Czujemy żal, ale do Pekinu i tak pojedziemy. Po medal
Treść
Rozmowa z Eleonorą Dziękiewicz, siatkarką reprezentacji Polski Gdy wraca dziś Pani do olimpijskich kwalifikacji, jakie uczucie dominuje: złość, żal, zmęczenie? - Chyba żal. Znowu jesteśmy bowiem w punkcie wyjścia, znowu musimy przejść bardzo ciężki i wyczerpujący turniej. Żal jest tym większy, że Pekin był na wyciągnięcie ręki, zabrakło nam do niego kilku wygranych piłek. Dopuszcza Pani do siebie czarny scenariusz, w myśl którego nie pojedziecie na igrzyska? - Nie. Stworzyłyśmy bardzo fajny zespół, w którym udało nam się wypracować odpowiadającą wszystkim stronom filozofię pracy i relację na linii trener - zawodniczki. W Halle pokazałyśmy, że wciąż stać nas na wiele, że wróciłyśmy do grania na wysokim poziomie. Mam nadzieję, iż na kolejne kwalifikacje pojedziemy w takiej samej, a może i lepszej formie. I to, co Pani mówi, było chyba najlepszym pocieszeniem po porażce w Halle. Znów bowiem porywałyście swoją grą, walczyłyście do ostatniej piłki i na Waszą postawę patrzyło się z ogromną przyjemnością. Zdobyłyście na nowo serca kibiców. - To prawda, jest to jakiś pozytyw, pocieszenie. Przyznam szczerze, że jechałam do Halle z mieszanymi uczuciami, do końca nie wiedziałam, w jakiej jesteśmy dyspozycji. Przez ostatni czas grałyśmy sporo sparingów, ale między sobą, a trudno coś wiążącego powiedzieć po meczu, w którym po przeciwnej stronie siatki stoi doskonale znana koleżanka. Dlatego też na turniej jechałyśmy z jednym ważnym pytaniem: czy jest w nas tyle zapału, umiejętności i siły, by pokonać wszystkie drużyny, które napotkamy na swej drodze. Na parkiecie okazało się, że tak. Każda z nas grała z ogromnym zaangażowaniem i taką samą wiarą. Przegrać finał z Rosją to nie wstyd, bo to znakomity zespół. Wcześniej pokonałyście cztery bardzo mocne drużyny i to po twardych, chwilami fantastycznych bojach. Czujecie się teraz silniejsze, pewniejsze siebie? - Można tak powiedzieć. Zawsze wiedziałyśmy, że potrafimy grać bardzo dobrą siatkówkę, na wysokim poziomie, w Halle w tym myśleniu tylko się umocniłyśmy. Człowiek czuje się silniejszy, gdy przechyla na swą stronę szalę w beznadziejnej, zdawało się, sytuacji, gdy wygrywa twarde boje. Zaimponowałyście jeszcze jednym: chłodnymi głowami, dzięki którym nie poddawałyście się, gdy nie szło, walczyłyście do samego końca z wiarą, że będzie dobrze. To nowa jakość drużyny. - Tak naprawdę cały czas się tego uczymy. Pamiętajmy bowiem, że wciąż jesteśmy młodym zespołem, jeśli chodzi o jego budowanie. Ostatnie pół roku było dla nas dość ciężkie, przeżywałyśmy huśtawkę nastrojów, obok chwil bardzo dobrych nie brakowało bolesnych porażek. Wszystko to jednak było potrzebne, by zespół ukształtować. Trudne momenty napotykałyśmy praktycznie w każdym turnieju - czy to Grand Prix, mistrzostwach Europy, czy teraz w olimpijskich kwalifikacjach. Z większości wyszłyśmy obronną ręką. Wiemy doskonale, że drużynę buduje się całymi latami. Proszę spojrzeć na Rosjanki czy Brazylijki - one grają w tym samym składzie już bardzo długo. My jesteśmy na początku drogi, ale dobrej drogi. Najważniejsze jest to, że w kadrze spotkało się grono fajnych dziewczyn, które się doskonale rozumieją na parkiecie, a poza nim bardzo lubią. Ta atmosfera pomaga myśleć o sukcesach. Do Halle pojechało dwanaście zawodniczek, z których każda coś do drużyny wniosła. Gdy na boisko wchodziła teoretycznie rezerwowa, nie było widać różnicy w poziomie gry. - Jeśli mamy jakiś cel, który chcemy osiągnąć, to nie może tego zrobić sześć czy siedem zawodniczek, tylko wszystkie razem. Jesteśmy ludźmi, każda z nas ma prawo do słabszych dni i wówczas zastępuje ją koleżanka. Tak, to prawda, co pan mówi. Nie odczuwamy podziału na zawodniczki podstawowe i rezerwowe, prezentujemy podobny poziom i potrafimy coś dobrego i pozytywnego wnieść do zespołu. Ale to chyba nie może dziwić, wszak w większości jesteśmy już doświadczonymi, mądrymi zawodniczkami, umiemy grać w siatkówkę. Znajdujemy się na takim etapie, że o realizacji celów i dążeń decydują szczegóły, niuanse, które musi wychwycić trener, potem nam przekazać. Takimi drobnostkami wygrywa się najważniejsze turnieje. Po takiej grze, jak zaprezentowałyście w Halle, zdobycie kwalifikacji w Japonii powinno być formalnością - i taka jest powszechna opinia. Podziela ją Pani? - Jest w tym sporo prawdy, z drugiej strony to tylko sport. Czeka nas kolejny turniej, długi i mimo wszystko trudny, będziemy tuż po lidze, gdy nawarstwia się zmęczenie. Ale jestem przekonana, że do Pekinu pojedziemy. Jesteśmy tak zdeterminowane i żądne awansu, że w każdym meczu damy z siebie wszystko. Kwalifikacja to jednak tylko minimum. Wy tak naprawdę powinnyście pojechać na igrzyska po medal. - Oczywiście, że tak. Naszą ambicję jest walczyć w Pekinie o podium, po to gramy. Mamy dobry zespół, trenera, który ma mnóstwo sukcesów na koncie, i wierzę, że po olimpiadzie dopisze sobie kolejny. A my wraz z nim. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz Pewna ósemka Znanych jest już ośmiu uczestników olimpijskiego turnieju siatkarek. Obok gospodyń, Chinek, w zawodach wystąpią reprezentacje Włoch, Brazylii i USA (trzy najlepsze drużyny Pucharu Świata), Kuby, Rosji, Wenezueli oraz Algierii (zwycięzcy turniejów kontynentalnych Ameryki Północnej i Środkowej, Ameryki Południowej, Europy i Afryki). Wolne są jeszcze cztery miejsca, o które toczyć się będzie walka w turnieju interkontynentalnym, który w dniach 17-25 maja rozegrany zostanie w Tokio. Naprzeciw siebie staną Polska, Japonia, Dominikana, Kazachstan, Kenia, Korea Południowa, Serbia i Tajlandia. Awans wywalczą trzy czołowe zespoły plus jeden azjatycki. Aż trudno sobie wyobrazić, by "Złotek" wśród nich zabrakło. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-01-30
Autor: wa