili obecnej NPW nie zajęła stanowiska. Prokurator Rzepa, zasłaniając się niejawnością postępowania, nie chciał też komentować, czy w rozmowie prok. Parulskiego i prok. Pasionka w czasie odsunięcia go od śledztwa padł tytuł "Nasz Dziennik", jako jednego z mediów, z którym prok. Pasionek miał się kontaktować. Prokuratura nie chciała też rozmawiać na temat billingów. Rzepa zauważył jednak, że na te tematy nie wypowiadał się żaden z prokuratorów prowadzących śledztwo. - Autorzy publikacji piszą na własną odpowiedzialność. Tekst jest jasno określony i podpisany. Z tego, co wiem, nie ma w nim powołania się na jakąkolwiek rozmowę z rzecznikiem prasowym prokuratury czy jakimkolwiek innym prokuratorem. W taki sposób możemy pisać wszyscy i wszystko - dodał Rzepa.
Z mediami tylko formalnie
Śledczy z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie pytani o nieformalne kontakty z redakcjami zaznaczyli, że takowych nie ma. A jeśli dochodzi do rozmów, to mają one formalny wymiar. Istotny jest tu fakt, że "Nasz Dziennik" nigdy wcześniej nie kontaktował się z prok. Pasionkiem, a redakcja zwracała się do prokuratury wojskowej z zapytaniami w oficjalnych wystąpieniach. Wśród udzielających nam informacji byli płk Zbigniew Rzepa oraz kpt. Marcin Maksjan, odpowiedzialni za kontakty z mediami, oraz płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Faktem jest, że z redakcją kontaktował się prokurator prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, ppłk Karol Kopczyk, który prosił o korespondencję, jaką otrzymaliśmy od płk. Anatolija Murawiowa, kierownika ruchu lotniczego w Smoleńsku. Murawiow najpierw udzielił nam wywiadu, a następnie listownie zażądał sprostowania, odnosząc się nawet do spraw nieporuszanych w rozmowie. - To były oficjalne rozmowy i znajdują one odzwierciedlenie w dokumentach. Było wysłane oficjalne pismo w tej sprawie, a rozmowy nawiązywały do niego. Żadnych nieformalnych rozmów nie prowadziłem ani z państwem, ani z żadną inną redakcją tygodnika, dziennika itd. - powiedział nam wczoraj prok. Kopczyk.
Na publikację "Gazety Wyborczej" ostro zareagowała Beata Kempa, posłanka PiS, z którą według publikacji m.in. miałby kontaktować się prok. Pasionek. - Prokurator Marek Pasionek nigdy do mnie nie dzwonił i nie prowadził ze mną żadnych rozmów na temat śledztwa smoleńskiego. Nie znam prokuratora Pasionka i nigdy z nim nie rozmawiałam. Redaktor Marcin Kącki nie dysponuje żadnymi dowodami mogącymi potwierdzić opisane w jego artykule hipotezy i spekulacje na ten temat. Autor artykułu nie podjął żadnej próby skontaktowania się ze mną i zweryfikowania nieprawdziwych informacji - zaznaczyła. Zdaniem posłanki Kempy, sugestia dziennikarza, by miała ona nielegalnie pozyskiwać tajne informacje ze śledztwa smoleńskiego, jest kłamstwem. Kempa zapowiedziała też wystąpienie w tej sprawie na drodze prawnej. Posłanka zaapelowała do redakcji "Gazety Wyborczej", by zaprzestała publikacji artykułów, których celem jest "oczernianie największej partii opozycyjnej w Polsce, uczestniczenie w próbach dyskredytowania prokuratora, do pracy którego nikt wcześniej nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń" oraz upublicznianie insynuacji na jej temat. - Z wcześniejszych informacji podawanych przez media na temat przyczyn zawieszenia prokuratora Pasionka można wnioskować, że artykuł przygotowany przez "Gazetę Wyborczą" został najprawdopodobniej zainspirowany przez osoby pragnące zdyskredytować prokuratora Pasionka i stawiany przez niego postulat, by szefowie KPRM i MON odpowiadali za błędy popełnione podczas przygotowań do wizyty w Smoleńsku - dodała Kempa.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-06-14
Autor: jc