Dyrygentura to ciężka praca fizyczna
Treść
Z Agnieszką Duczmal, dyrygentem i założycielką Orkiestry Kameralnej Polskiego  Radia Amadeus, rozmawia Adam Czopek
Co jest siłą kierowanej przez  Panią od ponad 40 lat orkiestry?
- Przez lata dobieraliśmy się tak, aby  nawet wtedy, kiedy następuje zmiana w składzie zespołu, pozostała ona  niezauważalna dla muzyków i dla słuchaczy. Muzyk, wchodzący do zespołu, musi  zostać wchłonięty i musi się do niego dopasować. Dzięki temu nie zmienia się ani  barwa, ani kolorystyka i artykulacja orkiestry. Zwracam też uwagę na umiejętność  pracy w zespole muzyka, który do niego wchodzi. Owocem takiego postępowania jest  z jednej strony otwarcie zespołu na nowe doświadczenia, z drugiej świetna  atmosfera panująca w orkiestrze, zazdroszczą jej nam soliści z nami występujący.  Każdy koncert, każda próba mają dla nas taką samą wagę, bez względu na to, gdzie  się odbywają. Sądzę, że to właśnie są nasze największe atuty.
Zawód  dyrygenta od samych jego początków jest zdominowany przez mężczyzn. Niewiele  kobiet decyduje się na jego uprawianie, jak Pani sądzi, dlaczego tak się  dzieje?
- Z jednej strony taka była tradycja tego zawodu. To tak jak w  polityce, gdzie również kobiety stanowią zdecydowaną mniejszość. Kobieta w  każdej niemal kulturze była po to, by pilnować domowego ogniska. Mężczyzna był  od zarabiania pieniędzy i rządzenia. To dlatego kobietom tak trudno wejść na  miejsce tradycyjnie przypisane mężczyźnie. Panom w orkiestrach trudno się było  przyzwyczaić do tego, że nagle na dyrygenckie podium wchodzi kobieta, której  trzeba słuchać. Na dodatek panowie zazdrośnie strzegą swojej pozycji. Po ponad  40 latach pracy w tym zawodzie myślę, że dokonałam wielu ułatwień paniom, które  decydują się dzisiaj uprawiać ten zawód. Mimo wszystko kobiecie dyrygentowi  znacznie trudniej się przebić niż mężczyźnie. Dyrygentura to ciężka praca  fizyczna, której kobiecie często trudno sprostać. Mówię o dyrygentach, że  jesteśmy pracownikami intelektualno-fizycznymi.
Zaczynała Pani jako  asystent, później była Pani dyrygentem w poznańskim Teatrze Wielkim, by  ostatecznie poświęcić się tylko jednemu zespołowi i muzyce kameralnej.  Dlaczego?
- Każdy w życiu ma takie momenty, kiedy musi powiedzieć sobie,  że już należy dokonać wyboru i zdecydować się na jedną formę działalności  artystycznej i temu poświęcić cały czas, wysiłek i serce. U mnie taki moment  nastąpił, kiedy zostałam matką dwojga dzieci. W pewnym momencie okazało się, że  pogodzenie pracy w operze z pracą w orkiestrze jest zbyt trudne. Wtedy  zdecydowałam się zrezygnować z opery, a cały czas i serce poświęcić założonej  przez siebie orkiestrze kameralnej, która po kilku latach stała się etatową  Orkiestrą Kameralną Polskiego Radia i Telewizji, co znacznie ułatwiło nam pracę  tak w sensie finansowym jak i artystycznym, bo wszystkie siły i talent mogliśmy  skierować w jednym wspólnym kierunku. Ja i moi muzycy wszystko  podporządkowaliśmy orkiestrze. Szybko okazało się to znakomitym sposobem na  wypracowanie wysokiego poziomu artystycznego. Co z kolei sprawiło, że zaczęliśmy  otrzymywać zaproszenia nie tylko z kraju, ale również z zagranicy. Sumując,  można stwierdzić, że nasze życie jest podporządkowane muzyce i naszej  orkiestrze.
Dzisiaj orkiestra Amadeus uchodzi za jedną z najlepszych  orkiestr kameralnych na świecie. Zanim doszli Państwo do takiego mistrzostwa,  jak długo musieliście pracować nad wszystkimi atutami swojego zespołu?
-  Myślę, że my nadal ciężko pracujemy tylko, że dzisiaj ta praca nieco inaczej  wygląda. Początki były obarczone ryzykiem częstych zmian personalnych  ukierunkowanych na wyrównanie poziomu wszystkich muzyków. Trochę to trwało,  zanim wszyscy zgraliśmy się w jeden znakomicie rozumiejący się zespół. Dzisiaj  nadal pracujemy w sekcjach, stale też sprawdzamy artykulację, brzmienie, szukamy  barwy dźwięku. I to nie tylko w nowo wprowadzanych do repertuaru dziełach, ale  również w dawno już ogranych utworach, po które sięgamy ponownie. Ja to nazywam  - szukaniem dziury w całym, bo uważam to za niezmiernie ważny czynnik  mobilizujący i rozwijający cały zespół. Poza tym zawsze można coś udoskonalić  nawet wtedy, kiedy wydaje się, że mamy to w pełni opanowane.
Pochodzi  Pani z muzycznej rodziny i otoczyła się Pani we własnej rodzinie również samymi  muzykami...
- No prawie! Mój tata był muzykiem, mama mimo że nie muzyk,  wiernie mu w tej działalności towarzyszyła, dzielnie go wspierając. Tato był  dyrygentem w czasie, kiedy szefem Opery Poznańskiej był ceniony dyrygent  Zdzisław Górzyński, stanowili razem znakomity tandem. Siłą rzeczy, będąc  licealistką, wychowywałam się w operze, którą bardzo polubiłam. Mój brat nie  poszedł śladami ojca, tylko skończył chemię i jest profesorem na Uniwersytecie  Poznańskim. W mojej najbliższej rodzinie też jest jedna osoba, która nie jest  muzykiem, to syn - informatyk zajmujący się działalnością reklamową. Mój mąż  jest muzykiem kontrabasistą - gra w orkiestrze, siłą rzeczy najdłużej ze  wszystkich jej muzyków. Już tak 40 lat gramy wspólnie w rodzinie i orkiestrze.  Dwie nasze córki też zostały muzykami. Starsza Karolina jest wiolonczelistką,  ukończyła Juillard School of Music w Nowym Jorku. Od dwóch lat jest jednym z  koncertmistrzów w Filharmonii Narodowej w Warszawie, sporo też koncertuje  indywidualnie. Młodsza Ania jest dyrygentką. Ta cała historia, w wyniku której  została dyrygentką, odbyła się zupełnie bez mojego udziału i wiedzy. Pierwotnie  Ania zainteresowana była skrzypcami i w związku z tym rozpoczęła studia w klasie  prof. Węgrzyna w Hanowerze. Kiedy była na drugim albo trzecim roku, dokładnie  nie pamiętam, podczas próby orkiestry szkolnej, prowadzonej przez japońskiego  dyrygenta E. Ovena, padła propozycja, by któryś z młodych muzyków zadyrygował  orkiestrą, która miała wykonać fragment przygotowywanej VII Symfonii L. van  Beethovena. Zgłosiło się kilku panów, po ich występie dyrygent zaproponował, by  może któraś z pań spróbowała i wtedy siedzący obok Ani kolega wypchnął ją do  przodu i zawołał: "Ania, Ania!". No i Ania zebrała się w sobie i zadyrygowała  orkiestrą, która wykonała II część VII Symfonii, co zostało entuzjastycznie  przyjęte przez całą orkiestrę. Oven zauroczony jej występem wręczył jej swoją  batutę i powiedział: "Masz tak wielki talent, nie wolno ci go zmarnować. Od  nowego roku akademickiego otwieram klasę dyrygentury i zapraszam cię na egzamin  wstępny. Masz podjąć studia na tym kierunku". No i się zaczęło! Szybkie  przygotowania do egzaminu, później musiała nadrobić na dyrygenturze obowiązkowy  i poważnie traktowany fortepian. Studia skończyła i przez rok była asystentem w  Orkiestrze Radiowej w Kolonii. Po tym stażu wróciła do kraju i stanęła do  organizowanych przez dyrektora Antoniego Wita przesłuchań na stanowisko  asystenta Filharmonii Narodowej. W ich wyniku otrzymała tę asystenturę. Dzisiaj  prowadzi własne życia koncertowe.
Pani i Amadeus jesteście krajowymi  gigantami, jeżeli chodzi o ilość dokonanych nagrań płytowych. W sumie nagrali  Państwo ponad 50 płyt. Uważa to Pani za powód do dumy?
- Z jednej strony  z pewnością tak! Z drugiej nie opuszcza mnie żal, jak pomyślę, że ci, co wydali  te płyty, nie potrafili ich wypromować. Podjęłam starania, by niektóre z naszych  nagrań przekazać do rozpowszechniania renomowanym firmom. W tej chwili toczą się  na ten temat rozmowy, może coś z tego wyniknie. Wśród naszych nagrań jest kilka  wyjątkowych, jak choćby "Wariacje Goldbergowskie" J.S. Bacha w genialnym  opracowaniu Józefa Kofflera. Nagrania dokonało Polskie Radio i jest ono wydawcą  płyty, ale nikt o tym nie wie! A szkoda bo to jedyne takie nagranie na  świecie.
Zjeździli Państwo niemal cały świat. Czy jest jeszcze sala  koncertowa, o występie w której Pani marzy? 
- To prawda, występowaliśmy  w bardzo wielu najbardziej prestiżowych salach koncertowych świata, ale do pełni  szczęścia w tym względzie jednej nam brakuje. Myślę tutaj o nowojorskiej  Carnegie Hall, gdzie dotychczas nie mieliśmy okazji wystąpić. To doświadczenie  jest jeszcze cały czas przed nami.
Dziękuję za rozmowę i życzę, by  marzenia o Carnegie Hall szybko się spełniły.
"Nasz Dziennik" 2009-08-22
Autor: wa