Furtka dla lewackiej propagandy
Treść
Ministerstwo Edukacji Narodowej zadecydowało, że od września zajęcia z przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie będą obowiązkowe. Z małym wyjątkiem: jeśli rodzice pisemnie zobowiążą się do podjęcia tego tematu ze swoimi dziećmi, zostaną one zwolnione z udziału w tego typu lekcjach. Nie planuje się natomiast zmian w podstawie programowej, która zakłada obiektywne, nieukierunkowane światopoglądowo przekazywanie tych treści. Czy na pewno tak będzie - zależy od dyrektorów szkół. Bo oto pojawiła się nowa broszura na ten temat, autorstwa środowisk lewicowo-feministycznych, prezentująca "rewolucyjne" tezy dotyczące płciowości i relacji międzyludzkich. A resort edukacji zastrzega, że o ile podręczniki ściśle kontroluje, o tyle materiały edukacyjne są dobierane w poszczególnych placówkach. Wystarczy więc zgoda "tolerancyjnego" dyrektora, żeby szkodliwa propaganda była przekazywana dzieciom i młodzieży.
"Porozumienie na rzecz upowszechniania edukacji seksualnej dzieci i młodzieży w polskiej szkole", zrzeszające środowiska feministyczne i homoseksualne, od dawna domagało się wprowadzenia do szkół powszechnej i "niezideologizowanej" edukacji seksualnej - a więc promującej antykoncepcję, wolne związki, homoseksualizm, swobodny dostęp do aborcji itp. Grzegorz Żurawski, rzecznik prasowy Ministerstwa Edukacji Narodowej, zapewnia jednak, że postulat wprowadzenia tak rozumianej edukacji seksualnej do szkół nie będzie zrealizowany. - Nie ma czegoś takiego jak wychowanie seksualne. Jest wychowanie do życia w rodzinie, obecne w szkole od wielu lat, które - podobnie jak każdy inny przedmiot - jest zupełnie apolityczne i żaden światopogląd nie powinien przeważać w kwestii nauczania tego przedmiotu - przypomina Żurawski. Rzecznik wyjaśnia, że bezpodstawne są obawy przed wprowadzeniem do szkoły przygotowanego przez "Porozumienie..." przewodnika jako obowiązującej we wszystkich szkołach lektury, gdyż nie ma go na listach podręczników MEN. - Na spotkaniach z przedstawicielami tego środowiska zachęcaliśmy, żeby przygotowali własny podręcznik i go zgłosili, skoro składali postulaty, że podręczniki dostępne na rynku są niewłaściwe. Jednak na razie z tego, co mi wiadomo, takiego zgłoszenia nie było - zapewnia rzecznik MEN. Równocześnie precyzuje, iż jeśli to opracowanie jest traktowane jako broszura albo pomocniczy materiał edukacyjny, to nie jest potrzebna zgoda resortu, wystarczy aprobata władz danej placówki.
Żurawski zwraca też uwagę, że od września wychowanie do życia w rodzinie jest w szkole gimnazjalnej osobnym przedmiotem, a nie modułem w zajęciach z wiedzy o społeczeństwie. Inny będzie ponadto sposób rekrutowania uczniów na te zajęcia: obowiązek uczestnictwa w nich będzie uzależniony od decyzji rodziców. - Do tej pory było tak, że w zakresie seksualności młodych ludzi wychowywał internet albo rówieśnicy. My mówimy, iż tak nie powinno być i lepiej żeby wychowywała ich szkoła, jeżeli rodzice takiego obowiązku na siebie wziąć nie chcą. Jednakże każdy rodzic ma prawo do wychowania swojego dziecka zgodnie ze swoim światopoglądem, zatem ci rodzice, którzy sobie nie życzą, aby szkoła brała na siebie odpowiedzialność za wychowanie ich dzieci w tej sferze, będą mogli złożyć deklarację, że biorą to na siebie. Wówczas ich dzieci nie będą uczestniczyły w tym przedmiocie - wyjaśnia Żurawski.
Tyle resort. A "Porozumienie..." nie próżnuje i zamierza swój punkt widzenia na kwestie seksualności rozpropagować wśród nauczycieli i rodziców za pośrednictwem internetu. Egzemplarze przewodnika mają otrzymać także szkoły, kuratoria oświaty i ośrodki doskonalenia nauczycieli. To niezwykle szokujące w treści opracowanie "Założenia i cele edukacji seksualnej - przewodnik Porozumienia na rzecz upowszechniania edukacji seksualnej dzieci i młodzieży w polskiej szkole" ma być wskazówką dla rodziców i nauczycieli, jak z dziećmi rozmawiać o seksie. Miałoby też pełnić rolę "listy kontrolnej", czy nauczyciel realizuje program edukacji seksualnej zgodnie "ze standardami i poszanowaniem praw seksualnych i reprodukcyjnych".
Edukacja seksualna pełna kłamstw
Podstawą broszury jest założenie, że dostęp do informacji, edukacji i usług należy do podstawowych praw człowieka przysługujących młodzieży - zwłaszcza w zakresie prawa do zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego. Chodzi m.in. o uwzględnienie problematyki dojrzewania dziewcząt i chłopców, pełnego przeglądu nowoczesnych metod i środków zapobiegania ciąży, profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową, prewencji przemocy seksualnej oraz promowania relacji partnerskich. W programach edukacji seksualnej koniecznie należy uwzględnić np. kwestię tożsamości seksualnej: uczniowie powinni być informowani, że "miłość homoseksualna jest równie wartościowa jak miłość między osobami różnej płci". - Nie powinno się pomijać faktu istnienia osób o "innej orientacji seksualnej", ponieważ jest to zjawisko występujące, ale należy je przywołać, odpowiednio nazywając - jako chorobę i dewiację. Trzeba je przedstawiać wyłącznie jako margines życia, a nie jako jedną z możliwych form relacji. Bo to jest po prostu kłamstwo, którego życie nie potwierdza - uważa dr Barbara Kiereś, adiunkt w Katedrze Pedagogiki Rodziny Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II.
Jak sugerują autorzy poradnika, informacje z zakresu seksualności powinny być "rzetelne i zgodne ze współczesnym stanem wiedzy i standardami WHO". Ich zdaniem, w zakresie seksualności niezwykle szkodliwy jest zarówno brak wiedzy, jak i wiedza "zideologizowana". Trzeba zatem bezwzględnie zapobiegać nauczaniu tego przedmiotu przez osoby niekompetentne - najczęściej księży lub katechetów, którzy tworzą "bariery ideologiczne", prezentując raczej swój światopogląd niż "rzetelną wiedzę". - Taki zarzut absolutnie nie jest prawdą! Ten przedmiot jest prowadzony niezależnie od lekcji religii i najczęściej przez osoby świeckie, specjalnie do tego przygotowane i dobrze przeszkolone - zauważa dr Barbara Kiereś. Z gruntu nieprawdziwe jest też twierdzenie "Porozumienia...", jakoby w niektórych polskich podręcznikach z wychowania do życia w rodzinie pojawiały się drastyczne przekłamania w postaci przestrzegania młodzieży przed stosowaniem antykoncepcji poprzez przytaczanie "absurdalnych argumentów". Chociażby takich, jak ten, że "stosowanie antykoncepcji prowadzi do niepłodności, oziębłości płciowej i utraty szacunku ze strony partnera". - To są stare metody propagandowe, żeby prawdzie zarzucać kłamstwo i podważać sprawy naukowo udowodnione. Przecież nawet dziecko wie, że zażywanie różnych środków farmakologicznych ma swoje negatywne skutki - ripostuje dr Antoni Marcinek, specjalista ginekolog, dyrektor Szpitala Ginekologiczno-Położniczego im. R. Czerwiakowskiego w Krakowie.
Praktyka medyczna pokazuje szkodliwy wpływ długotrwałego stosowania antykoncepcji na zdrowie kobiet. - Skutki uboczne, a nawet poważne powikłania w sferze fizycznej przy stosowaniu antykoncepcji, zwłaszcza u osób młodych, to na pewno tzw. możliwość zaburzenia dojrzewania osi podwzgórzowo-przysadkowo-jajnikowej, która trwa do 21. roku życia - informuje dr Ewa Ślizień-Kuczapska, ginekolog-położnik ze Szpitala św. Zofii w Warszawie. Wyjaśnia, że jest to tak delikatna struktura, iż stosowanie środków antykoncepcyjnych może spowodować jej uszkodzenie. - Będzie ono skutkowało tym, że można spodziewać się zaburzeń cyklu, a tym samym zaburzeń płodności. Istnieje też możliwość niezauważenia potencjalnych problemów z płodnością już w okresie dojrzewania w postaci np. zespołu policystycznych jajników. Ponadto skuteczność antykoncepcji hormonalnej w postaci tabletek jest u młodzieży znacznie niższa niż u osób dorosłych. W związku z tym często zalecane są wstrzyknięcia preparatów o działaniu antykoncepcyjnym. Tymczasem one m.in. zmniejszają gęstość kości w okresie dojrzewania, co przy przewlekłym stosowaniu w przyszłości może owocować osteoporozą. Jeśli chodzi o nastolatki, które rozpoczęły stosowanie antykoncepcji hormonalnej przed 19. rokiem życia, to kilkukrotnie zwiększa się u nich ryzyko zachorowania na raka piersi - dodaje dr Ślizień-Kuczapska. Zwraca też uwagę na aspekt prawny związany z antykoncepcją, o którym się prawie wcale nie mówi: stosowanie jej u osób poniżej 16. roku życia zobowiązuje ginekologa do zgłoszenia tej informacji odpowiednim władzom. Natomiast między 16. a 18. rokiem życia antykoncepcję można zapisywać tylko za zgodą prawnego opiekuna pacjentki.
Co ciekawe, jednym z sygnatariuszy "Porozumienia na rzecz upowszechniania edukacji seksualnej w polskiej szkole" jest także lewicowy Związek Nauczycielstwa Polskiego. Władze ZNP nie widzą nic dziwnego w tym, że w ten sposób jako największy związek zawodowy działający w oświacie uwiarygodniają wśród nauczycieli ten poradnik. - Wszystkie postacie życia publicznego i organizacje, które podpisały "Porozumienie...", naszym zdaniem, są bardzo poważne i cenione, dlatego współpraca z nimi nie stanowi dla nas ujmy - uważa Dorota Obidniak z Zarządu Głównego ZNP. Sam ZNP jest odpowiedzialny za przygotowanie jednej z części tego miniprzewodnika, dotyczącej głównie tego, jak należy interpretować zmienione wraz z wprowadzeniem nowej podstawy programowej przepisy, nakładające na szkołę obowiązek organizowania zajęć z wychowania do życia w rodzinie jako odrębnego przedmiotu. Natomiast część merytoryczną przygotowała przede wszystkim Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz Grupa Edukatorów Seksualnych "Ponton". - Myśmy oczywiście uczestniczyli w pracy tego zespołu nad treściami, jakie powinny się tam znaleźć, i w żaden sposób nie odżegnujemy się od tego, co tam zostało napisane. Nawet zamieściliśmy ten materiał na naszej stronie internetowej - tłumaczy Obidniak. ZNP uważa również, iż nie ma nic niewłaściwego w przedstawianiu w przewodniku problemów mniejszości seksualnych, jak czynią to autorzy opracowania. - Uważamy, że skoro Polska ratyfikowała Konwencję Praw Człowieka, gdzie jest zapisane, że mniejszości seksualne mają takie same prawa jak seksualna większość, to nie wolno pozwalać sobie na manipulowanie tym dokumentem. Należy trzymać się jego litery, zapisy Konwencji są klarowne: nie można kogoś dyskryminować z powodu orientacji seksualnej, dlatego żadne komentarze o charakterze dyskryminacyjnym na lekcjach nie mogą mieć miejsca - przypomina Dorota Obidniak.
Tymczasem właśnie pod pozorem tolerancji co jakiś czas różne organizacje feministyczne i homoseksualne już nieraz w szkołach organizowały cykle lekcji i pogadanek okraszone "materiałami edukacyjnymi", podczas których propagowały swoją ideologię. Część tych inicjatyw udało się zawczasu zablokować. Omawiana broszura to przykład takiej właśnie akcji, gdzie pod płaszczykiem przekazywania uczniom rzekomo obiektywnej wiedzy wtłacza się im do głów lewackie treści, wywracające do góry nogami tradycyjne wartości przekazywane dzieciom w domach.
Maria S. Jasita
"Nasz Dziennik" 2009-09-18
Autor: wa