Co się stało z telefonami?
Treść
Z najnowszych informacji wynika, że na pokładzie prezydenckiego tupolewa znajdował się nie jeden, ale aż trzy telefony satelitarne, z których korzystał prezydent i jego najbliżsi współpracownicy. Do tej pory żaden z nich nie wrócił do Polski, choć zgodnie z obowiązującymi przepisami nie powinny znajdować się w obcych rękach. Jak zaznacza poseł Antoni Macierewicz, telefony satelitarne zawierają tajne informacje państwowe.
Na pokładzie Tu-154M, który rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem, znajdowało się ponad 100 telefonów komórkowych. Wśród nich był także pokładowy telefon satelitarny, z którego kilkanaście minut przed katastrofą korzystał prezydent Lech Kaczyński i asystentka Marii Kaczyńskiej - Izabela Tomaszewska. Urządzenia tego do tej pory jednak nie odzyskaliśmy i nadal nie wiadomo, co się z nim stało. Tymczasem, jak zaznacza w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" były wiceminister obrony narodowej i szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego - poseł Antoni Macierewicz, świadczy to o olbrzymich zaniedbaniach polskiego rządu. - Odzyskanie telefonu stacjonarnego powinno być priorytetem. To jest wymóg bezpieczeństwa narodowego, gdyż jest to sprzęt objęty tajemnicą państwową - podkreśla poseł. Premier Donald Tusk podczas wystąpienia w Sejmie zapewniał jednak, iż tuż po katastrofie wszystko z prezydenckiego samolotu zostało zabezpieczone oraz że w ręce rosyjskie nie trafiły żadne tajemnice państwowe. - To jest po prostu nieprawda. Telefon satelitarny jest sprzętem objętym tajemnicą państwową i posiada kody, które mogą służyć do ujawnienia polskich tajemnic państwowych i nie powinny wpaść w ręce jakichkolwiek obcych służb specjalnych. A fakt niewiedzy o tym, że ten telefon wpadł w ręce rosyjskie, a którą to niewiedzę ujawnili polscy urzędnicy, świadczy o nieodpowiedzialności i dramatycznym prowadzeniu śledztwa. Dramatycznym także dla bezpieczeństwa państwa - dodaje poseł Macierewicz.
Zapytany o telefon prokurator generalny Andrzej Seremet przyznał, że nie wie, gdzie może być urządzenie. - Nie mamy go my i nie wiemy, czy posiadają go Rosjanie. Ale nie robiłbym z tego sensacji - stwierdził w rozmowie z tvn24.pl. Tymczasem urządzenie to jest bardzo ważne w ustalaniu przyczyn tragedii, treść rozmów bowiem może mieć wpływ na ustalenie tego, co działo się na pokładzie maszyny, zanim się ona rozbiła. Prokurator generalny zapewnił jedynie, że przesłuchani zostaną wszyscy członkowie rodzin pasażerów. Dodał także, iż "wie o istnieniu tylko jednego telefonu". Tymczasem były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego - płk. Tomasz Pietrzak, który latał rządowymi tupolewami, podkreśla, że telefony były trzy. - Pierwszy telefon znajdował się w kabinie pilotów, drugi w pierwszym saloniku [tzw. prezydenckim - przyp. red.], a trzeci w kolejnym pomieszczeniu - mówi pułkownik Pietrzak. - Słuchawki swoim wyglądem przypominały te z przenośnych aparatów domowych, były trochę większe niż typowe telefony komórkowe - dodaje. - Całe oprzyrządowanie było w środku w samolocie. Któryś z tych aparatów powinien się znaleźć. Takie rzeczy nie znikają - zaznacza pułkownik.
Jak zauważa jednak poseł Macierewicz, nawet jeśli te telefony zostaną Polsce zwrócone, to i tak nie będą już przydatne. - Po tak długim czasie przekazanie nam tych aparatów nie ma już żadnego znaczenia - zaznacza. Poseł podkreśla także, że w związku z tym, że telefony te nadal znajdują się w Rosji, powinno się wszcząć śledztwo. Wskazuje także, że za te zaniedbania winę ponosi w pierwszej kolejności premier, który odpowiada za służby specjalne i ich działania. - Pan premier nam ręczył, że nic takiego nie znajduje się w rękach Rosjan i to jest jego odpowiedzialność - dodaje.
Marta Ziarnik
Nasz Dziennik 2010-05-14
Autor: jc