Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Fundusze nie na miarę planu Marshalla

Treść

Po 5 latach od akcesji Polski do Unii Europejskiej saldo wzajemnych transferów między naszym krajem a Brukselą wynosi 16 mld euro, z czego 9,5 mld euro stanowią koszty Wspólnej Polityki Rolnej. Te ostatnie nie są de facto "pomocą" ze strony Unii, lecz formą wspólnego subsydiowania cen żywności na naszym kontynencie i warunkiem utrzymania konkurencyjności sektorów rolnych poszczególnych krajów. Jeśli odliczyć wydatki UE na WPR - wspólnotowa pomoc dla Polski wynosi około 1,4 mld euro rocznie.
Z danych opublikowanych przez resort finansów wynika, że od dnia przystąpienia Polski do Unii Europejskiej - 1 maja 2004 r. - do Polski napłynęło z Brukseli łącznie 29,5 mld euro. W tym samym okresie Polska wpłaciła do budżetu Unii 13,3 mld euro tytułem składki i innych płatności. Saldo wzajemnych przepływów za pierwsze pięciolecie po akcesji wynosi zatem 16 mld euro, co oznacza, że rocznie napływa do Polski średnio około 3 mld euro. Transfery te obejmują przepływy w ramach Funduszu Spójności i przedakcesyjnego funduszu ISPA, funduszy strukturalnych, środków na Wspólną Politykę Rolną (WPR), funduszy przedakcesyjnych PHARE i SAPARD, instrumentu poprawy płynności i instrumentu Schengen oraz programów Sokrates, Erasmus, Leonardo da Vinci, V i VI Programu Ramowego oraz programu Media Plus.
- Bilans wzajemnych transferów pokazuje, że nie są to środki na miarę planu Marshalla dla Europy Wschodniej, które pozwoliłyby odbudować naszą część kontynentu po czasach realnego socjalizmu - komentuje te dane prof. Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Kwota 3 mld euro rocznie na czysto dla Polski rozczarowuje, zważywszy na to, co obiecywano wcześniej. Korzyści, jakie osiąga Unia wskutek uzyskania dostępu do naszego rynku, znacznie przewyższają tę skromną pomoc, którą świadczy - ocenia Jerzy Bielewicz z JB Consulting, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek".
Wzajemne transfery Polska - Unia są następstwem z przekazania przez nasze państwo części suwerenności na rzecz Brukseli. Sens finansowy tej operacji polega na tym, że Polska oraz wszystkie pozostałe kraje wnoszą do wspólnego unijnego budżetu składki w ustalonej indywidualnie wysokości, a redystrybucją tych wspólnych pieniędzy zajmują się organy wspólnotowe, u których podmioty krajowe aplikują o zatwierdzenie projektów i przyznanie dofinansowania. Najbogatsze kraje UE - m.in. Niemcy, Francja, Wielka Brytania - są płatnikami netto do budżetu UE, tj. wpłacają więcej niż otrzymują. W zamian uzyskują dostęp do wspólnego europejskiego rynku, na którym nie ma granic, barier celnych i obowiązuje zasada swobody przepływu towarów, kapitału i osób. Założenie projektu, jakim jest Unia, to usunięcie dysproporcji w rozwoju poszczególnych regionów kontynentu i przyspieszenie rozwoju całego obszaru Wspólnoty. Warunkiem realizacji tych planów jest z jednej strony - gotowość najbogatszych krajów, aby finansować w dotychczasowych proporcjach unijny budżet (o co w kryzysie coraz trudniej) oraz umiejętność wykorzystania unijnych funduszy przez poszczególne rządy. Z tym ostatnim rząd PO - PSL ma poważne kłopoty.
Nieprzypadkowo dane na temat transferów Unia - Polska opublikowane zostały dopiero teraz. Przez pierwsze trzy miesiące bieżącego roku saldo przepływów było ujemne, czyli Polska płaciła Brukseli składkę, a fundusze - wskutek biurokratycznych barier po stronie rządu - nie napływały. Głośna była zwłaszcza sprawa geotermii toruńskiej, której rząd PO ze względów ideologicznych cofnął dofinansowanie z unijnych funduszy zaakceptowanego już projektu. Podobne perturbacje, polegające na wstrzymaniu realizacji projektów, przeżyły szkoły wyższe, w tym Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. W lutym wizerunek rządu w aspekcie rozliczeń z UE nagle się poprawił. Niestety, nie wskutek zwiększenia przez rząd absorpcji środków, lecz za sprawą napływu z Brukseli zaliczek na nową perspektywę budżetową na lata 2007-2013. Według resortu finansów - na konta w Narodowym Banku Polskim wpłynęło w lutym 2,9 mld euro.
Brak strategii
- Najbardziej martwi to, że rząd nie posiada żadnej strategii wykorzystania środków z UE. Fundusze te powinny być przeznaczone na budowę podwalin pod długookresową konkurencyjność polskiej gospodarki, a więc na drogi, energetykę, w tym energie odnawialne, i inne wielkie projekty. Nie można konkurencyjności kraju opierać na zaniżaniu płac polskich pracowników. To nie sztuka konkurować ze światem, wpędzając w biedę własnych obywateli - uważa prof. Jerzy Żyżyński.
W ogólnej puli środków unijnych odrębną kategorię stanowią wydatki unijnego budżetu na Wspólną Politykę Rolną, które w ciągu 5 lat od naszej akcesji do Unii osiągnęły poziom 9,5 mld euro. Nie są one de facto "pomocą UE" na rzecz poszczególnych krajów, lecz formą subsydiowania przez Brukselę cen żywności na obszarze całej Unii. Dzięki tym środkom konsumenci w Europie mniej płacą za żywność i inne produkty rolne, zaś unijny eksport wytrzymuje konkurencję na światowych rynkach ze strony biedniejszych obszarów świata. Transfery w ramach WPR stanowią "najpewniejszą" część wszystkich wypłat z UE na rzecz Polski, bo - w przeciwieństwie do funduszy strukturalnych i projektów spójnościowych - generalnie nie zależą od akceptacji urzędników. Jeśli od 16 mld zł, jakie wpłynęły z Unii na czysto w ciągu ostatnich 5 lat, odjąć środki na WPR, to okazuje się, że realne wsparcie wspólnotowe dla naszego kraju wyniosło zaledwie 7 mld euro, tj. 1,4 mld euro rocznie. Toteż niepokój budzą odzywające się od czasu do czasu głosy poparcia tzw. renacjonalizacji wspólnej polityki rolnej, czyli przerzucenia dofinansowania rolnictwa na rządy krajowe. Polska w takim przypadku poległaby w konkurencji z bogatszymi krajami Unii zdolnymi subsydiować swoje rolnictwo na nieporównywalnie wyższym poziomie. Przeciwnie, powinniśmy bić się o to, aby podtrzymać wspólną politykę rolną, uzyskać w jej ramach równoprawne warunki z krajami starej Unii oraz zwiększać przyznane Polsce limity produkcyjne.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-04-17

Autor: wa