Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czego nie mogła słyszeć konsul Putka

Treść

- W przeciwieństwie do pani konsul mam zupełnie inny obraz tego, co wydarzyło się podczas podróży pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego z Witebska do Smoleńska, oraz tego, co działo się na miejscu katastrofy. Tego typu insynuacje mają na celu dezawuowanie PiS w przeddzień pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej - mówią "Naszemu Dziennikowi" członkowie delegacji, którzy 10 kwietnia ub.r. byli na Siewiernym. Longina Putka, radca konsularny w Ambasadzie RP w Moskwie, zaprezentowała polityków jako grupę rozhisteryzowanych osób posługujących się wulgarnym językiem.
Longina Putka, radca konsularny w Ambasadzie RP w Moskwie, wyjechała do Witebska, by odebrać z lotniska Jarosława Kaczyńskiego. Z grupą przybyłą z prezesem PiS wróciła do Smoleńska. "Panowie w autokarze byli rozgorączkowani i momentami popadali w polityczne spekulacje okraszone potokiem przekleństw. Było mi za nich wstyd. (...) Panowie byli - mówiąc enigmatycznie - podekscytowani - relacjonuje pani Putka w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Dalej opisuje zachowanie delegacji oczekującej na wpuszczenie na teren lotniska: "Za mną z autokaru wysiadło pięciu lub sześciu panów. Wśród nich nie było pana Kaczyńskiego i pana Kowala. Mówię im, że jest pan premier Putin i musimy poczekać. I to, co wtedy usłyszałam, przeszło moje oczekiwania. Przeżyłam szok. Zaczęli złorzeczyć. (...) Tyle niecenzuralnych i obrzydliwych słów chyba nigdy nie słyszałam. Nie było dramatu ludzi i ich rodzin, nie było ofiar, tylko wyłącznie wielka polityka. Że służby OMON specjalnie ich nie wpuszczają, że dlatego jechaliśmy tak wolno. Że to spisek Tuska, Putina i w ogóle rozgrywka polityczna" - mówi dziennikarce "GW" konsul Putka. - Nic takiego nie pamiętam - mówi Paweł Kowal, który 10 kwietnia przyjechał do Smoleńska z Jarosławem Kaczyńskim. - Pamiętam, że wszyscy byli skupieni i wewnętrznie spięci faktem, że nie możemy tam dojechać. Każda minuta była jak wieczność - dodaje. - To wszystko kłamstwo. To szokujące. Podczas przejazdu z Witebska żadna dyskusja w autokarze się nie toczyła, prezes Kaczyński w ogóle się nie odzywał. Nikt z nas nie ośmieliłby się w ogóle przy panu prezesie głośno rozprawiać, a jeżeli już ktoś się odezwał, to szeptem. Poza tym chciałbym podkreślić, że nie używamy wulgaryzmów. W naszym środowisku przekleństw się po prostu nie używa. Oczywiste jest, że byliśmy zszokowani. Ale w autobusie była kompletna cisza - twierdzi Adam Lipiński, wiceprezes PiS. - Natomiast Rosjanie zachowywali się skandalicznie, opóźniali celowo nasz przejazd - przyznał się do tego eksportujący nas policjant. Jechaliśmy nie więcej niż ok. 20 km na godzinę. Przebycie tych 180 km zajęło nam blisko 4 godziny. Przez Białoruś jechaliśmy bardzo sprawnie. Na trasie stały policyjne patrole, które nas przepuszczały. Policja białoruska od czasu do czasu włączała koguty. Na granicy białorusko-rosyjskiej przejęła nas milicja rosyjska. I od razu zaczęliśmy jechać bardzo wolno - dodaje polityk PiS. W ten sposób odniósł się do relacji polskiej konsul, która wypowiada istne peany na temat tego, jak dobrze funkcjonariusze służb rosyjskich w Smoleńsku się zachowywali: jak to oddali hołd ciału prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a pod jego portretem w smoleńskim hotelu położyli bynajmniej nie plastikowe, ale świeże kwiaty, według konsul, "bardzo w Rosji drogie". - To tylko świadczy o poziomie intelektualnym i moralnym tej pani - ucina krótko Lipiński. - Jechaliśmy tak wolno, żeby Tusk był pierwszy. Chodziło tu przecież o jego przyszłe wizerunkowe korzyści - dodaje wiceprezes PiS. "Dla mnie nie było ważne, kto będzie pierwszy na lotnisku w Smoleńsku. - Tusk czy Kaczyński, w ogóle nad tym się nie zastanawiałam. Dla mnie była ważna prośba kolegów, żebym przyjechała tam jak najszybciej" - mówi Putka. - No cóż, pracownik MSZ... Służba nie drużba - ucina krótko Karol Karski, który też jechał do Smoleńska. W ten sposób skomentował relację konsul o tym, jak Rosjanie zabiegali, by przed Mszą św. w polskiej części cmentarza w intencji ofiar katastrofy odbyła się Msza prawosławna. Putkę "prosił" o to jeden z pracowników urzędu gubernatora obwodu smoleńskiego. "Widziałam, że Rosjanie tego potrzebują, że dla nich ta katastrofa to też dramat" - mówi Putka. - W przeciwieństwie do pani konsul mam zupełnie inny obraz tego, co wydarzyło się podczas podróży z Witebska do Smoleńska, oraz tego, co działo się na miejscu katastrofy - mówią politycy PiS, którzy byli wieczorem na Siewiernym.
Raz więcej, raz mniej
Z informacji, do których dotarł "Nasz Dziennik", wynika, że relacja pani konsul przedstawiona w "GW" jest znacznie bardziej plastyczna niż lakoniczne wyjaśnienia, które złożyła prokuratorom. Brak w nich szczegółów nie tylko dotyczących przyjazdu prezesa PiS do Smoleńska, lecz także tych dotyczących sytuacji na terenie cmentarza w Katyniu czy też opisów rozmów z niektórymi członkami rodzin katyńskich, których polska konsul odprowadzała na dworzec kolejowy w Smoleńsku. Konsul Putka była w Smoleńsku i w Katyniu wcześniej, bo doglądała przygotowania sali filharmonii, w której miało się odbyć spotkanie prezydenta Kaczyńskiego z Polonią. Konsul przebywała tam także w dniu wizyty Donalda Tuska, 7 kwietnia. Pozostała tam do 10 kwietnia, pełniła obowiązki konsula dyżurnego ds. kontaktów z miejscową administracją. O katastrofie poinformował ją telefonicznie jeden z dziennikarzy, powołując się przy tym na informacje, jakie otrzymał od pracownika Ministerstwa Spraw Zagranicznych Dariusza Górczyńskiego przebywającego w tym czasie na smoleńskim lotnisku. Dziennikarz dodał, że prawdopodobnie ocalały trzy lub cztery osoby. Około godziny 11.20 czasu lokalnego informację o katastrofie rządowego tupolewa potwierdził Putce naczelnik Protokołu Dyplomatycznego MSZ. Po wspólnym obiedzie z rodzinami katyńskimi Putka odwiozła je na dworzec kolejowy w Smoleńsku, a następnie wróciła na lotnisko. Na miejsce katastrofy jednak nie weszła. Po południu na polecenie konsula Michała Greczyły wyjechała na spotkanie delegacji przybywającej z Warszawy z prezesem PiS na czele. Dzień po katastrofie, tj. 11 kwietnia ub.r., polska konsul udała się do Moskwy, gdzie sygnowała protokoły zgonów ofiar. Dokumenty te wydawała i przygotowywała na podstawie rosyjskiego świadectwa medycznego. Tego wątku w wywiadzie zabrakło. Pułkownik Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy naczelnego prokuratora wojskowego, przyznał w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że gdyby okazało się, że to, co konsul powiedziała "GW", znacznie odbiegało od np. jej zeznań w prokuraturze (zakładając hipotetycznie, że do nich doszło - podkreśla Rzepa), prokurator może zdecydować o "dosłuchaniu" polskiej konsul. Prokurator stwierdził ponadto, że takie sytuacje miały już miejsce. - Czasami osoby praktycznie więcej mówiły dziennikarzom, potem dopiero zeznawały w prokuraturze, czasami było odwrotnie - tłumaczy. - Każda osoba ma prawo do mówienia. Przed prokuratorem mówi pod sankcją odpowiedzialności karnej, przed dziennikarzem nie ma tej odpowiedzialności. Ale mówić może każdy - ucina Rzepa.
Longina Putka odmówiła wypowiedzi dla "Naszego Dziennika".
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-04-06

Autor: jc