Apelacyjna już bada
Treść
Warszawska prokuratura apelacyjna analizuje już akta sprawy dotyczące odmowy wszczęcia śledztwa w kwestii połączeń z telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego dokonywanych na terenie Rosji 10 i 11 kwietnia 2010 roku. Zbadania tej decyzji domagała się Prokuratura Generalna.
- Decyzja Prokuratury Generalnej jest wykonywana, zostały już ściągnięte akta tej sprawy i rozpoczęta analiza - wskazuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" prok. Zbigniew Jaskólski, rzecznik prasowy warszawskiej prokuratury apelacyjnej. - Decyzja zostanie podjęta po przeprowadzeniu tej analizy. Sądzę, że jest to kwestia kilku dni - dodaje prokurator. - Gdy zajmiemy stanowisko, to najpierw przekażemy je Prokuraturze Generalnej, a nie mediom - zaznacza Jaskólski.
Prokuratura Generalna po przeanalizowaniu akt sprawy uznała, że śledczy z prokuratury okręgowej, którzy odmówili śledztwa, powinni jednak głębiej zbadać sprawę. I takie sugestie trafiły do prokuratury apelacyjnej, która sprawuje nadzór służbowy. - Prokuratura powinna pochylić się znacznie szerzej nad tą sprawą, niż to nastąpiło, i taka sugestia z Prokuratury Generalnej została przekazana prokuraturze apelacyjnej - mówił wczoraj w Sejmie dziennikarzom Andrzej Seremet, prokurator generalny. - Mam nadzieję, że prokuratura apelacyjna podejmie decyzję idącą w tym kierunku, to znaczy wznowi postępowanie - zaznaczył. - To postępowanie wymaga dopracowania w kilku płaszczyznach, zarówno faktycznej, jak i prawnej - podkreślił Seremet. - W moim przekonaniu, prokurator zbyt szybko wydał tę decyzję - ocenił. Seremet powiedział, że jego zdaniem prokurator zachował się nierzetelnie.
Prokuratura okręgowa broni się, argumentując, że taką kwalifikację zasugerowała jej prokuratura wojskowa, skąd trafiły akta wyłączone z głównego śledztwa smoleńskiego. Podkreśla, że nie otrzymała nawet telefonu ani karty SIM, której użyto na terenie Federacji Rosyjskiej. - Nie chcę oceniać mojego kolegi prokuratora cywilnego. Ale nie widzę powodów, że gdyby uznał, że jest to mu potrzebne do prowadzenia postępowania, to by otrzymał ten dowód rzeczowy - powiedział prok. Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, pytany o to przez dziennikarzy. - Prokurator rozstrzygający nie był związany w żadnym zakresie kwalifikacją, którą zaproponowała prokuratura wojskowa, jestem o tym głęboko przekonany - podkreślił Szeląg.
Telefon był aktywny
- Te dane, które zebrała prokuratura wojskowa, wskazywały na to, że umożliwiają one podciągnięcie pod tę kwalifikację prawną - tłumaczył się Szeląg dopytywany o to, dlaczego zasugerowano tylko kwalifikację "dzwonienie na cudzy koszt". - Oczywiście w tle było szereg innych, m.in. art. 267 par. 1 kk [czyli dostęp do informacji osób nieuprawnionych - red.], który z natury rzeczy związany jest z przełamaniem zabezpieczenia, czyli np. wystukaniem numeru PIN - mówił Szeląg. - Jeżeli chodzi o przełamanie zabezpieczenia, wojskowi prokuratorzy nie dysponowali danymi, żeby taki czyn nastąpił. Wiedzieliśmy, że telefon był aktywny w chwili katastrofy, zatem był włączony - argumentował prokurator. Andrzej Seremet zapewniał zaś posłów, że nie ma obaw, aby telefon prezydenta Lecha Kaczyńskiego zawierał informacje niejawne bądź takie, które mogą szkodzić państwu
Sejmowa opozycja, posłowie PiS i SP, chce, by w tej sprawie odbyło się specjalne posiedzenie komisji sprawiedliwości. - Jak sądzę, ta sprawa będzie tematem odrębnego posiedzenia komisji - deklaruje jej wiceprzewodniczący poseł Stanisław Piotrowicz (PiS). - To jest bardzo dziwna sprawa, a szczególnie dziwne jest uzasadnienie, że nie ma ona związku z katastrofą. Otóż ma związek z katastrofą, i to jest związek, jak sądzę, bardzo istotny - ocenia decyzję prokuratury prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Przypomniał, że ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego zostało znalezione kilka godzin po tym, kiedy użyto jego telefonu. - Brat zawsze ten telefon miał przy sobie. Wobec tego jest pytanie, skąd ten telefon tam był, dlaczego był spalony, kiedy go dostarczono do Polski? - pyta szef PiS. - Jest to jeszcze jeden przyczynek do tego generalnego pytania, co się naprawdę stało i co działo się po katastrofie - podkreśla Kaczyński. Pytany przez dziennikarzy, czy polskie służby przekazywały premierowi Donaldowi Tuskowi informacje o zawartości telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, rzecznik rządu Paweł Graś powiedział, że nie posiada żadnych informacji na ten temat. - Nie mam informacji na temat działalności służb w tej sprawie. Wiadomo, że służby były poproszone przez prokuraturę o badanie niektórych aspektów technicznych telefonów czy innego sprzętu. Przypominam również, że znaczna część tego sprzętu została zabezpieczona przez służby i polską stronę niedługo po tym, jak na lotnisko w Smoleńsku dotarli specjalnym samolotem przedstawiciele naszych służb - mówił Graś.
Decyzje prokuratury skrytykował szef parlamentarnego zespołu smoleńskiego poseł Antoni Macierewicz, który pytał m.in. przedstawicieli prokuratury na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości, jak to się stało, że odmówiono wszczęcia tego śledztwa. - Nie wszczynano śledztwa w tej sprawie. A powinno być wszczęte - powiedział poseł. I przypomniał wypowiedź przedstawicieli rządu, że natychmiast po katastrofie zostały unieczynnione wszystkie karty SIM. - Tymczasem jeszcze w ciągu 24 godzin włamywano się do telefonu prezydenta, a to śledztwo jest umarzane - stwierdził Macierewicz.
Zenon Baranowski
Nasz Dziennik Środa, 9 maja 2012, Nr 107 (4342)
Autor: au