Gdy nawozy drożeją, a żywność tanieje...
Treść
Z posłem Januszem Piechocińskim, wiceprezesem Naczelnego Komitetu Wykonawczego Polskiego Stronnictwa Ludowego, wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji Infrastruktury, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Ostatnie posiedzenie Rady Naczelnej PSL było poświęcone głównie kryzysowi gospodarczemu. Jaką receptę na coraz bardziej dotykający nas kryzys mają ludowcy?
- Wiele pomysłów antykryzysowych, jakie się dzisiaj pojawiają, a czego nikt nie nazywa po imieniu, jest elementem kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Są to pomysły oparte w dużej mierze na ogólnikach, wypowiedzi w rodzaju: my byśmy to zrobili inaczej, my byśmy aktywnie pobudzili gospodarkę deficytem itp. Z takich poważnych propozycji, które się pojawiły, można wymienić SLD-owski pomysł wprowadzenia nowej, wyższej stawki w podatku dochodowym dla najlepiej zarabiających, ale chcę przypomnieć, że w podatkach dochodowych zmiany możemy zrobić dopiero na przyszły rok, podobnie zresztą jak w przypadku pomysłu podwyższenia składki rentowej. Natomiast byłbym bardzo ostrożny wobec wszelkich pomysłów podwyżek i ruchów w akcyzie i podatku VAT, bo są to tylko pozorne zyski, które wcale nie muszą się pojawić. Zwracam zaś uwagę na to, co ostatnio rząd zaprezentował, a PSL jakby pogłębiło oraz uzupełniło. Po pierwsze, dwa tygodnie temu przedstawiłem program dotyczący budownictwa mieszkaniowego, a w zeszłym tygodniu pokazałem bardzo sprawny mechanizm chroniący polską własność w mieszkaniach zakupionych pod kredyt hipoteczny. W związku z tym mądra interwencja państwa poprzez model obsłużenia przez rok, dwa, w trudnych dla kredytobiorcy chwilach, odsetek od kredytu, a po dwóch latach, kiedy widać, że kredytobiorca sobie nie radzi, stworzenie możliwości, żeby on sam rozstrzygnął, kto przejmuje jego mieszkanie - czy bank, który zabierze mu jego wkład własny, czy też państwo, które pozwoli mu mieszkać w jego mieszkaniu, które w tej sytuacji nie będzie jego własnością, ale mieszkaniem czynszowym, jest jak najbardziej racjonalnym i mądrym pomysłem. Jeszcze w tym tygodniu zamierzam przedstawić program przyspieszenia uruchomienia 400 milionów euro środków unijnych na zakup i modernizację taboru kolejowego. Warto bowiem przypomnieć, że obecnie nasi przewoźnicy, którzy chcieliby z tego skorzystać, a więc Intercity, Przewozy Regionalne, Koleje Mazowieckie itp. nie mają wkładu własnego. Ponieważ od grudnia mamy obowiązującą zasadę, złożoną i przeprowadzoną na wniosek także Polski, o przyspieszeniu wykorzystania środków unijnych i wykorzystaniu zaliczki do 30 proc. wartości kontraktu, proponuję model polegający na tym, że ARP na rozstrzygnięcie przetargu na modernizację czy zakup nowego taboru daje gwarancję na rzecz realizującego to zadanie, a później 30 proc. zaliczki wpływa do wykonawcy. Warto przy tym zwrócić uwagę, że kiedy przewoźnicy nie kupują taboru, efektem tego jest dramatyczna zapaść w przedsiębiorstwach przemysłu kolejowego: Łapy, Nowy Sącz, Gniewczyna, Gorzowski Wagon itd. To przykłady firm, które już redukują bądź wkrótce będą zmuszone redukować moce wytwórcze. To z kolei jest bardzo niebezpieczne dla polskiej gospodarki, bo kiedy pojawi się koniunktura, to w polskiej przestrzeni gospodarczej będzie mało firm, które będą w stanie tę koniunkturę zagospodarować. Stąd ochrona zdolności produkcyjnych polskiego przemysłu, jak w tym przypadku kolejowego, jest jak najbardziej ważnym, potrzebnym dla państwa zadaniem. W związku z tym, że wspomniane formy wsparcia pochodzą z budżetu, ważne jest znalezienie dla tego typu rozwiązań zrozumienia społecznego.
Kryzys dotyka także polską wieś...
- Bardzo korzystne dla polskiej wsi były lata 2004-2007. Po pierwsze, mieliśmy dużą koniunkturę międzynarodową, na rynkach światowych bardzo korzystne ceny na mleko w proszku, moszcz jabłkowy, soki, a także korzystną koniunkturę na rynku mięsnym. Stąd wejście polskiego rolnictwa, bardziej naturalnego, ze zdecydowanie niższymi kosztami np. pracy, na rynek unijny bardzo poprawiło sytuację naszego rolnictwa. Wzrosły, zwłaszcza w 2007 roku, dochody z produkcji rolnej, a jednocześnie ceny na produkty rolne wyprzedzały ceny środków do produkcji rolnej. Załamanie nastąpiło w pierwszej połowie 2008 roku, o którym można powiedzieć, że był początkiem kryzysu polskiego rolnictwa. Na rynkach międzynarodowych dramatycznie wzrosły ceny środków produkcji, a jednocześnie w podstawowych działach polskiej produkcji żywności wystąpiły zjawiska dekoniunktury. W 2007 roku i w pierwszej połowie roku 2008 znacznie umocnił się złoty. W związku z tym zmalał albo okazał się mało rentowny eksport polskich artykułów żywnościowych. Ponadto Polska, stając po stronie Ukrainy i Gruzji, politycznie naraziła się Rosji. Spowodowało to odwet w postaci embarga na polskie mięso i owoce, a co za tym idzie - utratę części rynku zbytu na towary rolno-spożywcze. Jednak najgorszy był wzrost cen surowców do produkcji nawozów czy środków ochrony roślin. Na przykład w 2007 roku fosforyty zdrożały nawet o 300 proc., nastąpił też dynamiczny wzrost cen gazu, w związku z czym podrożały też nawozy azotowe. Tym samym stanęliśmy wobec sytuacji gwałtownego spadku popytu na żywność wywołanego m.in. dekoniunkturą na rynkach światowych, a także załamania się eksportu w związku z osłabieniem złotego. Po załamaniu się rynku rolnego w 2008 roku dopiero teraz sytuacja międzynarodowa zaczyna się powoli odbudowywać i gdyby nie kryzys światowy, weszlibyśmy w lepszą koniunkturę m.in. cen mleka w proszku, serów, wołowiny czy wieprzowiny. Tymczasem efektem ubocznym kryzysu jest spowolnienie tempa wzrostu płac, które zaowocuje zmniejszeniem konsumpcji lepszych gatunków żywności, a w związku z tym czekają nas trudności w jej sprzedaży, co może wpłynąć na rentowność wielu producentów.
Czy droga do wyjścia z kryzysu wiedzie przez euro?
- Nie. To tylko polityczne spłaszczenie poważnego problemu i trudnego dylematu, przed którym stoimy. Z jednej strony pozostawanie poza strefą euro powoduje, że jesteśmy nastawieni na silne wahania złotego, z pełnymi tego konsekwencjami. Przypomnę, iż w ciągu ostatniego półrocza mieliśmy do czynienia ze skokiem ceny euro z niewiele ponad 3 złote do 4,7. Jeżeli taki skok odbywa się w stosunkowo krótkim czasie, to powoduje to olbrzymie konsekwencje nie tylko dla eksporterów czy importerów, ale przede wszystkim uderza w gospodarkę, która ponosi wielkie straty. Z drugiej jednak strony wejście do strefy euro wymaga sprawnej gospodarki i porządnego zaplecza: wysokich rezerw, odpowiednio skutecznych mechanizmów nadzoru, wreszcie niepoddawania się atakom spekulacyjnym z zewnątrz itp. W związku z tym stawianie sprawy w taki sposób, że euro jest jedyną receptą na kryzys, jest dużą przesadą. Nawet gdyby Polska była w strefie euro, kryzys by nas nie ominął, chociaż nie byłoby takich strat na wahaniach kursów walut, nie byłoby też problemu opcji walutowych. Trzeba jednak powiedzieć: euro nie jest lekiem na całe zło.
Jak powinniśmy walczyć z kryzysem?
- Powiedzmy sobie uczciwie, że kryzys w polskich warunkach dopiero się zaczyna i trudno podzielać niczym nieuzasadniony optymizm niektórych środowisk, które uważają, iż w drugiej połowie bieżącego roku będzie już dobrze. Bardzo chciałbym, żeby Polska utrzymała PKB na poziomie powyżej 1 proc., po to, by w przyszły rok wejść z ożywieniem. Uważam, że po pierwsze, konieczne jest przyspieszenie absorpcji środków unijnych, zwłaszcza w ramach takich programów jak modernizacja gospodarstw rolnych, zwiększenie wartości dodanej do produkcji, konkurencyjność, różnicowanie w kierunku działalności nierolniczej, a więc cały program przestrzeni wiejskiej wokół rolnictwa. Konieczne jest także zastosowanie różnego rodzaju form pomocy krajowej. Mam tu na myśli dopłaty do oprocentowania kredytów inwestycyjnych w gospodarstwach rolnych, w przetwórstwie produktów rolnych i przetwórstwie ryb. Tu ważna uwaga, że resort rolnictwa już obniżył z 3,5 proc. do 2 proc. minimalne oprocentowanie kredytów preferencyjnych dla rolników w tym zakresie i co istotne - wydłużył możliwość spłaty rat od dwóch do trzech lat. Po drugie, niezbędne są działania w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, a więc ułatwienia w pozyskaniu środków zewnętrznych i pomoc w pokryciu wkładu własnego. Stąd m.in. program dla całej gospodarki, a mianowicie zwiększenia dostępu do gwarancji poręczeń bankowych kredytów inwestycyjnych także w obszarach gospodarstw rolnych i przetwórstwie produktów rolnych i ryb. Kolejnym obszarem jest oczywiście wsparcie eksportu rolno-spożywczego i pełniejsze korzystanie w tym zakresie z instrumentów pomocowych i budżetu UE. Warto przy tym zwrócić uwagę, że dzisiaj 80 proc. polskiego eksportu rolno-spożywczego jest kierowane na rynek unijny, a tylko 10 proc. trafia na rynek rosyjski i rynki dawnej Wspólnoty Niepodległych Państw. Należy też podkreślić, że w drugiej połowie 2008 roku i w 2009 roku polski eksport rolniczy staje się relatywnie tańszy dla zagranicznych partnerów ze względu na osłabienie złotego. Tak więc obok zabezpieczenia linii kredytowych dla eksporterów ważne będą też kwestie działań promocyjnych na rzecz eksportu, wprowadzenie przepisów ustawowych usprawniających sprawy związane z kontrolą jakości handlowej, odbiorem rolno-spożywczym, inspekcjami sanitarnymi, a wszystko po to, aby dziedziny te nie hamowały eksportu. Polska otwarcie stawia też na forum europejskim problem szerszego niż dotychczas instrumentu subwencjonowania i promowania eksportu rolno-spożywczego i produktów rybnych na rynkach trzecich. Chcielibyśmy także wprowadzić nowe formy interwencyjne mechanizmów pomocowych np. poprzez partnerstwo publiczno-prywatne w przechowywaniu zapasów strategicznych państwa. Ponadto w ramach polityki unijnej chcielibyśmy wprowadzenia wspólnotowego instrumentu ubezpieczeń zabezpieczającego przed kryzysem w sytuacjach: kataklizmów pogodowych, zmian klimatycznych, epidemii wśród zwierząt czy chorób roślin itp., bo w tej materii środki krajowe i środki rolników są niewystarczające. W ostatnich 20 latach znacznie spadła społeczna siła polskiej wsi i rolnictwa. Mam tu na myśli spółdzielczość, grupy producenckie i zdolność do współdziałania pomiędzy poszczególnymi organizacjami rolniczymi. Odpowiedzią na kryzys musi być też dużo większa niż dotąd aktywność i pomnażanie wiedzy samych rolników, a więc choćby dopilnowanie funkcjonowania Banku Spółdzielczego, żeby udzielał swoim członkom - rolnikom, kredytów. Ponadto będą też wprowadzane różne elementy interwencyjne państwa w zakresie pomocy publicznej dla kredytobiorców, nie tylko przedsiębiorców, ale także osób indywidualnych.
Zostawmy kryzys na boku i przejdźmy do polityki. Ma Pan być "jedynką" na warszawskiej liście PSL do europarlamentu. Tymczasem mówi się, że Parlament Europejski to swego rodzaju emerytura polityczna...
- Pięć lat temu odmówiłem startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego i przyznam, że dotąd mi koledzy wypominają te moje kilka tysięcy głosów, których w skali całego kraju zabrakło, a co z kolei sprawiło, że Andrzej Grzyb z okręgu wielkopolskiego nie dostał się do Parlamentu Europejskiego. Dodam tylko, iż byłby to jeden z najsprawniejszych i najbardziej kompetentnych eurodeputowanych. Ponadto zapominamy, że rola Parlamentu Europejskiego nie tylko ze względu na kryzys i nowe formy koordynacji polityk będzie stale wzrastała. Przyznam, że stoję przed ogromnym dylematem: z jednej strony nie przygotowywałem się i nie planowałem startu w zbliżających się wyborach, a z drugiej strony bardzo trudno jest w potrzebie odmówić stronnictwu, tym bardziej że widać już wyraźnie, iż tym razem kampania wyborcza nie będzie się opierała na ogólnikach "za" czy "przeciw" UE, ale będzie dotyczyła bardzo konkretnych spraw.
Mianowicie jakich?
- Przede wszystkim żeby jak najszybciej i możliwie z jak najmniejszymi stratami wyjść z kryzysu. W tym celu w Parlamencie Europejskim potrzeba będzie jak najwięcej ludzi, którzy w sposób skuteczny powalczą o środki dla Polski. Mówiąc wprost - na forum Parlamentu Europejskiego potrzeba mniej harcowników politycznych, a bardziej pragmatyków, ludzi o dużej wiedzy samorządowo-państwowej, którzy posiadają odpowiedni bagaż doświadczeń w zakresie wykorzystania środków unijnych, budowania programów czy strategii. To konieczny warunek na drodze rozwoju. Bowiem jeżeli na etapie prac parlamentarnych nie tylko że będzie tworzone złe, niekorzystne prawo dla Polski, ale będą też źle ustawione np. priorytety budżetowe, to później beneficjentom unijnych środków, także nam, będzie wyjątkowo trudno. To tylko niektóre dylematy, stąd nie dziwię się moim kolegom, że bardzo mocno forsują moją kandydaturę i zachęcają mnie do udziału w kampanii europejskiej. Mam nadzieję, iż nie zabrzmi to pysznie, ale w obszarze procesów inwestycyjnych, polityki gospodarczej jestem jednym z lepiej przygotowanych posłów nie tylko tej kadencji polskiego parlamentu.
Czy nie jest tak, że prezes Pawlak, wystawiając Pana na listę, podobnie zresztą jak Jarosława Kalinowskiego, usiłuje się pozbyć politycznych konkurentów w walce o fotel szefa partii?
- Niedawno mieliśmy kongres PSL i gdybym chciał być politycznym konkurentem Waldemara Pawlaka, to wystarczyło powiedzieć "tak", a wówczas zmierzylibyśmy się w starciu o przywództwo w partii. Ja twierdziłem, że nie może być tak, iż co dwa czy trzy lata tak doświadczona formacja jak PSL, a konkretnie jej czołowi liderzy tworzą napięcie i walczą o przywództwo. Tym bardziej że strategia polityczna PSL jest przewidywalna i powszechnie, wewnątrz ugrupowania, akceptowana. My chcemy być chrześcijańsko-demokratyczną partią polskiego środka, silnie zakorzenioną w tradycji narodowej, ludowej, a jednocześnie otwartą na świat, która rozumie, że rzeczywistość w ramach rozwiązań globalnych wymaga silnej Polski w maksymalnie silnej Europie.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-03-03
Autor: wa