Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czarne skrzynki mogły być badane poza Rosją

Treść

Nawet procedując wbrew błędnie przyjętym zapisom załącznika 13 do konwencji chicagowskiej, wszelkie prace na miejscu katastrofy samolotu Tu-154M mogły być wstrzymane do czasu pojawienia się na miejscu tragedii polskich ekspertów. Strona polska mogła też domagać się, by rejestrator katastroficzny był badany i przechowywany poza Rosją. Takich wniosków jednak nie było. W efekcie do dziś nie wiadomo, co działo się z czarną skrzynką od chwili odnalezienia do przekazania jej do Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), a jedyną gwarancją bezpieczeństwa tych cennych danych była polska plomba na moskiewskim sejfie.
Od samego początku działania podjęte na miejscu katastrofy Tu-154M mogły wyglądać inaczej. Wystarczyło tylko, by strona polska narzuciła własną interpretację zapisów załącznika 13 do konwencji chicagowskiej, a nie poddawała się sugestiom Rosjan. Polska mogła - powołując się na zapisy konwencji - skierować prośbę o to, by "statek powietrzny oraz wszystkie znajdujące się na nim oraz jakiekolwiek inne dowody rzeczowe pozostały nietknięte do czasu dokonania ich przeglądu przez akredytowanego przedstawiciela". Jak określa konwencja, wówczas (pkt 3.3) "państwo miejsca zdarzenia podejmuje wszelkie konieczne środki w celu spełnienia tej prośby, na ile tylko jest to praktycznie możliwe, i nie przeszkadza w należytym prowadzeniu badania". Jak zauważa dr Tadeusz Augustynowicz, koordynator lotnisk wojskowych i wieloletni pracownik PLL LOT, menadżer Cargo Terminal London Heathrow Airport, w Smoleńsku rejestrator pokładowy Tu-154M najpierw przez kilka godzin był "poszukiwany" przez służby (w tym czasie udało się go sfilmować operatorowi TVP), a następnie został przekazany do MAK - tyle że nie wiadomo, co działo się z czarną skrzynką tupolewa przez około 6-10 godzin. Później rejestrator był przechowywany w rosyjskim sejfie "zabezpieczonym" polską plombą z pieczęcią, której "strażnikiem" został prokurator Krzysztof Parulski - i to cała gwarancja nienaruszalności nagrań. Tymczasem załącznik 13 dopuszcza sytuację, w której - dla ochrony wiarygodności badań - analiza kluczowych dowodów, w tym czarnych skrzynek, następuje pod nadzorem przedstawiciela organu sądowego. Skrzynki mogły być też inaczej przechowywane - nie w siedzibie rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) - normalnie niedostępnej zarówno dla władz polskich, jak i rosyjskich, ale w depozycie sądowym w Rosji, a nawet - co dopuszcza załącznik - innego państwa lub sądu międzynarodowego.
Są także wątpliwości, czy Rosjanie podczas badań rejestratorów dochowali wszystkich zaleceń konwencji. Jak podkreśla dr Augustynowicz, na publikowanych w mediach nagraniach filmowych z Moskwy widać, że pierwszym etapem badania taśmy było przegranie jej na magnetofonie szpulowym na płyty CD i na takim materiale pracowali specjaliści.
- Faktem jest, że nie zachowano należytego reżimu technologicznego przy badaniach czarnych skrzynek, ponieważ na nagraniach z Moskwy widać, że pierwszym etapem badania taśmy było przegranie jej na prymitywnym magnetofonie szpulowym na płyty CD, by uzyskać niskiej jakości kopię, a dopiero na niepełnowartościowej kopii pracowali specjaliści - wskazuje dr Tadeusz Augustynowicz. Jednak załącznik 13 do konwencji chicagowskiej wyraźnie zaleca (pkt 5.8), że "w przypadku, kiedy państwo prowadzące badanie wypadku lub incydentu nie dysponuje odpowiednimi środkami do dokonania odczytu zapisów rejestratora pokładowego, wówczas powinno wykorzystywać środki udostępniane przez inne państwa". Wyznacznikiem mają być tu m.in. możliwości sprzętowe do przeprowadzenia odczytu zapisów we właściwym czasie. Nie ma wątpliwości, że polskie laboratoria mogłyby tu służyć fachową pomocą i nowocześniejszym sprzętem. Badania poprowadziło jednak moskiewskie laboratorium, które - jak się okazało - opracowało mocno dziurawy stenogram z zapisów głosów w kokpicie oraz nie było w stanie właściwie skopiować zawartości rejestratora dla polskich ekspertów. W efekcie minister Jerzy Miller musiał dodatkowo udać się do siedziby MAK, by odegrać źle przegrany fragment zapisu rejestratora. Nie ma więc wątpliwości, że wybór centrum technicznego był błędny. Strona polska jednak nie reagowała.
Mogliśmy zabrać rejestratory
Już sam załącznik D "Wskazówki dotyczące odczytywania i analizy zapisów rejestratorów pokładowych" - stanowiący pomoc w stosowaniu załącznika 13 - wyraźnie sugeruje, że standardowe oprzyrządowanie przegrywające i odtwarzające zapisy (zwykle stosuje się je w przedsiębiorstwach i w służbach lotniczo-technicznych) jest nieprzydatne w procesie badania, gdyż z reguły "trzeba mieć specjalne środki techniczne odtwarzania i analizy danych, szczególnie w tych przypadkach, kiedy rejestratory zostały uszkodzone podczas wypadku". Załącznik D dodatkowo określa szereg wymogów technicznych nałożonych na centrum techniczne mające zająć się odczytem rejestratorów - a priorytetem jest w tym przypadku dbałość o materiał dowodowy. Załącznik ten zawiera jeszcze jeden ciekawy zapis. Wprawdzie odwołuje się wprost do państw, które nie dysponują środkami odtwarzania i analizy informacji zapisanych w rejestratorach, i dlatego są zmuszone zwrócić się o pomoc do innych państw, ale wskazuje kierunek interpretacji zapisów załącznika 13. Jak podkreślono, "bardzo ważne jest, aby zajmujące się badaniem wypadków organy państwa, które prowadzą badanie, w odpowiednim czasie organizowały odczytywanie zapisów rejestratorów pokładowych i w odpowiednim centrum technicznym odczytywania danych, prowadzonym w państwie, które nie jest Państwem Producenta (lub Państwem Konstruktora)".
Można zatem założyć, że nie odbiegając od ducha konwencji chicagowskiej, strona polska mogła zażądać, by badania rejestratorów zostały wykonane w innym kraju niż Federacja Rosyjska, która jest zarówno "Państwem Producenta", jak i "Państwem Konstruktora", a w badaniach tych wówczas mógłby uczestniczyć przedstawiciel Rosji. Załącznik D przewiduje sytuację, w której centrum techniczne, gdzie prowadzi się odczytywanie zapisów rejestratorów pokładowych, może potrzebować pomocy specjalistów producenta lub użytkownika statku powietrznego "w celu sprawdzenia danych dotyczących skalowania przyrządów i potwierdzenia zarejestrowanej informacji". Wówczas państwo prowadzące badanie do czasu jego zakończenia "może pozostawić do przechowania w centrum technicznym, gdzie zapisy te były odczytywane, oryginały zapisów lub ich kopie, w celu ułatwienia przedstawiania w odpowiednim czasie informacji na dodatkowe zapytania lub prośby o uszczegółowienie, pod warunkiem że dane centrum techniczne zapewni właściwe środki ochrony tych zapisów". Wynika z tego jasno, że nawet w przypadku prowadzenia dochodzenia przez prokuraturę Federacji Rosyjskiej oryginalne rejestratory mogłyby być badane i przechowywane w Polsce - przynajmniej do czasu zakończenia prac komisji - dokładnie tak długo, jak obecnie może dowody przetrzymywać MAK. Taką interpretację potwierdzają nasi rozmówcy.
- Rejestratory nie musiały być badane w Rosji. Przecież załącznik 13 umożliwia przekazanie ich badań państwu, które dysponuje lepszym zapleczem technicznym - zaznacza Ignacy Goliński, były członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL). Jak dodaje, praktyka wskazuje, że nie jest czymś nadzwyczajnym, iż badania wykonuje inne państwo niż to, na które wskazuje miejsce zdarzenia. Dużego doświadczenia w tym zakresie z pewnością nabyła np. Francja.
W ocenie prof. Marka Żylicza z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalisty z zakresu prawa lotniczego - międzynarodowego, europejskiego i krajowego, w myśl zapisów załącznika 13 czarne skrzynki, podobnie jak wszystko, co pozostało z samolotu, powinny zostać zachowane przez organ prowadzący dochodzenie (w tym przypadku przez rosyjski MAK). Także prof. Żylicz potwierdza, że Polska mogła wystąpić z wnioskiem o wstrzymanie działań na miejscu katastrofy do czasu przybycia polskich ekspertów, ale taki wniosek nie mógł powodować opóźnień w badaniach. Samo odczytanie czarnych skrzynek powinno nastąpić już w trakcie ich badań i do tych czynności Polska ma zagwarantowany dostęp poprzez akredytowanego, który ma prawo uczestniczyć we wszystkich badaniach prowadzonych przez stronę rosyjską. W ocenie prof. Żylicza, zakres polskiego udziału w postępowaniu prowadzonym przez MAK w dużej mierze uzależniony był od umiejętności akredytowanego przedstawiciela w zakresie organizacji strony technicznej uczestnictwa polskich ekspertów na różnych etapach prowadzonych badań.
Według prawnika, w celu uzupełnienia badań rejestratorów głosu na pewno można zlecić dodatkowe analizy innemu laboratorium jeszcze przed zakończeniem badań w Rosji - co miało swój wyraz w przekazaniu kopii rejestratora do Polski. Jednak w przypadku gdyby Rosja nie dysponowała odpowiednim zapleczem technicznym do odczytu danych, strona polska mogłaby zwrócić się z wnioskiem o ich wykonanie w innym centrum technicznym.
- Zwrot czarnych skrzynek, podobnie jak innych dowodów po wykorzystaniu ich przez państwo badające wypadek, następuje po zakończeniu prac komisji - mówi prof. Żylicz. Jak zauważa, pozostaje jeszcze kwestia, czy prokuratura Federacji Rosyjskiej będzie chciała zatrzymać te dowody do czasu zakończenia swojego postępowania.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2010-10-26

Autor: jc