Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Budżet jak dla Singapuru

Treść

Papier wszystko przyjmie - to porzekadło jak ulał pasuje do projektu budżetu państwa na 2012 rok, który wczoraj przyjął rząd. Jest on zgodny z projektem ogłoszonym jeszcze w maju. Ale za to ma niewiele wspólnego z rzeczywistością - chyba że minister finansów pomylił wskaźniki ekonomiczne Polski i Singapuru.

Przede wszystkim rząd trzyma się zbyt optymistycznych założeń, zapowiadając, że wzrost gospodarczy w 2012 roku wyniesie 4 proc. PKB, podczas gdy większość ekonomistów i instytucji finansowych zapowiada wzrost na poziomie - w najlepszym wypadku - nie większym niż 3 proc. PKB. Na podstawie własnych wyliczeń nie wierzą oni również w to, że wpływy podatkowe wzrosną w przyszłym roku aż o 9 proc., co obiecuje rząd. Jakie to ma konsekwencje dla budżetu? Bardzo poważne, bo przeszacowanie wzrostu PKB i wpływów podatkowych oznacza, że minister finansów Jacek Rostowski zapisał w projekcie budżetu nawet 15-20 mld zł wpływów więcej, niż będzie to możliwe do osiągnięcia.
Wzięte z księżyca są też założenia, że złotówka będzie mocna i za euro zapłacimy mniej niż 4 zł, a za dolara - poniżej 3 złotych. Teraz złoty jest o wiele słabszy i nie widać perspektyw na zmianę tej sytuacji. Ale na papierze minister Rostowski uzyskuje to, że mniej będzie nas kosztowała w 2012 roku obsługa długu zagranicznego. Tak samo jak zbyt optymistyczne są zapowiedzi, że dług publiczny na koniec 2012 roku wyniesie prawie 840 mld zł, gdy tymczasem ten wskaźnik możemy osiągnąć już na koniec bieżącego roku albo przynajmniej się do niego mocno zbliżyć. A w roku 2012, jeśli premier i minister finansów będą kontynuowali politykę zadłużania państwa, dług publiczny znacznie się zwiększy. To jednak rząd musi ukrywać, bo musiałby przyznać, iż poziom zadłużenia przekroczy konstytucyjny próg ostrożnościowy 55 proc. PKB, a wtedy trzeba by drastycznie ciąć wydatki państwa.
Projekt budżetu jest projektem wyborczym - co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ponieważ rząd ma obowiązek przesłania do Sejmu projektu wpływów i wydatków państwa na kolejny rok do końca września, a teraz akurat zbliżają się wybory, to budżet przedstawiono w bardzo kolorowych barwach, aby nie przestraszyć wyborców. Donald Tusk już nie pierwszy raz ukrywa przed Polakami bolesną prawdę o stanie finansów państwa. W 2009 roku przekonywał, że kryzys nam niestraszny, bo akurat były wybory do Parlamentu Europejskiego - i dopiero po nich rząd zaczął ciąć wydatki. Z kolei w ubiegłym roku podniesiono podatek VAT po wyborach samorządowych, choć znacznie wcześniej rząd wiedział, że zabraknie mu pieniędzy, ale nie odważył się powiedzieć Polakom, że sięgnie głębiej do ich kieszeni. A z budżetem na 2012 rok będzie tak, że po wyborach każdy wyłoniony wówczas rząd będzie musiał dokonać znacznych korekt w jego projekcie. Dopiero wtedy zobaczymy, jak budżet wygląda w rzeczywistości, a to może być dla nas bolesne.
Budżet jak dla Singapuru

Nasz Dziennik Środa, 28 września 2011, Nr 226 (4157)

Autor: au