Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gender a mowa nienawiści

Treść

Nie jest bezpiecznie wskazywać na zagrożenia, jakie niesie ze sobą gender. Zwolennicy i propagatorzy tej ideologii przygotowali tu bowiem nie lada pułapkę: kto jest przeciwko gender, ten popełnia przestępstwo, ponieważ jego mowa jest „mową nienawiści”. A mowa nienawiści jest zakazana. Prawda, jakie to proste?

A przecież w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (1948) kategoria taka jak „mowa nienawiści” w ogóle nie występuje, tak jak nie występuje też kategoria „gender”. Coś więc później się stało w prawodawstwie europejskim i światowym, że dorzucono i gender, i mowę nienawiści. Ale co? Skąd „mowa nienawiści” dotarła do prawodawstwa?

Pierwszym i głównym propagatorem „mowy nienawiści” jako przestępstwa był… Związek Sowiecki. Ale nie chodziło o gender, chodziło o to, żeby ograniczyć zawarte w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka prawo do wolności słowa, czyli wolności opinii i jej wyrażania (art. 19). Dokonano tego w dwóch dokumentach o randze międzynarodowej z połowy lat 60.: Międzynarodowa konwencja w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji rasowej (1965) oraz Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych (1966). Zrobiono to pod pretekstem głównie zakazu głoszenia idei propagujących rasową wyższość lub rasową nienawiść, w czym specjalizować się mieli faszyści. Brzmiało to bardzo wzniośle, ale w praktyce szło o to, żeby państwa totalitarne bloku sowieckiego mogły – zgodnie z prawem – stosować państwową cenzurę wypowiedzi, a przeciwników ustroju komunistycznego, zwanych faszystami, skazywać na więzienia i łagry, nie tylko za czyny, ale i za słowa.

Sowieci dopięli swego, gdy w Międzynarodowym Pakcie Praw Obywatelskich i Politycznych zostało przyjęte większością głosów prawo przeciwko „mowie nienawiści”. Prawo to okazało się trwalsze od Związku Sowieckiego, bo choć on upadł, samo prawo nie upadło. A co więcej, zachodni lewacy zorientowali się, że prawo to może oddać im wielkie przysługi, jeśli tylko zostanie odpowiednio poszerzone. Więc je poszerzyli. Obok zakazu dyskryminacji na tle rasowym lub narodowym pojawił się zakaz dyskryminacji na tle orientacji seksualnej, a więc tego, co zbiorczo nosi dziś miano gender. Zakaz dyskryminacji już na poziomie słowa mówionego lub pisanego. Dzięki temu zgodnie z prawem – ich prawem – nie wolno źle mówić o gender, bo jest to wyraz dyskryminacji.

No dobrze, ale jeśli krytyka gender będzie oparta na prawdzie? Nic nie szkodzi, taka krytyka będzie tym bardziej godna potępienia, bo będzie zawierała jeszcze więcej nienawiści.

W konsekwencji, gdy gender zostaje zaliczone do prawa człowieka, którego nie wolno naruszyć pod groźbą kary, realne prawa człowieka tracą na znaczeniu, stają się martwą literą, czy to będzie prawo do wolności słowa, czy prawo do prawdy. Dlatego właśnie gender jest w swych skutkach tak niewyobrażalnie groźne – uderza bowiem w najbardziej podstawowe i realne prawa ludzkie w imię prawa wymyślonego, bo źródłem gender jest tylko ideologia.

Ukazywanie zagrożeń, jakie niesie ze sobą ideologia gender, zaliczane bywa do kategorii przykładów „mowy nienawiści” (z angielskiego „hate speech”). A „mowa nienawiści” to sprawa poważna, ponieważ zaliczana jest do aktów naruszających prawo. Znajduje się w towarzystwie innych przestępstw, takich jak dyskryminacja na tle rasowym, narodowym czy religijnym.

Prof. Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 3 lipca 2014

Autor: mj