Dlaczego policja biła?
Treść
Zwołania nadzwyczajnego posiedzenia połączonych sejmowych komisji: Administracji i Spraw Wewnętrznych oraz Sprawiedliwości i Praw Człowieka żądają posłowie PiS. Chodzi o wyjaśnienie incydentów, jakie zaszły 10 i 11 kwietnia przed Pałacem Prezydenckim, kiedy to funkcjonariusze BOR i policji uniemożliwili politykom PiS wspólne złożenie wieńców i zapalenie zniczy w hołdzie ofiarom katastrofy smoleńskiej, a także incydentu pobicia przez funkcjonariuszy stołecznej straży miejskiej przedstawicieli Stowarzyszenia Solidarni 2010 oraz dziennikarza.
Jak zaznaczył na wczorajszym posiedzeniu parlamentarnego zespołu smoleńskiego Jarosław Zieliński, poseł PiS, zespół już przygotowuje stosowny wniosek o wysłuchanie w tej sprawie ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera, szefa BOR gen. Mariana Janickiego oraz komendanta stołecznego policji nadinspektora Adama Mularza, sprawującego w imieniu wojewody nadzór nad strażą miejską. - Będziemy żądać wyjaśnień co do tych zajść, jakie miały miejsce 10 i 11 kwietnia, czy policja o tym wszystkim wiedziała i czy jakoś tę interwencję straży miejskiej nadzorowała - mówił Zieliński. - Wciąż wykorzystuje się doświadczenia komunistyczne, w których obywatel nie miał do niczego prawa, w których obywatel był traktowany przemocą. Nie możemy pozostać wobec tego bierni - mówił Antoni Macierewicz. - Upominamy się tylko o normalność i demokrację. Miałam wrażenie, że straż miejska, która otoczyła nasz namiot kordonem, a potem pobiła jednego z dziennikarzy "Gazety Polskiej", była do tego celu specjalnie wyszkolona, że to była jakaś specjalna jednostka. Nie wytłumaczono nam, na jakiej podstawie prawnej działali, nikt się przed nami nie wylegitymował. Była to brutalna pacyfikacja ze strony straży miejskiej, która najpierw otoczyła namiot, potem go zniszczyła, siłą odciągnęła od niego ludzi, a następnie pobiła trzy osoby: Marka Wernica, Pawła Łapińskiego i dziennikarza "Gazety Polskiej" Michała Stróżyka - relacjonowała obecna na wczorajszym posiedzeniu zespołu smoleńskiego Ewa Stankiewicz, prezes Stowarzyszenia Solidarni 2010.
10 kwietnia, w rocznicę katastrofy, Stowarzyszenie rozpoczęło protest, domagając się dymisji rządu, powołania komisji międzynarodowej w sprawie katastrofy smoleńskiej, postawienia rządu Donalda Tuska i samego premiera przed Trybunałem Stanu oraz ujawnienia zdjęć satelitarnych ostatnich chwil lotu Tu-154M. - Chcieliśmy tylko oddać hołd tym, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej. Nie zostaliśmy nawet dopuszczeni do złożenia kwiatów. Żadne z nas nie zamierzało zrobić niczego niezgodnego z prawem, nie chcieliśmy wywoływać żadnych niepotrzebnych emocji. Kiedy chcieliśmy udać się przez biuro przepustek, okazało się, że nam nie wolno tam przejść i że tamtędy może przejść tylko dziesięć osób. Większość z nas stwierdziła, że mimo to będziemy próbować. Kiedy ominęliśmy barierki, zrobiliśmy dosłownie niewiele kroków, podszedł do nas jeden z funkcjonariuszy BOR, który zaczął na naszą grupę naciskać. Nie mogliśmy w tym momencie wycofać się i wyjść: z jednej strony ograniczał nas mur budynku, a z drugiej barierki, za którymi stali ludzie. Stworzono nam sytuację, która zagrażała zdrowiu. Ludzie, którzy to widzieli, zaczęli się denerwować, emocjonować, trudno zresztą, by reagowali inaczej - mówiła Marzena Machałek, poseł PiS, która 10 kwietnia została poturbowana przez funkcjonariuszy BOR. - Teraz jest to serwowane w mediach, że ludzie ci zachowywali się emocjonalnie. Ale sytuacja naprawdę wyglądała tragicznie. W pewnym momencie zaczęłam nawet wołać o pomoc, bo poczułam się zagrożona. Jestem pewna, że ze strony BOR była to prowokacja, by ludzie tak, a nie inaczej się zachowali, a media mogły potem opisać, jak to przed Pałacem Prezydenckim był rozhisteryzowany tłum. Jestem pewna, że BOR odebrało w tej kwestii specjalne rozkazy - relacjonuje Machałek. - Mieliśmy legitymacje w ręku i zgodnie z prawem mieliśmy prawo przejść. Jako posłowie mamy prawo przebywać na terenie administracji publicznej i rządowej za okazaniem legitymacji. Nie wolno nam stwarzać nigdzie zagrożenia, ale żadne z nas tego nie robiło. Chcieliśmy tylko oddać hołd, a przedstawia się nas teraz jako osoby, które zachowywały się awanturniczo, co jest nieprawdą. Najwyraźniej chodziło o to, by w tłumie zgromadzonych ludzi wywołać pewne emocje - stwierdziła Daniela Chrapkiewicz, poseł PiS.
W trakcie posiedzenia zespołu przypomniano także fakt wyłączenia ze śledztwa wątku odpowiedzialności osób cywilnych za organizowanie obu wizyt, 7 i 10 kwietnia. Obecni na posiedzeniu pełnomocnicy rodzin odnieśli się do ostatniej decyzji prokuratury - chodzi o to, że rodziny ofiar nie będą mieć statusu osób pokrzywdzonych. Jak zaznaczają prawnicy, konsekwencją tego będzie to, iż rodziny ofiar nie będą miały prawa wglądu w akta, prawa składania wniosków dowodowych oraz prawa ustosunkowywania się do wniosków dowodowych. - W ten sposób wymyka się rodzinom kontrola nad prowadzeniem śledztwa - konkludowali mecenasi Rafał Rogalski i Bartosz Kownacki. Renata Mazur, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, podkreśla, że prokuratorzy, którzy od zeszłego tygodnia prowadzą wydzielony z głównego śledztwa cywilny wątek organizacji lotów, uważają, że obecnie "nie można mówić o bezpośrednim przełożeniu działań organizacyjnych na zaistnienie katastrofy". Dlatego bliscy ofiar nie mogą otrzymać statusu pokrzywdzonych w sprawie. Prokurator Mazur wyjaśnia, że ta sytuacja może się zmienić, jeśli okaże się, że jakieś działania organizatorów bezpośrednio wpłynęły na zaistnienie katastrofy. Z tą wykładnią nie zgadza się mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik rodzin gen. Andrzeja Błasika, Sławomira Skrzypka, Grażyny Gęsickiej, Tomasza Merty, Bożeny Mamontowicz-Łojek i Wojciecha Seweryna. - W moim mniemaniu, materiał dowodowy śledztwa prowadzonego przez WPO pozwala na ocenę, iż zaniedbania funkcjonariuszy publicznych przy organizacji wizyty pozostawały w bezpośrednim związku z zaistniałą w dniu 10 kwietnia katastrofą, tym samym przestępstwo popełnione zostało również na szkodę interesu prywatnego, tj. ofiar katastrofy i ich rodzin. Przyznanie statusu pokrzywdzonych winno być naturalną konsekwencją zaistniałego stanu rzeczy - uważa adwokat.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-04-14
Autor: jc