Gimnazja muszą zniknąć
Treść
Czternastoletnia Ania. Dziecko, na którego drobnej szyjce zacisnęła się dziecięca skakanka. To zestawienie - skakanka, którą tak niedawno beztrosko bawiła się w podstawówce i której rok później użyła, by zadać sobie śmierć... Między jednym a drugim - przepaść, którą wykopała nieprofesjonalna reforma oświaty. Z jednej strony - ciepłe dziecięce lata, pani nauczycielka, koledzy z piaskownicy, pierwsze niezgrabne literki, misie przytulanki, wyprawy do parku w poszukiwaniu jesieni, pierwsze szkolne przyjaźnie, zauroczenia, pamiętniki, mecze piłki nożnej na szkolnym boisku, zabawy - spokojne, dzień po dniu, wspólne wyrastanie chłopców i dziewcząt z dziecinnych pieleszy, w otoczeniu tych samych koleżanek i kolegów, tych samych nauczycieli i rodziców, tych samych ławek, klas, korytarzy. I nagle, gdy dziecko wkracza w najtrudniejszy czas, kończy 12-13 lat - huragan reformy oświatowej wyrywa je z tego znanego, oswojonego świata, z grona przyjaciół, pedagogów, z żywego organizmu, jakim jest "moja klasa" - by postawić je w obcych murach, w obliczu obcych ludzi, w gronie takich jak ono wyrwanych z otoczenia rówieśników, i tu każe mu budować nową społeczność szkolną. Przecież dla każdego, kto ma dzieci i kto pamięta, jak sam był w tym wieku, jest oczywiste, że ta zmiana, w tym momencie, musi odbić się na psychice. Po pierwsze - wywoła poczucie osamotnienia, po drugie - skłoni do walki o zajęcie swego miejsca w budowanej od nowa grupie. To jest ten moment, w którym rozpoczyna się nakręcanie agresji wśród młodzieży. Wystarczy jeden zdeprawowany uczeń o silnej osobowości, aby pociągnął za sobą całą grupę zagubionych w nowym otoczeniu nastolatków. Środowisko temu sprzyja: zapracowani rodzice, brak autorytetów, liberalny system wychowania. Formę dyktują wszechobecna przemoc i obsceniczność w mediach, pornografia w internecie, w reklamie, w grach komputerowych. Czyż można było stworzyć lepszy mechanizm nakręcania agresji? Śmierć dziecka, które powiesiło się na dziecinnej skakance, to niemy, wizualny akt oskarżenia naszej szkolnej i pozaszkolnej rzeczywistości. Pornografia zabija Miała rację anonimowa kobieta, która po tragedii w Gdańsku stanęła przed gdańskim gimnazjum nr 2 z transparentem: "To nie szkoła zabija. To zabija pornografia". Niestety, media właściwie nie poświęciły temu przesłaniu uwagi. A szkoda. Pornografia nakręca i uzależnia adeptów nie gorzej niż alkohol i narkotyki. Wystarczy poczytać listy zawracających ze złej drogi nastolatków nadsyłane do prasy młodzieżowej, choćby do katolickiego miesięcznika "Miłujcie się". Niedawno przyznał to nawet jeden z seryjnych zabójców na tle seksualnym, Amerykanin skazany na karę śmierci. "Zaczynałem od prasy porno, a potem potrzebowałem coraz silniejszych bodźców", mówił. Według psychologów, wczesny kontakt dziecka z seksem powoduje, że nie dochodzi u niego do wykształcenia się uczuć wyższych. To tu są źródła ohydy, jakiej dopuścili się gdańscy gimnazjaliści, i bierności reszty klasy. Piątka młodych bandytów poszukiwała bodźców i poklasku, dla reszty był to tylko epizod, jeden z wielu, jakie widzieli. Bezczelnie brzmi w tym kontekście wypowiedź prof. Lwa-Starowicza, aby... wprowadzić wychowanie seksualne od najmłodszych lat. Czy ludzie z tytułami nie są w stanie zrozumieć, że ta wiedza burzy świat małego dziecka, naruszając w nim najbardziej intymne rewiry? Natura sama wie, kiedy rozbudzić w dziecku zainteresowanie płciowością, i profesorowie nie muszą jej popędzać. Dorośli deprawatorzy Tę dziecięcą wrażliwość wyuzdani dorośli niszczą od najwcześniejszych lat. Pamiętam, z jakim niesmakiem przyjęły moje dzieci reklamę na warszawskich ulicach, na której "Święty Mikołaj" gonił roznegliżowaną panienkę. Nawet ten, zdawałoby się, tylko niewybredny żart naruszał świat ich dziecięcych wyobrażeń i był w jakimś sensie profanacją tego, co czyste, dobre, nieskazitelne. A cóż dopiero mówić o takich wynaturzeniach, jak Big Brother, filmy porno w pasmach niekodowanych, pisma pornograficzne w witrynach kiosków, setki tysięcy ordynarnych ulotek wsadzanych za wycieraczkę samochodu i walających się pod nogami przechodniów, plugawa zawartość stron internetowych. Pornobiznes kwitnie, w imię "wolności". Tylko czyjej? Społeczeństwo podejmowało już niejedną próbę samoobrony. Czy panowie politycy pamiętają inicjatywę obywatelską z 2001 r., kiedy to z inspiracji kilku matek z Podkarpacia doszło do zebrania siłami społeczeństwa 160 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o zakazie promocji przemocy i pornografii w mediach? I co? Okazało się, że tak być musi. Sejm skierował projekt do podkomisji, gdzie przewodnicząca - pani poseł Mirosława Kątna - wraz z resztą zajmowała się nim przez... dwa i pół roku! Zdążyła przez ten czas poddać pod głosowanie 5 artykułów. Zarządy stacji telewizyjnych nadsyłały dziesiątki zastrzeżeń. Prasa podawała, że nie sposób ustalić definicji pornografii i przemocy, a poseł Gadzinowski ostrzegał z trybuny, że jak przyjmiemy ustawę - to nie będzie można puścić filmu "Quo vadis", a nawet Kaczora Donalda. Jak to się mówi - utopiono niewygodną ustawę. Już tam przemysł pornograficzny i medialny nie skąpił pieniędzy na lobbing. A teraz Gdańsk, i to dziecko, i ta skakanka... Nowy prawicowy Sejm podjął w lipcu br. dalsze prace nad projektem, chociaż i w nim znalazło się aż 48 posłów, którzy głosowali za odrzuceniem ustawy w pierwszym czytaniu (w tym 4 posłów SLD). Prace w komisjach zbliżają się do końca. Walec reformy Pamiętam prace w Sejmie nad reformą systemu oświaty, którym patronowała niesławnej pamięci koalicja AWS - UW, wspierana przez SLD. Ministrem oświaty był wtedy prof. Mirosław Handke. Pamiętam te przemądrzałe tyrady z mównicy sejmowej, ten walec, który zglajszlachtował opinię publiczną. Mając sama dzieci w szkole podstawowej - z bezradną rozpaczą patrzyłam, jak władze oświatowe, politycy bezdusznie zabierają im najlepsze lata w tej szkole. Informowałam opinię publiczną o zastrzeżeniach do reformy, ale walec toczył się dalej. Już wtedy doświadczeni pedagodzy ostrzegali, że wyprowadzenie 12-letniej młodzieży z podstawówek do gimnazjów będzie dla niej traumatycznym przeżyciem, które zwielokrotni problemy wychowawcze związane z okresem dojrzewania. Pisano, że zgromadzenie w gimnazjach tak wielkiej liczby uczniów w trudnym wieku doprowadzi do agresji i obniżenia dyscypliny. Przerażeni rodzice, których pociechy uczące się w podstawówkach miały być królikiem doświadczalnym, śledzili z niepokojem reformatorską furię. Argumenty oponentów odbijały się grochem o ścianę. Jeden z polityków przekonywał z trybuny, że "musimy przygotować młodzież na wyzwania współczesności, musimy ją przyzwyczaić, że w dorosłym życiu będzie musiała nieraz zmieniać środowisko i odnajdywać się w nowym". No cóż, reforma się udała, tylko pacjent nie wytrzymał. Wyrwani z gniazda Jestem matką trojga dzieci. Jedno z nich zdążyło przemknąć przez system edukacji przed reformą i może mówić o szczęściu. Dwojgu pozostałym dane zostało przetestować reformę Handkego na własnej skórze. Do dziś wspominam ze skurczem serca tamten początek roku szkolnego. Był pogodny wrzesień. Dzieci ze zgranej, uroczej klasy syna rozproszyły się po różnych gimnazjach, ale przez pierwsze dwa tygodnie, wiedzione nieomylnym instynktem, spotykały się wieczorami na boisku starej szkoły. Nikt nie umawiał się z nikim, a jednak zjawiali się wszyscy. Co robili? Nic. Przeważnie milczeli. Trochę rozmawiali. Byli smutni, zagubieni. Przez te spotkania próbowali ocalić swój dotychczasowy przyjazny świat. Żadne z tych dzieci nie odnalazło potem w gimnazjum tego, co straciło, opuszczając szkołę podstawową - tego klimatu koleżeństwa, zaufania do siebie nawzajem i do wychowawcy. Wiem, bo rozmawiałam z rodzicami. Już nigdy więcej nie umawiali się, tak jak w podstawówce, o szóstej rano, by zdążyć przed lekcjami pograć w piłkę, nie byli tak mobilni, by w klasowym gronie zorganizować wycieczkę rowerową, ognisko, przedstawienie. W gimnazjum przypominali płotki rzucone do akwarium ze szczupakami. A zanim powstały nowe więzi, już zostali przerzuceni do liceum. I budowanie struktury klasowej trzeba było rozpoczynać od początku. Część młodzieży w takich okolicznościach zawczasu stroszy pióra i przybiera postawę agresji. Córka po pierwszym dniu spędzonym w gimnazjum stwierdziła, że boi się niektórych dziewczyn, ponieważ prezentowały tak agresywny sposób bycia. Była to ze strony tych wymalowanych, ekstrawagancko ubranych i wulgarnie zachowujących się dziewcząt poza, rodzaj barw ochronnych, które przybrały na okoliczność wielkiej zmiany w życiu, jaką jest gimnazjum. Przecież gdyby któraś z nich zjawiła się tak odmieniona po wakacjach w swojej szkole podstawowej, wśród dotychczasowych kolegów, nie tylko nie poprawiłaby swojej pozycji w hierarchii grupowej, ale naraziłaby się po prostu na pośmiewisko. Klasa mojej córki w szkole podstawowej była po prostu kapitalna - otwarta na innych, koleżeńska, sympatyczna i pilna w nauce. Potrafiła np. sama z siebie autentycznie opiekować się dzieckiem autystycznym, które wyrastało w ich gronie. Pamiętam, z jaką wdzięcznością przyjmowali to rodzice chłopca i jak zabiegali, aby jak najwięcej czasu spędzał w klasie, która była dla niego rodzajem grupy terapeutycznej. Żal było rozbijać tę małą społeczność, toteż rodzice zdecydowali się posłać dzieci razem do jednego gimnazjum, do tej samej klasy (moja córka nie mogła z tego skorzystać, bo gimnazjum było bardzo oddalone od naszego domu). Mądra pani dyrektor gimnazjum przystała na tę propozycję, chociaż zewsząd krzyczano, że należy dzieci wymieszać. Jaki był efekt? Otóż właśnie ta klasa była przez 3 lata gimnazjum najlepiej zorganizowaną, najbardziej twórczą i sprawiającą najmniej kłopotów wychowawczych klasą w szkole. Gimnazja muszą zniknąć Jeśli po tragedii w Gdańsku minister edukacji odważnie postawił problem przyszłości gimnazjów, to jako matka mogę temu tylko przyklasnąć. Szkoda jednak, że eksperci obecni na naradzie w ministerstwie nie podeszli do sprawy z należytą powagą. Co to znaczy, że "likwidacja gimnazjów nie daje gwarancji zwalczenia przemocy"?! Za to pozostawienie gimnazjów daje gwarancję, że przemocy nie zwalczymy! Obawiam się, że oświatowi eksperci niejako z natury zawsze będą za utrzymaniem status quo. Jest im tak po prostu wygodniej - nikt nie straci posady, nie będzie likwidacji struktur, a nawet przybędzie trochę nowych, choćby szkoły pod specjalnym nadzorem. Tym razem jednak dyskusja o systemie oświaty nie może przebiegać w gabinetach polityków i ekspertów. Teraz to my, rodzice, powinniśmy zabrać głos. I właśnie jako matka twierdzę stanowczo: gimnazja jako szkoły zbiorcze dla 12-15-latków muszą zniknąć, bo są inkubatorami przemocy. To nie przypadek, że aż 60 proc. aktów przemocy ma miejsce właśnie tam. Konieczne jest wzmocnienie dyscypliny, ale to wszystkiego nie załatwi. Leczmy skutek, ale nie zapominajmy o przyczynach! A praprzyczyną jest rozbijanie pierwszych szkolnych więzi przy pomocy tarana reformy i liberalne podejście do przemocy i pornografii w mediach. W momencie, gdy młodzież jest w trudnym wieku dorastania, nie wolno ingerować brutalnie w ten delikatny, kształtowany od dzieciństwa organizm społeczny, jakim jest klasa. Młodzież powinna płynnie przechodzić z klasy szóstej do siódmej i ósmej w tym samym środowisku rówieśniczym, pod okiem tych samych nauczycieli i wychowawców, w tych samych murach. Zmiany wychowawców po drodze należy ograniczyć do minimum, jeśli nie usunąć w ogóle - z wyjątkiem nauczania w zerówce. Właściwe wychowanie jest dużo łatwiejsze, gdy młodego człowieka układa od dzieciństwa ta sama doświadczona ręka. MEN powinno zwrócić uwagę na naturalne predyspozycje wychowawców, ich nieskazitelną postawę etyczną i fachowe przygotowanie do tej roli. Nauczyciele chcący objąć wychowawstwo klasy powinni przechodzić specjalne testy psychologiczne. Nie każdy potrafi zbudować autorytet. Zamiast mieszania i specjalizacji klas trzeba odbudować system kółek zainteresowań, w których zdolniejsi uczniowie będą poszerzać swoje wiadomości. Oczywiście, szkoły musiałyby funkcjonalnie oddzielić małe dzieci od dorastającej młodzieży, ale przy odpowiednim wychowaniu i rygorze szkolnym za kilka lat nie trzeba będzie stawiać między nimi zasieków z drutu kolczastego. Szkoły o podwyższonym rygorze powinny powstać nie tylko po to, by odseparować od reszty uczniów szczególnie zdeprawowanych i agresywnych, ale także w celu oddziaływania prewencyjnego na pozostałych. Sam fakt ich istnienia usunie poczucie bezkarności powszechne wśród młodzieży. Skończmy wreszcie z komercjalizacją szkolnictwa, z tym zamykaniem małych szkół, wożeniem dzieci kilometrami w gimbusach do odległych podstawówek i gimnazjów. Szkoła im bliżej znajduje się domu, tym lepiej. Jeśli samorządom żal na to pieniędzy, niech zawczasu sprawią sobie w gminie solidne więzienie. Małgorzata Goss "Nasz Dziennik" 2006-11-07
Autor: wa
Tagi: gimnazja