Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ekspertyza powie więcej

Treść

Prokuratura wojskowa prowadząca śledztwo w sprawie sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym przez załogę Jaka-40, którym na uroczystości do Katynia lecieli dziennikarze, a który lądował przed rządowym tupolewem, nie wystąpiła dotąd do strony rosyjskiej o przesłuchanie kontrolerów wieży na Siewiernym. Śledczy uzależniają tę decyzję od otrzymania ekspertyzy fonoskopijnej z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, dotyczącej korespondencji polskiej załogi z "Korsarzem". Ze stenogramu wynika, że Rosjanie komunikowali się w sposób chaotyczny.
Jak informuje prokuratura wojskowa, śledztwo w sprawie sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym poprzez wykonywanie samolotem Jak-40 na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj 10 kwietnia 2010 r. lądowania poniżej warunków minimalnych i w sytuacji braku zgody kontroli naziemnej, jest w toku. Kwestię tę reguluje kodeks karny, tj. art. 174 par. 1 kk. Czytamy tam: "Kto sprowadza bezpośrednie niebezpieczeństwo katastrofy w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8".
Jak zaznaczył w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, postępowanie toczy się w sprawie, nie przeciwko komuś. Doniesienie przeciwko załodze Jaka-40 w lutym br. złożył dowódca Sił Powietrznych gen. Lech Majewski.
Sprawą ewentualnego złamania procedur przez por. Artura Wosztyla zajął się też rzecznik dyscyplinarny 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Głównym zarzutem sformułowanym pod adresem pilota było podjęcie decyzji o lądowaniu poniżej warunków granicznych - chodziło o to, że pilot wiedział o trudnych warunkach panujących nad Siewiernym, a mimo to zdecydował się na lądowanie, naruszając zasady bezpieczeństwa obowiązujące w lotnictwie. Ostatecznie rzecznik 36. SPLT uniewinnił pilota, gdyż uznał, że por. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, nie złamał procedur, lądując w gęstej mgle. Decyzja o lądowaniu nie zapadła poniżej 100 metrów wysokości. Jak informują Siły Powietrzne, postępowanie dyscyplinarne było prowadzone w oparciu o procedury związane z ustawą o dyscyplinie wojskowej. Wszczął je dowódca pododdziału, do którego należy por. Wosztyl. Jak zaznacza adwokat pilota Marcin Madej, o uniewinnieniu Wosztyla przesądziły zeznania wszystkich członków załogi, którzy zgodnie twierdzili, że ustawili radiowysokościomierz na wartości 100 metrów. - Opierając się na materiałach postępowania dyscyplinarnego, wiemy, że widzieli oni światła drogi startowej, widzieli również pas startowy na wysokości 130 metrów, i dopiero po kilku sekundach podczas podjęcia decyzji o manewrze lądowania usłyszeli dźwięk radiowysokościomierza - mówi Madej. Zdaniem prawnika, jeżeli prowadzący postępowanie prokuratorskie ustalą, że jednak doszło do naruszenia regulaminu lotów i że miało to związek ze spowodowaniem bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym, podejmą decyzję w przedmiocie ewentualnych zarzutów. Wtedy sprawa może znaleźć finał w sądzie. - Sądzę jednak, że na obecnym etapie takie dywagacje są przedwczesne - deklaruje prawnik.
Jak zaznacza Naczelna Prokuratura Wojskowa, decyzja rzecznika dyscyplinarnego 36. specpułku nie będzie miała żadnego wpływu na postępowanie prokuratorskie. Jednocześnie prokuratura informuje, że nie tylko uzyskała prawomocne orzeczenia dyscyplinarne dotyczące załogi samolotu Jak-40, lecz zasięgnęła też opinii Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie. Ma ona polegać na sporządzeniu pisemnych stenogramów korespondencji prowadzonej przez członków załogi jaka z wieżą kontroli lotów.
Prokuratura powinna zająć się komendami z "Korsarza"
W toku śledztwa nie kierowano wniosków o udzielenie międzynarodowej pomocy prawnej. Decyzja o potrzebie przesłuchania kolejnych osób zostanie podjęta po uzyskaniu opinii fonoskopijnej. Jak zaznacza prokuratura, ze śledztwa smoleńskiego wyłączono 20 tomów akt. - Wszystko to więc, co było istotne z punktu widzenia śledztwa w sprawie jaka, zostało wyłączone ze sprawy smoleńskiej. Obecnie prokurator wykonuje czynności, których nie przeprowadzono w śledztwie smoleńskim - mówi Maksjan.
Jak zauważa mec. Madej, przesłuchanie kontrolerów lotu ze Smoleńska jest o tyle istotne, że ze stenogramów rozmów między "Korsarzem" a jakiem wynika, że komunikaty kontrolerów lotów były chaotyczne. Wieża, kierując komunikaty, nie podawała kryptonimów załogi, co jest naruszeniem załącznika 10 do konwencji chicagowskiej, który obliguje kontrolerów do podawania kryptonimów załogi. - Tak naprawdę nie wiadomo, do kogo te komendy były kierowane. A jest to ważna korespondencja, np. dotycząca warunków pogodowych. Załoga Jaka-40 nie miała pewności, czy te komendy były kierowane właśnie do niej. Jest to kwestia nader istotna, zwłaszcza w kontekście komendy odejścia na drugi krąg - mówi Madej.
- Załoga jaka była bardzo zdziwiona, gdy na podstawie stenogramów udostępnionych w toku prac Komisji Badania Incydentów Sił Powietrznych dowiedziała się, że z wieży padła ta komenda - mówi prawnik. Część komend z wieży była w ogóle niezrozumiała. Były nadawane zbyt szybko, nie były powtarzane. - Interesowałaby mnie kwestia jakości tej korespondencji, a także, co było podnoszone w materiałach postępowania dyscyplinarnego - z jakiej wysokości kontrolerzy zobaczyli samolot Jak-40. Jeżeli ekspertyza fonoskopijna wykaże, że procedury bezpieczeństwa lotów nie zostały naruszone, kierowanie wniosku o pomoc prawną nie będzie konieczne - twierdzi prawnik. Zaznacza, że jako pełnomocnik por. Wosztyla mógłby złożyć stosowny wniosek o przesłuchanie kontrolerów z wieży na Siewiernym dopiero wtedy, gdyby prokuratura uznała, że doszło do naruszenia regulaminu lotów. Gdyby jednak prokuratura doszła do wniosku, że załoga jaka nie wykonywała poleceń kontrolerów lotu, bo były one niezrozumiałe bądź piloci nie mieli wiedzy, do kogo one są kierowane, to ten argument przemawiałby na ich korzyść. - Warunkiem ponoszenia odpowiedzialności karnej jest wina. Prokuratura musiałaby dowieść, że załoga chciała postępować sprzecznie z zaleceniami rosyjskich kontrolerów lotu - mówi prawnik.
Piloci podkreślają, że błędy w korespondencji stwarzają pewne zagrożenie dla załogi. - W lotnictwie nie może być niewyraźnych słów, w korespondencji między wieżą a załogą nie może być żadnej pomyłki. Wszystkie słowa muszą być zrozumiałe. Jeśli czegoś się nie zrozumiało, to załoga prosi o powtórzenie komendy. Wieża zawsze musi podać numer lotu lub numer boczny samolotu. Jeżeli mówi w przestrzeń, bez numeru, to nie wiadomo wtedy, gdzie ta komunikacja idzie - tłumaczy kpt. Janusz Więckowski, który na Tu-154M wylatał dwa i pół tysiąca godzin.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-07-15

Autor: jc