Garstką po sukcesy
Treść
Rozmowa z Piotrem Mikułą, hokeistą na trawie Pocztowca Poznań W ciągu kilkunastu dni zdobył Pan wicemistrzostwo świata z reprezentacją Polski i wygrał Puchar Europy z Pocztowcem. Można te sukcesy porównać? - Pewnie tak. Choćby dlatego, że w obu turniejach uznano mnie za najlepszego zawodnika (śmiech). Wygranej Pocztowca się spodziewaliśmy, byliśmy w gronie zdecydowanych faworytów. W efektownym stylu udało się zwyciężyć. Natomiast w mistrzostwach wszystko byłoby super, gdyby nie finał. Graliśmy świetnie, byliśmy blisko, ale jednak czegoś zabrakło. Mimo wszystko cenniejszy jest oczywiście sukces z mistrzostw świata. To zawody wyższej rangi. Zatem - czego zabrakło, aby w finale pokonać Niemców? - Skuteczności i sportowego szczęścia. Na pewno nie byliśmy zespołem gorszym, przeciwnie, w pierwszej połowie to my dominowaliśmy i mieliśmy sporo sytuacji. Niestety, nie udało się ich wykorzystać, a mecz potoczyłby się zupełnie inaczej. Niemcy takich kłopotów nie mieli, byli skuteczni i zdobyli złote medale. Co czuliście po finale? Rozczarowanie czy radość z niewątpliwego sukcesu, jakim i tak było srebro? - Wicemistrzostwo świata może cieszyć, ale my byliśmy rozżaleni, wręcz źli. Mieliśmy świadomość straconej szansy. Prawdę mówiąc, do dziś czujemy niedosyt. Z drugiej strony, pamiętajmy, że w halowym hokeju Niemcy są prawdziwą potęgą, zespołem wygrywającym praktycznie wszystkie najpoważniejsze imprezy. Tę dyscyplinę uprawia tam ogromna liczba zawodników, jest niesamowita selekcja. Wszystko jest zorganizowane w pełni profesjonalnie, mają mnóstwo świetnych graczy, a w kadrze występują absolutnie najlepsi. Nie brakuje znakomitych obiektów. My pod wieloma względami nie możemy się z nimi porównywać. W Polsce w hokeja gra garstka osób, a mimo to udaje się nam deptać po piętach najlepszym. Rok temu w halowych mistrzostwach Europy pokonaliśmy Niemców 9:4 i był to wynik historyczny. Do tej pory pod dachem nigdy bowiem nie przegrali! W Wiedniu znów byliście blisko, tym razem jednak się nie udało. Na pocieszenie pozostał jednak choćby fakt, że na turnieju nie było piękniej i efektowniej grającej drużyny od Polski. - W hali pole do popisu mają zawodnicy świetnie przygotowani technicznie. Naszą siłą była zawsze technika, lubimy grać efektownie, bawić się na boisku, czerpać radość z gry. I to widać. Do tego na tych mistrzostwach stworzyliśmy niesamowity monolit. Jechaliśmy do Wiednia bez trzech graczy z podstawowego składu, sytuacja była trudna. Mimo to potrafiliśmy się skonsolidować, zbudować kapitalny zespół, w którym jeden walczył za drugiego. Panowała w nim świetna atmosfera, nawzajem się wspieraliśmy i motywowaliśmy. To był klucz do sukcesu. W hali od dawna należycie do ścisłej światowej czołówki, na stadionie otwartym jest jednak gorzej. Dlaczego? - Myślę, że odpowiedź już padła. Proszę zauważyć, ile osób u nas gra w hokeja zawodowo. Garstka. Proszę zobaczyć, ile mamy obiektów z prawdziwego zdarzenia. Może kilka. Gdzie zatem dzieci mają trenować, ba, poznawać ten sport, skoro w większości miast nawet nie mają ku temu warunków. W hali grywamy w sześciu, na stadionie otwartym w jedenastu. Brutalnie mówiąc - łatwiej znaleźć sześciu dobrych zawodników. Łatwo nie jest, ale my wciąż się zbliżamy do poziomu najlepszych. Owszem, na razie jeszcze nam trochę brakuje i wiemy o tym doskonale. Ale robimy wszystko, by różnicę niwelować. Ma Pan odczucie, że uprawiacie dyscyplinę w kraju niedocenianą, będącą nieco na marginesie wielkiego sportu? - Jak najbardziej. Nie możemy porównywać się z piłką nożną, siatkówką czy ostatnio piłką ręczną, ale czujemy pewien żal, iż o nas mówi i pisze się tak mało. Mimo sukcesów, bo przecież nawet tegoroczne wygrane są chyba godne uznania. Grywamy jak równi z najlepszymi, zdobywamy medale poważnych imprez, jako jedyni przedstawiciele gier zespołowych walczyliśmy na olimpiadzie w Sydney. Wielu kolegów z zagranicy jest pod wielkim wrażeniem, iż taką garstką zawodników potrafimy tak dużo zdziałać. A przecież hokej na trawie to piękna dyscyplina, efektowna dla oka, dynamiczna, dająca wiele radości. Jeśli ktoś spróbuje tej gry- szybko go wciąga. Cieszy mnie, że pomimo trudności coraz więcej dziewcząt i chłopców ją uprawia, i to z niezłym skutkiem. Co musicie zatem zrobić, by być bardziej zauważani? - Jest pomysł, aby w Polsce zorganizować mistrzostwa świata, i to na pewno byłby ogromny krok naprzód. Na razie nie możemy pochwalić się zainteresowaniem ze strony telewizji, mediów, wówczas wszystko by się zmieniło. A poza tym musimy grać coraz lepiej, odnosić sukcesy. To najprostsza, choć zarazem... najtrudniejsza droga. Myśli Pan już o igrzyskach w Pekinie? - Tak, to jest marzenie. Wszyscy mamy nadzieję, że najpierw na nie awansujemy, a potem postaramy się o niejedną niespodziankę. Przed nami jednak kręte i trudne kwalifikacje. Oby udane. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-03-07
Autor: wa