Czuma swoje, Schetyna swoje, a Sikorski jeszcze inaczej
Treść
Ze Zbigniewem Wassermannem, byłym koordynatorem ds. służb specjalnych, rozmawia Zenon Baranowski
Wicepremier Grzegorz Schetyna ujawnił, że rozważano możliwość odbicia porwanego Polaka, ale szybko się z tego wycofano. Taka operacja była możliwa?
- Poruszamy się w sferze wrażliwych informacji i nieujawnionych przesłanek, dlaczego do tego nie doszło. Z prawnego punktu widzenia wydaje się to dość ryzykowny pomysł, ponieważ żadne suwerenne państwo nie bardzo chce dopuścić na swoim terenie do działania jednostek bezpieczeństwa innego państwa. Ale jeśli byłoby przyzwolenie tego kraju i jeśli byłaby także pewnego rodzaju akceptacja międzynarodowa - zwracaliśmy się do UE w tej sprawie, szukaliśmy wsparcia międzynarodowego - to są takie przykłady, w których nasze jednostki specjalne działały skutecznie, np. Haiti, Niger, Irak. Jeśli nasze jednostki specjalne potrafią uwalniać cudzoziemców, to możemy liczyć na to, że potrafią też uwalniać obywateli polskich. Dlaczego tego nie zrealizowano, to musielibyśmy więcej wiedzieć. Inaczej mówiąc, zaczynamy się potykać o to - na co ja zwracam uwagę - kto koordynował te działania...
Brakowało koordynacji działania polskich władz?
- Tak. Nagle się okazuje, że minister sprawiedliwości wie więcej niż minister spraw wewnętrznych. Mówi o faktach, które pokazywały niby ogromną skuteczność polskich służb wywiadowczych. Minister Grzegorz Schetyna twierdzi, że to było za mało i że na podstawie tego nie dało się tej akcji przeprowadzić. Co innego działo się w MSZ, gdzie jest jakiś sztab antykryzysowy. Jeszcze inny ośrodek znajduje się w centrum antyterrorystycznym. Pytam, kto to wszystko sprowadzał do wspólnego mianownika?
Można odnieść wrażenie, że nasze władze, nasz wywiad więcej zdziałał niż strona pakistańska, o czym może świadczyć ta nota protestacyjna...
- Uwzględniajmy realia. Trudno tutaj oczekiwać modelowej współpracy, ponieważ w tych warunkach nie jest to możliwe. Ale powinniśmy dostać odpowiedź, dlaczego przez cztery miesiące tak naprawdę niewiele się działo, dlaczego są tylko dwie wizyty przedstawiciela MSZ, dlaczego nie wiemy nic o bezpośrednich kontaktach, dlaczego nie próbowano sprowadzić żądania terrorystów do realnego pułapu możliwego do spełnienia przez Polaków. Tu jest mnóstwo tego typu pytań, także pytania, jak się zachowywali nasi sojusznicy. Jednak Amerykanie mają w tej kwestii wiele do powiedzenia.
Pojawiały się takie oceny, że możliwości uwolnienia Polaka były minimalne...
- Jest to wróżenie z fusów. Jeżeli nie znamy informacji, które są rzeczywiste, w 90 proc. ściśle tajne i chronione tajemnicą państwową, to nie można tutaj formułować żadnych ocen. To jest pierwszy przypadek, kiedy uprowadzony Polak zapłacił życiem. Zapewnia się nas, że zrobiono wszystko. Zastosowano możliwe metody, ale pacjent zmarł. Dlatego my musimy zapytać, dlaczego tak się stało, gdzie nastąpiły te zatarcia, te nieprawidłowości, że nie udało się uratować życia tego człowieka. Na dzisiaj to jest podstawowe pytanie.
Może należy pójść tym tropem pakistańskim, tak jak mówił minister Czuma, że przedstawiciele władz tego kraju sprzyjali terrorystom...
- Trop pakistański jest bardzo wygodny dla polskiego rządu. Nie odrzucałbym go, ale też bym nim nie przesłaniał odpowiedzialności polskiego rządu. Polskiego obywatela interesuje, w jakim stopniu państwo polskie jest wiarygodne w stosunku do niego, czy zostawia jego los na łasce terrorystów, czy też robi wszystko, żeby mu pomóc. To bardzo ważna kwestia. Na pewno należy uwzględniać postawę rządu pakistańskiego - na co pozwalał albo czego nie robił, a obiecywał. Dla nas zasadnicze pytanie brzmi tak: jak skoordynowane były działania polskie, czy one były tak prowadzone, że dawały szansę na skuteczność, oraz czy i kto zawiódł, czy wszystkie możliwe procedury wykorzystano. Na to nie mamy odpowiedzi.
Porywacze obniżali swoje żądania, a nieoficjalnie mówiło się również o okupie...
- W tym momencie musimy zwrócić uwagę na pewną niezręczność premiera. Dla mnie jest to trochę szokujące, jeżeli 6 lutego premier publicznie odcina się od pertraktacji na temat okupu i wypowiada takie zdanie: mam nadzieję, że to się szczęśliwie zakończy. Skąd te słowa, skoro na drugi dzień Polakowi ucięto głowę? Premier blefował czy też miał złe informacje od centrum antyterrorystycznego, bo inaczej skąd ten optymizm? Czyli przerwanie możliwości finansowych pertraktacji i wyrażony optymizm nasuwają przypuszczenia, że albo premier grał, albo był błędnie poinformowany przez służby.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-02-11
Autor: wa