Fascynuje mnie św. Franciszek z Asyżu
Treść
Z kompozytorem Tomaszem Kamieniakiem rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik
Oprócz kariery pianistycznej rozwija się Pana kariera kompozytorska. Kiedy postanowił Pan pisać muzykę?
- To wyszło samo z siebie i tak pozostało do dziś. Niektórzy mogą się oburzyć, jakim prawem śmiem się nazywać kompozytorem, skoro nawet takich studiów nie odbyłem. Wprawdzie zdałem na studia teorii i kompozycji, ale wiedziałem, że mam zbyt wiele do zrobienia na fortepianie. Uczęszczałem jedynie na niektóre przedmioty, m.in. na zajęcia do prof. Stanisława Kosza, redaktora Andrzeja Chłopeckiego, Edwarda Bogusławskiego, Juliana Gembalskiego (improwizacja klasyczna). Moje pierwsze próby kompozytorskie pochodzą z okresu, gdy miałem 12 lat. Pamiętam też, że właśnie jeden utworek prezentowałem na egzaminie do szkoły muzycznej (moje drugie podejście). Ten okres był pod znakiem Chopina, nagrywałem wówczas z radia jego muzykę.
A jakie są Pańskie dotychczasowe sukcesy kompozytorskie?
- To przede wszystkim autorski recital w Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie wykonałem szereg moich utworów fortepianowych. Jako drugi sukces uznaję wykonanie mojego II Kwartetu smyczkowego "Parsifal" op. 34 pod honorowym patronatem Henryka Mikołaja Góreckiego. 18 maja 2008 r. odbyło się pierwsze wykonanie mojego "Introitus" na organy w Szwajcarii. A 1 czerwca 2008 r. w Niemczech, podczas Liturgii, osobiście wykonałem swój "Introitus". Anna Górecka zamówiła u mnie Sonatę na fortepian, utwór ten będzie wykonany w 2009 r. w ramach jej habilitacji, obok sonaty Grażyny Bacewicz i Henryka Mikołaja Góreckiego. W 2006 roku Gabriela Szendzielorz-Jungiewicz podczas Muzycznego Lata w Rybnej zagrała mojego walca, który napisałem na jej prośbę.
Niemal równolegle z płytą z utworami Józefa Wieniawskiego ukazuje się płyta monograficzna z Pańskimi dziełami fortepianowymi o tajemniczym tytule "Na skraju dnia"...
- Tak się złożyło, że w tym roku otrzymałem stypendium Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach, więc tym sposobem mogłem zrealizować swój pomysł i marzenie. "Na skraju dnia" to tytuł niemieckiego wiersza "Am Rande des Tages" ojca Norberta Siwińskiego, do tego wiersza powstał mały cykl miniatur fortepianowych. "Na skraju dnia" parafrazuje przeżycia - każdy z nas bywa w swoim życiu na jakimś zakręcie, na skraju nieznanego, nieodgadnionego...
Na płycie "Na skraju dnia" jest wiele poetyckiej melancholii. Pana twórczość jest bardzo liryczna, śpiewna, choć miejscami inspirowana impresjonizmem...
- Moja muzyka jest bardzo osobista, zazwyczaj połączona z jakimiś wydarzeniami. W niej też zawieram własne, osobiste klucze muzyczne, muzyczne sfinksy, przeżycia i przemyślenia - i te trudne, i te dobre. Stąd różne barwy, różne uczucia - jak w życiu. Inspiracji jest wiele: muzyka Wagnera, Alkana, późna twórczość Liszta, minimal music, ważne też są inspiracje religijne, duchowość, wiara. Moja muzyka jest też wyrazem mojego postrzegania świata. Jako że postać św. Franciszka z Asyżu jest mi bardzo bliska, staram się według prostych, ale głębokich zasad jego duchowości zawierać własne przeżycia i doświadczenia w utworach muzycznych. Bo jak też można mówić o miłości, śmierci, smutku, melancholii, zwątpieniu, nadziei, spełnieniu? Dla mnie każda tonacja ma jakiś wyraz, ciężar, znaczenie - jest to bagaż, który ma swoją historię, z którą niejako koresponduję. Muzyka afektu, muzyka symbolu, ukrytych znaczeń, motywy przewodnie. Sfinksy muzyczne, czyli to, co zapoczątkował Jan Sebastian Bach, układając ze swojego nazwiska temat muzyczny B-A-C-H, a później przejmowali inni twórcy, jak np. Robert Schumann czy w dzisiejszych czasach Henryk Mikołaj Górecki - wszystko to można znaleźć w mojej muzyce. Na płycie znajdują się cztery cykle, w tym najnowszy z tego roku. "Na skraju dnia" - cykl z alternatywnym zakończeniem optymistycznym lub pesymistycznym. "Księga Iluzji" będąca niejako drugą odsłoną "Księgi Tajemnic", która ukaże się na kolejnym krążku, jest pełna ukrytych znaczeń. "Medytacje" - cykl sześciu miniatur, duchowych modlitw, muzyki rozciągniętej w czasie, pełnej franciszkańskiej prostoty, ale i głębokiej treści, uczciwości i przejrzystości, oraz "Suita - podróż przez wieki".
Pana muzyka jest inna niż panujące obecnie w muzyce współczesnej mody, które prezentują nam choćby Festiwal Warszawska Jesień czy radiowa Dwójka. Dla jakiego słuchacza pisze Pan swoją muzykę, bo wydaje się ona kontynuacją tego, co zostawił nam koniec XIX w. i początek XX, omijając łukiem osiągnięcia kompozytów awangardowych z pierwszej połowy XX w. i obecnych?
- Dla jakiego słuchacza? Dobre pytanie - nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Piszę swoje utwory dla człowieka dzisiejszego czasu, który szuka samego siebie - odpowiada na podstawowe pytania. Człowieka, który w stanach zwątpienia, bezradności zatrzyma się, zamyśli, zastanowi. Jeśli dowiaduję się, że moja muzyka trafia do serca, że pozwala się oderwać od tego świata, że zostają odczytane moje myśli, to czego można chcieć więcej?! Można powiedzieć, iż cel został osiągnięty. To prawda, awangarda była i jest dla mnie tylko godną podziwu ciekawostką, nigdy mnie jednak nie pociągała. Jeśli miałbym się przyłączyć do jakiejś frakcji dzisiejszych kompozytorów, to na pewno do Henryka Mikołaja Góreckiego, Arvo Pärta, Johna Tavenera, Philippa Glassa, Johna Adamsa, Michaela Nymana.
Czyli bliżej Panu z własną twórczością do Glassa, Góreckiego niż Bouleza, Stockhausena?
- Nie ukrywam moich fascynacji Glassem czy Góreckim, jak i wieloma innymi. Boulez czy Stockhausen to nie mój świat, jest mi to zupełnie obce, choć nie można negować tego, jaki wkład włożyli w rozwój muzyki.
W Pana twórczości bardzo często słowo inspiruje muzykę, a muzyka dopełnia słowo - i słowo, i muzyka się przenikają...
- Wzorem w tej kwestii był Franciszek Liszt, który tak często ulegał literaturze, sztuce, przyrodzie, którego twórczość jest w większej części programowa. Przykładem może być poemat symfoniczny "Ideały", gdzie w partyturze, w poszczególnych ustępach utworu, Liszt przytacza całe fragmenty dzieła Schillera. Takich przykładów można wymienić jeszcze kilka. Moja twórczość jest na wskroś programowa. Słowa i muzyka się przenikają, innym razem muzyka maluje to, czego słowa oddać nie mogą, nie potrafią, zaś innym razem słowa pomagają ukierunkować język dźwięków, symbole.
Swoimi utworami odwołuje się Pan do wieków poprzednich, np. Suita op. 37 jest stylizowana na barok. Która z epok najbardziej Pana inspiruje?
- Pisanie Suity to był rodzaj eksperymentu, w zamierzeniu miała to być suita na klawesyn. Powstał cykl - o fakturze typowo fortepianowej - w który wkradło się Tango, Thriller. Suita odwołuje się do baroku przez samo wprowadzenie części kojarzonych z suitą, preludium to muzyka Bacha pomieszana z Glassem, gigue, które jest częścią drugą, a nie ostatnią, jak powinno być. Trzecia część w swojej budowie odwołuje się do transkrypcji chóru z opery Glucka dokonanej przez Alkana. Thriller to obraz z filmu grozy... Inspiruje mnie późny romantyzm, neoromantyzm, ale również średniowiecze ze swoją surowością i ascezą.
W Pana twórczości słyszymy fascynacje muzyką filmową. Z polskich twórców znakomicie się w niej czują Zbigniew Preisner i Wojciech Kilar. Na ile inspirują Pana ci twórcy?
- Obydwaj są dla mnie inspirujący, ich wielki wkład w muzykę filmową jest godny podziwu. Ta wielka umiejętność stworzenia klimatu, atmosfery, napięcia... Nie ukrywam, że moim marzeniem jest również tworzenie muzyki do obrazów filmowych. Przeżyłem już przygodę z tym rodzajem muzyki, której rezultatem było powstanie muzyki do trzech etiud filmowych.
Każdy utwór na płycie to krótka forma. Czy komponuje Pan dzieła bardziej złożone i rozbudowane?
- Tak, z większych form mogę wymienić sonatę fortepianową, skrzypcową, wiolonczelową, kwartety smyczkowe czy msze, requiem. Głównie piszę na fortepian, ostatnio również na organy. Związane jest to z tym, że jestem osobą dość niecierpliwą, więc zawsze mogę sobie dany utwór wykonać sam, a na przykład utwory chóralne pozostają jeszcze niewykonane, do dzisiaj nie wiem, jak brzmią.
Dużym Pańskim sukcesem była prezentacja Pana Kwartetu smyczkowego "Parsifal" op. 34 wykonanego na koncercie pod honorowym patronatem Henryka Mikołaja Góreckiego. To nie lada sukces, gdy dzieło jest prezentowane pod patronatem jednego z największych współczesnych kompozytorów. To już drugi Pana kwartet...
- Tak, to prawda. Było to dla mnie duże przeżycie. Obok I kwartetu smyczkowego Henryka Mikołaja Góreckiego pojawił się mój II kwartet. Koncert ten też miał znaczenie symboliczne. Było to z okazji 480 lat miasta Tarnowskie Góry. Kwartet mój trwa 50 minut. Później dopiero poznałem III kwartet Góreckiego, który jest podobnych rozmiarów jak mój. Z tym, że mój jest siedmioczęściowy, a Góreckiego pięcioczęściowy.
Kim jest zatem dla Pana Mikołaj Górecki i jego twórczość?
- Henryk Mikołaj Górecki to osoba, którą bardzo podziwiam i szanuję, jest dla mnie mistrzem. Pamiętam, jakie wielkie wrażenie zrobiło na mnie wysłuchanie III Symfonii, to było jak porażenie. Nagle znalazłem się w świecie dźwięków, które do mnie przemawiają - muzyki dzisiaj pisanej, tak odmiennej od tej współczesnej, jaką wówczas znałem.
Ile opusów ma Pan już w swoim dorobku?
- Aktualnie 41. Są to przeważnie utwory fortepianowe, jak również kameralne (trio na klarnet, fagot, fortepian, sonata skrzypcowa, wiolonczelowa, cztery poważne utwory na skrzypce, wiolonczele, fortepian), muzyka religijna, a więc utwory na chór a cappella, "Msza" na chór i organy, "Credo" w dwóch wersjach na tenor, bas, kwartet smyczkowy i fortepian lub na głosy żeńskie z organami, "Requiem" na głosy męskie, kwartet smyczkowy i fortepian. Poza opusami jest jeszcze muzyka filmowa skomponowana do etiud filmowych oraz szereg transkrypcji koncertowych na fortepian z muzyki filmowej (Glassa, Nymana, Kilara, Tiersena i innych).
Czy będą kolejne płyty z Pana muzyką, choćby kameralną czy może symfoniczną?
- Myślę, że w kolejnym roku ukaże się następna płyta z utworami fortepianowymi z "Księgą Tajemnic" i Sonatą fortepianową. Czy będą następne? Bardzo bym sobie tego życzył, właśnie chociażby z muzyką kameralną lub chóralną, ale to już nie jest zależne ode mnie.
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
"Nasz Dziennik" 2008-12-30
Autor: wa