Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Do trzech razy sztuka

Treść

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Z mec. Piotrem Pszczółkowskim, pełnomocnikiem kilku rodzin ofiar katastrofy samolotu Tu-154M, rozmawia Marcin Austyn

Prokuratura musi ocenić dowody w tzw. wątku cywilnym dotyczącym działań urzędników w zakresie organizacji wizyt w Katyniu w kwietniu 2010 roku. Zdaniem sądu, prokurator, umarzając postępowanie, nie wywiązał się z tego obowiązku. Jak rozumieć takie działanie śledczych?

– Nie do końca podzielam ten pogląd sądu, bo uważam, że ten materiał został źle oceniony. Przypomnę, że ta sprawa była wcześniej przedmiotem zainteresowania sądu i wówczas ten takiej konkluzji też nie zawarł. A nie ma co ukrywać, że treści pierwszego postanowienia sądu i tej wtorkowej decyzji są tożsame. Prokuratura, podając swoje ustalenia i przeklejając do uzasadnienia decyzji o umorzeniu pewne ustalenia Najwyższej Izby Kontroli, wyliczyła po kilka, kilkanaście błędów w funkcjonowaniu w szczególności Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, placówki dyplomatycznej Polski w Moskwie oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zadanie, którego ewentualne niedociągnięcia dotyczyły, polegało na zapewnieniu głowie państwa i jego delegacji transportu lotniczego, a także zorganizowaniu wizyty międzynarodowej. Był to cel ważny z punktu widzenia interesu naszego państwa. Zatem nie mówimy tu o uchybieniach szeregowych urzędników, ale szczebla centralnego, niejednokrotnie z ministerialnymi szlifami. Dodam, że nie schodzimy tutaj poniżej poziomu dyrektora komórki danego urzędu centralnego. Jeżeli zatem wyliczone przez prokuraturę uchybienia nie znajdują przełożenia na postawienie komukolwiek zarzutów, to należy zgodzić się z poglądem jednego z ministrów rządu Donalda Tuska, że nasze państwo działa wyłącznie teoretycznie.

Nie było nawet konsekwencji służbowych.

– Można popełnić błąd, można czegoś nie dopatrzyć i wówczas zastanawiać się, czy wyciągać sankcję karną, ale jeśli coś ma szereg błędów, to znaczy, że dane zadanie nie jest realizowane właściwie lub wcale nie jest realizowane. Po to są procedury, by błędów unikać. I inna jest ocena zaniechań na szczeblu pracownika urzędu gminy, a inaczej sprawa wygląda, gdy uchybień dopuszcza się minister.

Patrząc na to, jak w 2010 r. przygotowywano wizytę w Katyniu, można wskazać źródło problemu?

– Deprecjacja tej wizyty zaczęła się od decyzji premiera – a może i współuczestnictwa w tej decyzji ówczesnego premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina – o rozdzieleniu wizyt w Katyniu premiera i prezydenta. Donald Tusk składał w tym postępowaniu zeznania i mówił, że jego w momencie podejmowania decyzji o ustalaniu terminu swojej wizyty u Putina kompletnie nie interesował prezydent Kaczyński. Oczywiście można tę deklarację oceniać różnie, ale jeżeli taki pogląd funkcjonował w urzędzie centralnym, to on automatycznie był recypowany przez innych urzędników. Dlatego prezydent został zlekceważony przez KPRM i osoby, które miały za zadanie zorganizować jego przelot i wizytę międzynarodową w sposób sprawny. A najważniejsze zaniechanie KPRM dotyczy kwestii niewyjaśnienia statusu lotniska Siewiernyj.

Podziela Pan ocenę sądu, że w świetle polskich przepisów lotniczych tego lotniska zwyczajnie nie ma?

– Kwestia dotycząca braku formalnej zgody na otwarcie lotniska Siewiernyj to jeden z zarzutów pochodzących z mojego zażalenia. Jest to kardynalne zaniechanie ze strony szefa KPRM i jego urzędników. Z kolei kwestia odwołania liderów to jedno z moich głównych zastrzeżeń dotyczących działania polskiej placówki dyplomatycznej. Wprawdzie to żołnierz specpułku Paweł O. podjął decyzję o rezygnacji z rosyjskich liderów, a działania pana majora może oceniać prokuratura wojskowa, to jednak on nie działał w próżni. Jego decyzja została przekazana do polskiej komórki dyplomatycznej i sprawę załatwiono telefonicznie z odpowiednikiem w FR. Przecież zadaniem dyplomatów jest czuwanie nad przestrzeganiem prawa państwa obcego, a także korelacji tego prawa z prawem państwa, które reprezentują. To na mocy umowy międzynarodowej (z 14 grudnia 1993 r.), która regulowała przelot samolotu, tej samej, która powinna być podstawą badania katastrofy, Tu-154M wzbił się w powietrze i doleciał nad Smoleńsk. Ta umowa wymagała, by lot był przygotowany w zgodzie z przepisami polskimi i rosyjskimi, a te w sytuacji lądowania na tym lotnisku wymagały obsady liderów. Jeżeli decyzję podejmuje major w specpułku, przekazuje ją polskim dyplomatom, którzy załatwiają sprawę bez żadnego śladu w dokumentacji, to jakie są tego konsekwencje? Być może Rosjanie, wiedząc formalnie, że liderzy nie lecą, nie przyjęliby tego lotu? A kto wie, może tak kiedyś Rosjanie będą tłumaczyli się z własnej odpowiedzialności za ewentualne sprawstwo katastrofy? Zatem praprzyczyna tego stanu tkwi w bałaganie, jaki zgotowali przy okazji organizacji tej wizyty urzędnicy państwa polskiego.

Sądzi Pan, że w trzecim podejściu prokuratura dokona surowszej oceny ich działań?

– Dobrze się stało, że chociaż „trzecia władza” pokazała, że wciąż funkcjonuje, że mimo mankamentów władzy wykonawczej nie ma zgody na brak jej działania. Sąd zobowiązał prokuraturę do ponownej oceny materiału dowodowego i ewentualnej zmiany decyzji pod kątem postawienia zarzutów osobom odpowiedzialnym. I mam nadzieję na taką zmianę. Gdyby do niej nie doszło, uprawnienia w tym zakresie przejmą reprezentowane przeze mnie rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej, które będą mogły w formie tzw. subsydiarnego aktu oskarżenia wywieść we własnym zakresie zarzuty wobec osób, których odpowiedzialności karnej upatrują w związku z zaniechaniami w realizacji zadania w postaci przygotowania wizyty i przelotu delegacji śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w dniu 10 kwietnia 2010 roku.

Dziękuję za rozmowę.

Marcin Austyn
Nasz Dziennik, 8 sierpnia 2014

Autor: mj