Borusewicz trzaska drzwiami
Treść
Marszałek Bogdan Borusewicz nie wpuścił wczoraj do Senatu Piotra Dudy. Szef Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" z grupą związkowców chciał przysłuchiwać się debacie nad ustawą emerytalną
Najpierw marszałek Sejmu Ewa Kopacz nie zezwoliła, aby sejmowej debacie nad ustawą o podwyższeniu wieku emerytalnego przysłuchiwała się reprezentacja związków zawodowych. Wczoraj to samo zrobił Bogdan Borusewicz. Decyzje marszałków obu izb parlamentu wsparł słowem premier Donald Tusk. Senat kończył wczoraj parlamentarną pracę nad uchwaloną przez Sejm ustawą o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat. Senatorzy rządzącej koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego nie chcą wprowadzenia do ustawy emerytalnej żadnych poprawek. Oznacza to, iż ustawa nie musiałaby wracać do Sejmu, by posłowie zagłosowali nad zaproponowanymi przez Senat poprawkami, lecz od razu trafiłaby do Bronisława Komorowskiego.
Akceptacja ustawy przez prezydenta będzie oznaczać, iż stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego będzie następować już od 1 stycznia przyszłego roku. W każdym następnym roku wiek emerytalny ma się wydłużać o 3 miesiące, aż w 2020 r. wyniesie dla mężczyzn 67 lat i tyle samo dla kobiet w 2040 roku. Ostatnie prace parlamentu nad ustawą emerytalną nie odbiegały w niczym od tego, z czym w trakcie dotychczasowych prac nad tą ustawą mieliśmy do czynienia - arogancja, bezczelność i buta obozu rządzącego przekraczały kolejne granice. Zadanie dla Senatu, tak jak wcześniej dla Sejmu, było jasne: jak najszybciej zakończyć pracę nad podwyższeniem wieku emerytalnego i zamknąć sprawę. Od początku prac nad ustawą podwyższającą wiek emerytalny ekipa Donalda Tuska zdawała stawiać sobie za zadanie przeforsowanie ustawy w ten sposób, by nikt nie był w stanie przeszkodzić Donaldowi Tuskowi w poczynieniu oszczędności na obywatelach Polski. Najpierw, w trakcie niedawnej kampanii wyborczej do parlamentu, zamiar podwyższenia wieku emerytalnego był tak skrzętnie skrywany, iż podczas kampanii nie był nawet trzeciorzędnym postulatem wyborczym ubiegającej się o reelekcję Platformy. Dopiero gdy ryba połknęła haczyk i wyborcy pozwolili Platformie ponownie tworzyć rząd, premier Donald Tusk ogłosił w exposé wielką reformę - podwyższenie wieku emerytalnego. Ze stroną społeczną skonsultowano "cokolwiek", by następnie zgłosić projekt ustawy emerytalnej znacznie odbiegający od konsultowanego. Społeczeństwu nie pozwolono się wypowiedzieć w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego, mimo że pod wnioskiem o referendum w tej sprawie podpisało się aż blisko 2 miliony obywateli. Badania opinii publicznej wskazywały, iż przeciwko podniesieniu wieku jest nawet ponad 90 proc. społeczeństwa, a ponadto do tak poważnej operacji rząd Donalda Tuska - z uwagi, iż nie zapowiadał tego typu drastycznej dla obywateli zmiany podczas kampanii wyborczej - nie miał najmniejszego mandatu. Później mieliśmy tylko pokaz coraz większej arogancji władzy.
Podczas sejmowej debaty nad ustawą emerytalną marszałek Sejmu Ewa Kopacz nie zezwoliła reprezentantom związków zawodowych obserwować obrad z sejmowej galerii - jak tłumaczyła - "ze względu na zapewnienie odpowiednich warunków pracy wysokiej izby". Śladem swojej koleżanki poszedł wczoraj marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, także nie dopuszczając związkowców do obecności na debacie. Tym samym rządzący wskazują, gdzie jest miejsce tych, którzy myślą inaczej niż rząd - pokrzyczeć mogą sobie najwyżej na ulicy, a aby do ogółu społeczeństwa nie dotarł niekorzystny dla rządu obraz sytuacji, zadbają zaprzyjaźnione z rządem telewizje pokazujące już odpowiednio zmontowane materiały godne PRL-owskich dzienników telewizyjnych.
Wyimaginowane zagrożenie
Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz tłumaczył, że brak akceptacji dla obecności reprezentacji związków zawodowych na senackiej debacie nad ustawą emerytalną to efekt dbałości o sprawność obrad i bezpieczeństwo. - Muszę wyciągać wnioski z tego, co się działo 11 maja przed Sejmem. Wtedy doszło do ograniczenia wolności posłów, a także do aktów agresji w stosunku do posłów. W związku z tym wnioski muszę i musiałem wyciągnąć i nie przewiduję obecności gości. (...) Marszałek Senatu ma za zadanie dbać o porządek w Senacie, ma dbać o sprawność obrad, także o bezpieczeństwo - mówił Borusewicz. Marszałek nie sprecyzował, jakie zagrożenie bezpieczeństwa miałoby nastąpić ze strony kierownictwa związków zawodowych i - choćby - czy było ono większe niż grożące - co pokazały ostatnie wydarzenia - gościom sejmowym ze strony jego kolegi, posła Stefana Niesiołowskiego. Zaskoczony niewpuszczeniem na obrady był przewodniczący NSZZ "Solidarność" Piotr Duda, który jeszcze dzień wcześniej zdawał się nie mieć wątpliwości, że będzie mógł być w Senacie obecny. - Rządzący pokazują, gdzie jest miejsce związku zawodowego - na ulicy. Jakiekolwiek apele ze strony rządu dotyczące spokoju na Euro niech sobie wsadzą do kieszeni. Piłka jest po ich stronie, widzicie, że oni prowokują. (...) Myślałem, że mnie już nic nie zdziwi, ale cały czas się na to łapię. Jestem zszokowany tym, że po raz kolejny w tym przypadku pan marszałek Senatu uznaje, że ten budynek, że te budynki to jest jego prywatny folwark i może sobie robić z tego, co chce, i może sobie wpuszczać, kogo chce - mówił dziennikarzem rozżalony Duda.
Wstyd i hańba
Przewodniczący "Solidarności" stwierdził, że w sprawie ustawy emerytalnej reprezentuje nie tylko związek zawodowy, ale także komitet obywatelski reprezentujący dwa miliony Polaków, którzy złożyli swoje podpisy pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie podniesienia wieku emerytalnego. - Jest nas siedem osób, chcemy spokojnie wejść na galerię i wysłuchać, co senatorowie mają w tym temacie dotyczącym emerytur do powiedzenia. Ale oni się wstydzą, bo nie mają nic do powiedzenia, tylko mają zagłosować tak, jak wymaga tego partia. To hańba i wstyd dla polskiej demokracji - powiedział Duda. Na debatę emerytalną nie udało się dostać także szefowi Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Janowi Guzowi. Mówił on, iż o umożliwienie uczestnictwa w posiedzeniu dotyczącym - jak zaznaczył - "najistotniejszej ustawy dla obecnych i przyszłych pokoleń" zwracał się wcześniej do marszałka Borusewicza. - Nie otrzymaliśmy odpowiedzi na nasz wniosek. Dostałem się pod drzwi Senatu, odbiłem się od nich ze względu na to, że nie wpuszczono nas do Senatu, by zaprezentować nasze stanowisko. Dlatego OPZZ oświadcza, że obecna władza odchodzi od zasad demokracji, odchodzi od zasad dialogu. Marszałek Senatu zignorował naszą prośbę, nie chce słuchać argumentów, nie chce prowadzić merytorycznej dyskusji - dodał. Guz zaznaczył, że upomina się o prowadzenie dialogu społecznego. - I proszę nie dziwić się związkowcom, że dialog wylewa się na ulice, że na ulicy musimy dochodzić swoich praw, bo jak może być inaczej, jeśli w Sejmie, w Senacie niedopuszczani jesteśmy do głosu. A na komisjach sejmowych uniemożliwiono nam przedstawienie swojego stanowiska. Gdzie mamy o problemach społecznych mówić? - dodał szef OPZZ. Decyzję marszałka Borusewicza, a także analogiczną decyzję marszałek Kopacz - o niewpuszczeniu związkowców na salę obrad - pochwalił wczoraj premier Donald Tusk. - Nie jestem gospodarzem Sejmu ani Senatu, ale rozumiem marszałków obu izb, że dbają o to, żeby w czasie stanowienia prawa nie było takich form nacisków, które mogłyby zakłócać posiedzenie Sejmu czy posiedzenie Senatu - powiedział. W ocenie szefa rządu, intencją związkowców było wywieranie "brutalnego nacisku" na parlamentarzystów. - To, co się działo przed Sejmem, kiedy dyskutowaliśmy i głosowaliśmy nad reformą emerytalną, pokazuje, że intencje związkowców były intencjami polegającymi na tym, żeby wywierać możliwie brutalny nacisk na parlamentarzystów. Uważam, że to jest niedopuszczalne, i zachowanie niektórych działaczy związkowych moim zdaniem absolutnie usprawiedliwia działania marszałków obu izb - dodał Tusk. Do tej pory dla ochrony przed gniewem i "brutalnym naciskiem" ze strony wyborców rządzący - przynajmniej na razie - nie zdecydowali się utajniać wyników parlamentarnych głosowań.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik Czwartek, 24 maja 2012, Nr 120 (4355)
Autor: au