Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Eugeniczna ustawa na zamówienie

Treść

Zdjęcie: AJAY VERMA/ Reuters

Wiemy już, dlaczego w sprawie kobiety, która w wyniku in vitro poczęła chore dziecko, obowiązywał w mediach mainstreamu całkowity nakaz milczenia na temat możliwego związku wad wrodzonych z tą procedurą. Fakt ten nie mógł psuć przygotowań do pisanej w jego cieniu ustawy. 16 lipca do konsultacji społecznych trafił projekt ustawy „o leczeniu niepłodności” przygotowany przez Ministerstwo Zdrowia, który legalizuje procedurę in vitro.

Wśród adresatów, którym przesłano projekt celem zaopiniowania, oficjalnie wymieniono Business Center Club, Konfederację Lewiatan. W piśmie podpisanym przez podsekretarza stanu Igora Radziewicz-Winnickiego nie znalazły się żadne organizacje pozarządowe broniące życia, w tym Polska Federacja Ruchów Obrony Życia skupiająca 136 ruchów i organizacji. Wymieniono natomiast lobbystów in vitro, m.in. Stowarzyszenie Nasz Bocian, Polskie Towarzystwo Medycyny Rozrodu, Sekcję Płodności i Niepłodności Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, Związek Polskich Ośrodków Leczenia Niepłodności i Wspomaganego Rozrodu, ponadto Krajowe Centrum Bankowania Tkanek i Komórek.

Szokujące, że wśród adresatów poproszonych o opinię znalazła się aborcyjna Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.

Kalka taktyki przemysłu aborcyjnego

Metoda działania lobby in vitro i sprzyjającego mu aktywnie Ministerstwa Zdrowia jaskrawo przypomina modus operandi środowisk aborcyjnych. Na drodze do legalizacji zabijania dzieci poczętych aborcjoniści najpierw stosowali nielegalne praktyki, łamiąc prawo zakazujące aborcji w danym kraju. Następnie wymuszali uregulowania prawne, tłumacząc je koniecznością podyktowaną prawami kobiet i ograniczenia podziemia aborcyjnego.

Obecnie mamy sytuację w pełni analogiczną. Rządowy projekt leczenia niepłodności, finansowany w wysokości 170 mln zł, od roku funkcjonuje poza jakimikolwiek ramami prawnymi (podziemie in vitro), na co wskazują prawnicy z Instytutu Kultury Prawnej Ordo Iuris (średnio 28 tys. zł na urodzone dziecko. Dla porównania – becikowe 1000 zł).

Chociaż sprawa dotyczy kwestii fundamentalnych, tj. życia ludzkiego, program został przepchnięty w ramach zwykłego rozporządzenia z pominięciem procesu legislacyjnego w Sejmie. Nie przeszkadza to lobbystom zrobić kolejny krok. Na zarzut, że in vitro funkcjonuje w Polsce nielegalnie, zamiast wstrzymania procederu, mają gotową odpowiedź w postaci projektu ustawy legalizującej sztuczne wspomaganie rozrodu, który ma wpłynąć na „podwyższenie jakości usług”. Dodatkowym argumentem ma być wymóg uregulowań, których oczekuje Unia Europejska.

Ustawodawstwo w kwestii zapłodnienia pozaustrojowego w krajach UE jest zróżnicowane, mniej lub bardziej liberalne. Polska powinna stać się przykładem nowoczesnej ochrony życia, nie zezwalając na manipulacje in vitro. Paradoksem jest, że ceni się (także w środowiskach liberalnych) metody ekologicznej produkcji żywności, przestrzegając przed zbiotechnologizowaniem jej produkcji. W przypadku prokreacji człowieka forsuje się natomiast metody reprodukcyjne oparte na brutalnej ingerencji biotechnologicznej w najbardziej subtelne podstawy jego istnienia. Nie można godzić się na tryb postępowania, w którym manipulowanie ludzkim rozrodem i zarodkami ludzkimi, działania uderzające w godność ludzką, w dodatku pozaprawne, mają być punktem wyjścia na drodze do legalizacji tego procederu.

Manipulacje w tle

Projekt „ustawy o leczeniu niepłodności” określa ogólne zasady stosowania procedury medycznie wspomaganej prokreacji, funkcjonowanie banków komórek rozrodczych i zarodków oraz centrów leczenia niepłodności. Powołuje Radę ds. Leczenia Niepłodności oraz Rejestr Dawców Komórek Rozrodczych, przeznaczając na ich funkcjonowanie ponad 9 mln złotych. To sumy dodatkowe, niemające nic wspólnego z rządowym programem leczenia niepłodności.

Projekt nie podejmuje tak „drobnych” zagadnień, jak dopuszczalna liczba tworzonych zarodków lub dopuszczalna liczba wszczepianych zarodków. Celowo nie ogranicza pola manewru ośrodkom in vitro.

Artykuł 4.1 projektu zobowiązuje organy administracji państwowej do edukacji w zakresie „stylu życia chroniącego potencjał rozrodczy człowieka” (por. również art. 60 ustawy, pkt 1 i 2) oraz „ograniczenia emisji czynników mających wpływ na potencjał rozrodczy”, a także „zapewnienie dostępu do informacji na temat czynników mających wpływ na potencjał rozrodczy człowieka”. Wątpię, czy w ślad za projektem pójdzie szeroka kampania informacyjna o szkodliwości także w tym zakresie środków antykoncepcyjnych. Co ma oznaczać ponadto „uwzględnianie problematyki zdrowia rozrodczego […] w odniesieniu do osób przewlekle chorych i niepełnosprawnych”? Obecnie spotykane praktyki „edukacyjne” budzą poważne wątpliwości.

W myśl art. 5 „leczenie niepłodności” ma odbywać się z „poszanowaniem godności człowieka” oraz „ze szczególnym uwzględnieniem ochrony zdrowia i praw dziecka, które urodzi się w wyniku procedury”. To słowa bez pokrycia wobec manipulacji embrionami ludzkimi oraz narażania dzieci, którym udało się urodzić, na komplikacje zdrowotne wynikłe ze stosowania procedury in vitro. Trudno mówić również o godności małżeństwa niweczonej przez techniki sztucznej reprodukcji.

Anonimowi rodzice, anonimowe sieroty

Artykuł 12 legalizuje zarówno sztuczną inseminację, zapłodnienie pozaustrojowe, jak i wszczepianie zarodków do organizmu biorczyni. W projekcie nie zostało wprowadzone ograniczenie do małżeństw, stąd procedura dotyczyć może w ramach dawstwa partnerskiego zarówno małżeństw, jak i związków „pozostających we wspólnym pożyciu” (konkubinat). Dostępna ma być również w ramach dawstwa niepartnerskiego, co prowadzić będzie do procederu macierzyństwa zastępczego i dawstwa komórek rozrodczych. Projekt legalizuje proceder pobierania nie tylko plemników, ale komórek jajowych.

Kuriozalnie brzmi art. 13.1, pkt 5, według którego „niedopuszczalne jest zastosowanie komórek rozrodczych pobranych od dawcy”, jeśli „w wyniku wcześniejszego zastosowania komórek rozrodczych pobranych od dawcy w celu dawstwa innego niż partnerskie urodziło się już 10 dzieci”. Tak więc w myśl „odpowiedzialności” ustawodawcy po świecie chodzić może „co najwyżej” 10 anonimowych biologicznych sierot lub półsierot, poczętych z anonimowych dawców komórek rozrodczych, tj. ojców lub matek.

Artykuł 23.1 dopuszcza dawstwo na rzecz anonimowej biorczyni. W praktyce może to prowadzić do późniejszych przypadków kazirodztwa między osobami poczętymi w wyniku in vitro, które będą chciały zawrzeć małżeństwo (tj. pochodzącymi od tego samego biologicznego ojca, niewiedzącymi jednak o tym). Z tego względu projekt ustawy oparty na anonimowości dawcy i biorcy powinien być odrzucony w części dotyczącej dawstwa pozapartnerskiego.

Eugenika dopuszczona

Artykuł 19 zabrania genetycznej diagnostyki preimplantacyjnej (PGD) w celu wyboru płci, ale z jednym wyjątkiem, tj. sytuacji, w której „wybór taki pozwala uniknąć ciężkiej nieuleczalnej choroby dziedzicznej”. Wyjątek ten podkreślony jest w art. 67.1, wyłączającym jego karalność. Projekt nie wymienia, czy wyjątek zezwalający na eugeniczną selekcję dotyczy chorób sprzężonych z płcią (np. hemofilia), czy też zaburzeń w liczbie chromosomów płciowych (np. zespół Turnera lub Klinefeltera).

Przebiegły wyjątek sankcjonuje w praktyce szerokie sito eugeniczne obejmujące co najmniej kilkadziesiąt jednostek chorobowych, z którymi można żyć. W projekcie nie ma ponadto żadnych formalnych ograniczeń selekcji eugenicznej w przypadku chorób niewiążących się z płcią. Oznacza to wyrok na zarodkach z zespołem Downa, Edwardsa, Pataua lub innych. W tekście pojawia się też enigmatyczne „testowanie” w celu „określenia przydatności komórek rozrodczych lub zarodków do stosowania w procedurze medycznego wspomagania rozrodu”.

Jak przemycić kasę

Artykuł 21.1 zabrania „żądania lub przyjmowania zapłaty, innej korzyści majątkowej lub korzyści osobistej” za „pobrane od dawcy komórki rozrodcze lub zastosowane zarodki”.

Ten bardzo niejasny zapis rodzi wątpliwości interpretacyjne. Niejasność wychodzi naprzeciw praktyce stosowanej przez ośrodki in vitro, które oferują sumę 3 tys. zł „rekompensaty” czy „zwrotu poniesionych kosztów” dawczyniom komórek jajowych. Warto zauważyć, że chociaż art. 63 i 64 projektu penalizują rozpowszechnianie ogłoszeń o zbyciu komórek rozrodczych (kara do jednego roku pozbawienia wolności), pośredniczeniu w ich obrocie w celach majątkowych (kary od 3 do 5 lat), to nie wymieniają „rekompensaty” lub „zwrotu kosztów”. Pod tymi pretekstami można regulować wszelkie należności!

Pogwałcenie godności pacjenta

Według art. 22.3 i art. 22.4 komórki rozrodcze pobierane mogą być w celu zabezpieczenia „zdolności płodzenia na przyszłość” (por. również art. 6) w ramach dawstwa partnerskiego, jeśli zachodzi „niebezpieczeństwo utraty zdolności płodzenia w wyniku urazu lub choroby”.

Oczywiście chodzi tu o tzw. praktyki oncofertility, w ramach których składane są niemoralne propozycje pobrania komórek rozrodczych od chorego, np. przed zabiegiem chemioterapii. Przykład pokazuje, jak przemysł sztucznego rozrodu potrafi kreować zapotrzebowanie na swoje „usługi” i jaką mentalność wprowadza do standardów postępowania.

Wyjątkowe zażenowanie budzi treść art. 22.4, zgodnie z którym „jeśli kandydat na dawcę jest niezdolny do świadomego wyrażenia zgody, wymagane jest zezwolenie sądu opiekuńczego”. Stanowi to pogwałcenie autonomii pacjenta w najbardziej intymnych kwestiach. Osoby trzecie mają mieć więc prawo do ingerencji w rozrodczość, decydując, np. na wniosek „partnera”, o pobraniu komórek rozrodczych od osoby nieprzytomnej, a może chorej psychicznie? Po co i jakim sposobem – o tym już autorzy projektu nie wspomnieli. Być może absurdalność tego zapisu mieści się w założeniach procesu legislacyjnego. Zapewne zostanie on usunięty pod wpływem silnych protestów, podczas gdy zaakceptowana ma zostać zasadnicza część ustawy legalizująca metody sztucznego wspomagania rozrodu.

Dzieci bez tożsamości

Założenia projektu utrudniają dostęp do informacji dziecka o swoim pochodzeniu, przez co projekt powinien być również odrzucony. Osoba urodzona w wyniku procedury medycznie wspomaganej prokreacji, w wyniku dawstwa innego niż partnerskie ma prawo zapoznać się z danymi dotyczącymi osoby dawcy wymienionymi w art. 24 ust. 2 pkt 2 i 5, a więc jedynie datą i miejscem urodzenia oraz stanem zdrowia dawcy (czyli w dalszym ciągu bez poznania, kim był biologiczny ojciec lub matka), ale dopiero po osiągnięciu formalnej pełnoletności. Można sobie wyobrazić, do jakich dramatów psychicznych może prowadzić nieodpowiedzialność ustawodawcy stwarzającego takie sytuacje.

Biorczyni zapoznać się może natomiast jedynie ze stanem zdrowia anonimowego dawcy, i to pod pewnymi warunkami, tj. tylko wówczas, gdy wiedza ta „przyczyni się do uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia urodzonego dziecka”.

Realizacja założeń projektu prowadzi do degeneracji relacji społecznych. Dawstwo i biorstwo komórek rozrodczych należy odbierać w moralnych kategoriach cudzołóstwa, a z punktu widzenia prawnego – poligamii.

Wątpliwy rejestr

Nie wiadomo, dlaczego w art. 24.1 powołuje się Rejestr Dawców Komórek Rozrodczych i Zarodków, a nie powołuje się również rejestru biorczyń. W ust. 2 art. 24, w pkt 12-18 mowa jest przecież o danych biorczyni komórek rozrodczych lub zarodków, w tym o imieniu i nazwisku, adresie zamieszkania, numerze PESEL, danych medycznych, tj. dacie zastosowania i rodzaju metody sztucznej prokreacji, przebiegu ciąży i stanu zdrowia dziecka. Być może to wynik pisania ustawy na kolanie, a może chodzi o niestraszenie klientek faktem, że ich dane będą rejestrowane i nie wiadomo, kto będzie miał do nich później dostęp.

Chociaż art. 30 wspomina o „konieczności zapewnienia bezpieczeństwa biorczyń i dziecka urodzonego w wyniku medycznie wspomaganej prokreacji”, w kwestii konkretów odsyła do przyszłego rozporządzenia. Wątpię, czy minister zdrowia nałoży na ośrodki in vitro obowiązek monitorowania całego okresu ciąży, a także okresu pourodzeniowego, z uwagi na opisywany wzrost ryzyka takich ciąż oraz częstości powikłań poporodowych. Na razie konsekwencjami za nieodpowiedzialność ustawodawcy obarczane są przepełnione kliniki neonatologii i pediatrii oraz całe społeczeństwo.

Wyjaśnienia wymaga fakt, dlaczego placówka in vitro „Novum” opiekowała się matką tylko do 9. tygodnia ciąży, wiedząc zapewne, że była to jej piąta ciąża, a poprzednio poroniła w 20. tygodniu, jak czytamy w raporcie upublicznionym przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz.

Dokumentacja do wyrzucenia

Dlaczego art. 34 nakazuje prowadzenie dokumentacji niezbędnej do monitorowania komórek rozrodczych i zarodków przez jedynie 30 lat? Jest to okres stanowczo zbyt krótki w przypadku danych na temat genealogii ludzkiej i w związku ze stosowaniem procedury wiążącej się z powikłaniami, także do tej pory nieznanymi. Dokumentacja ma znaczenie dla potencjalnych roszczeń prawnych urodzonych tą drogą ludzi oraz przyszłych pokoleń.

Jeśli natomiast artykuł ma na myśli monitorowanie przechowywanych zarodków w banku komórek, to rodzi się pytanie, co stanie się z nimi po 30 latach przechowywania, jeśli dokumentacja może być zniszczona po tym okresie.

Handel dziećmi

Artykuł 44 oraz art. 53.4 legalizują wywóz z terenu Rzeczypospolitej oraz przywóz na teren Rzeczypospolitej komórek rozrodczych i zarodków z dowolnego kraju, w myśl dogmatu o „wolnym obrocie towarami i usługami”. Można wyobrazić sobie stopień nadużyć, które będą się z tym wiązać. Przedmiotowe traktowanie zarodków ludzkich sprowadza je do poziomu towaru z półki w sklepie. Bez względu na istniejące dyrektywy europejskie nie można się na to godzić. Problemu nie rozwiąże nakaz uzyskiwania pozwolenia na obrót transgraniczny zarodkami i komórkami rozrodczymi, nawet pod sankcjami (art. 71.1).

Groteskowo brzmi zobowiązanie ministra zdrowia w art. 53.7 do „upowszechniania […] zasad deontologicznych obowiązujących w zakresie medycyny wspomaganej prokreacji”. To zupełnie tak, jakby wymagać od aborcjonisty stosowania się do zasad etyki.

Artykuł 59 powołuje natomiast Radę do spraw Leczenia Niepłodności. Odwołanie członka rady powinno być możliwe na skutek złamania przez niego zasad etyki, w szczególności zasad kodeksu etyki lekarskiej. O tym w projekcie nie ma mowy. Wątpliwości budzi również sposób dobierania członków rady (klucz ideologiczny?) i dyscyplin, które mają reprezentować. Nie wymieniono ich w ustawie.

Należy przyjrzeć się zapisowi art. 68, w myśl którego „kto niszczy zarodki zdolne do prawidłowego rozwoju, podlega karze pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do 5 lat”. Można sądzić, że lobby in vitro będzie dążyło do obniżenia tych wyjściowo przyjętych kar. Istota leży jednak zupełnie gdzie indziej. Czy zarodki ze zdiagnozowanym zespołem Downa lub innymi chorobami, z którymi przecież można żyć, zostaną uznane za „zdolne do prawidłowego rozwoju”? Co stanie się z zarodkami z cięższymi wadami? Odpowiedź jest jednoznaczna i z tego względu cały projekt ustawy o „leczeniu niepłodności” jest nie do zaakceptowania.

Dość refundacji antykoncepcji

Jeśli intencje Ministerstwa Zdrowia przedstawione w „ocenie skutków regulacji” autentycznie miałyby wynikać z troski o „sytuację niskiego przyrostu naturalnego”, należałoby zacząć od rozporządzenia wycofującego dofinansowanie hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Z samej definicji przyczyniają się one do niszczenia trendów demograficznych, zarówno bezpośrednio niszcząc płodność, jak i prowadząc do odsuwania decyzji o poczęciu na wiek późniejszy.

Ministerstwo doskonale wie, że przyczyną „rosnącej liczby niepłodnych par w naszym kraju” jest właśnie „coraz późniejsze decydowanie się na potomstwo”. Nie wyciąga jednak wniosków z tego stwierdzenia, ale dalej trzyma się linii biznesu sztucznego rozrodu. Czytamy więc w uzasadnieniu do projektu: „W związku z powyższym, w kolejnych latach będzie się zwiększać liczba przeprowadzonych procedur wspomaganej prokreacji”. Ustawa wychodzi naprzeciw oczekiwaniom tych, którzy ją zamówili. Mentalność in vitro łudząca możliwościami techniki łamiącej bariery wieku będzie napędzać negatywne trendy demograficzne, a ośrodkom sztucznego rozrodu dochody.

Bubel prawny pod osłoną wakacji

Przepychanie wątpliwego projektu w miesiącach wakacyjnych to wyraz braku odpowiedzialności i kierowania się partykularnym interesem biznesu reprodukcyjnego. Projekt ma wejść po 12 miesiącach od jego ewentualnego przyjęcia, z okresem przejściowym 2 lat. Tymczasem niezbędna jest rzeczowa dyskusja na temat meritum problemu, tj. oceny bioetycznej, konsekwencji medycznych dla zdrowia dziecka (wrodzonych wad rozwojowych, zaburzeń psychicznych związanych z procedurą in vitro), zdrowia matki (hiperstymulacja jajników) oraz odległych problemów socjologicznych związanych z metodami sztucznie wspomaganego rozrodu. Do tej pory tej dyskusji nie ma, co więcej – jest ona szczelnie blokowana, czego jesteśmy świadkami.

Przyjęcie projektu spowoduje zło trudne do naprawienia. Krótki termin na zgłaszanie uwag (do 18 sierpnia 2014 r.) świadczy o niepoważnym traktowaniu zagadnień życia ludzkiego. Przy pisaniu projektu nie prowadzono przecież konsultacji poprzedzających przygotowanie projektu (prekonsultacji).

Poważnych konsultacji wymaga konieczność szczegółowej analizy przypadku dziecka z ciężkimi wadami poczętego w przychodni „Novum” wskutek in vitro. Na temat ryzyka, które niesie ta procedura, powinni wypowiedzieć się niezależni od biznesu in vitro eksperci z zakresu genetyki i neonatologii.

Dr hab. Andrzej Lewandowicz
Nasz Dziennik, 24 lipca 2014

Autor: mj