Bolesne upadki z piedestału
Treść
To miał być jego turniej. Chciał pójść śladem Mario Zagallo i Franza Beckenbauera, którzy zdobywali mistrzostwo świata jako piłkarze i trenerzy. Przez kilkanaście dni pobytu w RPA błyszczał, znajdował się w centrum uwagi, skupiał na sobie spojrzenia, i wreszcie upadł. Boleśnie. Klęska Argentyny z Niemcami najbardziej dotknęła jego - Diego Maradonę.
Trenerem "Albicelestes" został w 2008 roku. Dla wielu było to zaskoczenie, bo doświadczenia nie miał żadnego i nie gwarantował wyniku, ale włodarze tamtejszej federacji uznali, że to wybór najlepszy z możliwych. Diego, przed laty czarujący na zielonej murawie, miał spowodować, że prowadzona przez niego drużyna przejdzie do legendy. Zdobędzie mistrzostwo świata. Już eliminacje do mundialu pokazały jednak, że z realizacją tego celu może być krucho. Zespół grał słabo, przegrywał i do samego końca walczył o awans. Maradona przestał być wówczas nietykalny, liczba jego krytyków wzrastała z każdym nieudanym spotkaniem, ale na stanowisku trzymał się twardo. Pychy i przekonania o swojej wielkości nie brakowało mu nigdy, zatem ani przez moment nie pomyślał o tym, by ustąpić lub poprosić kogoś o pomoc. Ostatecznie Argentyńczycy, szczęśliwie, zdobyli paszporty do RPA. Selekcjoner poczuł się zwycięzcą i jak to on - rozpoczął spektakl. Przez kilkanaście dni trwania turnieju skupiał na sobie uwagę wszystkich. Konferencje prasowe zamienił w widowiska. Trudne pytania zbywał, pouczał, napominał, wygłaszał monologi. Piłkarzy kokietował. Tacy Anglicy, przyzwyczajeni do reżimu Fabio Capello, z zazdrością patrzyli, jak podczas treningów bawił się i żartował ze swymi podopiecznymi, przytulał ich po udanych zagraniach. Jak nikt inny dbał o atmosferę, chciał, by jego zawodnicy nie tylko wygrywali mecze, ale cieszyli się każdym dniem spędzonym w Afryce. Ten idylliczny wręcz nastrój burzyły raz na jakiś czas pojawiające się wątpliwości na temat trenerskiego warsztatu Diego. Gdy ktoś ośmielił się zadać mu pytanie na temat taktyki, ustawienia zespołu, odpowiadał zeźlony: "Pozwólcie nam cieszyć się grą". Gdy Pele stwierdził, że został selekcjonerem tylko dla pieniędzy, odburknął, że miejsce Brazylijczyka jest "w muzeum". Kamery z lubością pokazywały, jak przed każdym spotkaniem podchodził do piłkarzy, obejmował ich i całował w policzek. Te gesty musiały zastąpić taktyczne porady, których Maradona unikał. - Mnie także nie tłumaczono, jak mam grać na boisku. Dlatego teraz też nie będę nic radził Messiemu, on najlepiej wie, co ma robić - przekonywał. Liczył na to, że indywidualne umiejętności jego piłkarzy, szczególnie napastników, wystarczą, by rozmontować każdy mur. Argentyńscy dziennikarze i kibice cieszyli się z kolejnych zwycięstw, ale ci bardziej dociekliwi zwracali uwagę na zastraszającą liczbę błędów popełnianych przez defensorów. Na wyraźne dysproporcje między atakiem a obroną, brak taktycznego "planu B". Gdy "Albicelestes" zwyciężali, krytycy milczeli, teraz już nie muszą. Drużyny na mundialu nie ma, odpadła po klęsce z Niemcami, która wszystkim, Maradonie w szczególności, pokazała, co znaczy taktyczne zdyscyplinowanie, rozpracowanie przeciwnika i zespołowość.
Diego wrócił do ojczyzny załamany. O swej przyszłości porozmawia z najbliższymi, potem podejmie decyzję. Rodacy już nie chcą, by nadal prowadził narodową drużynę. Wytykają mu błędy i obwiniają wprost za porażkę w RPA. Co zatem pocznie? Być może uda się do swych przyjaciół, Fidela Castro lub Hugona Chaveza. Kilka lat temu stał się zdeklarowanym komunistą, wielbicielem idei rewolucyjnej. Gdy znalazł się na życiowych rozstajach, granicy życia i śmierci, gdy nie potrafił odstawić narkotyków i alkoholu, monstrualnie przytył, serce i płuca doprowadził do rozpaczliwego stanu, gdy leczył się w klinikach psychiatrycznych, dyktatorzy Kuby i Wenezueli przyjęli go pod swe skrzydła i tak rozpoczęła się przyjaźń, która trwa do dziś. - Może wrócić na Kubę, kiedy zechce - powiedział kiedyś Castro.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-07-06
Autor: jc