Agitka ambasady w Berlinie
Treść
Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Berlinie rozesłała w piątek do  wybranych polskich korespondentów w Niemczech e-mail, w którym zachęca  do zajęcia się - w nurcie kampanii wyborczej - rzekomymi protestami po  słowach prezesa PiS o kanclerz Angeli Merkel.
"Szanowni  Państwo, w nawiązaniu do wypowiedzi J. Kaczyńskiego o kanclerz Merkel  informuję, że od wczoraj Ambasada odbiera mnóstwo telefonów i e-maili od  oburzonych obywateli RFN. Dzisiejsze media niemieckie donoszą o  reakcjach w Polsce na słowa prezesa PiS, ale nie zmniejszyło to fali  interwencji telefonicznych kierowanych do placówki. Dzwoniący (i  piszący) podkreślają, że wypowiedzi J. Kaczyńskiego nie służą dobrym  stosunkom polsko-niemieckim, szkodzą one Europie i Polsce, Europa i  Polska nie potrzebują tego typu polityków. Część opinii wyrażana jest w  b. ostrych słowach" - pisze I sekretarz ambasady Kinga Wustinger. I  dodaje: "Może ta część kampanii wyborczej Państwa zainteresuje".
Weszliśmy  w posiadanie tego pisma drogą okrężną, bo ambasada w tego typu  "zleceniach" przezornie nie angażuje "Naszego Dziennika", słusznie  zakładając, że reakcja byłaby odwrotna do zamierzonej. To, że polska  placówka dyplomatyczna próbuje - mało subtelnie - nakłonić niektórych  polskich korespondentów, aby zajęli się nagłaśnianiem rzekomych słów  oburzenia, jakie miały napłynąć do polskiej ambasady po artykułach z  wykorzystaniem przeinaczonych słów prezesa największej partii  opozycyjnej w Polsce, bardzo nas zaniepokoiło. 
Kinga Wustinger pisze  o całej "fali interwencji" telefonicznych i pisemnych skierowanych do  ambasady. Sądząc po podanych przez placówkę czterech (sic!) cytatach  "oburzeń" w języku niemieckim, można domniemywać, że interweniujący byli  Niemcami. Nie poznajemy naturalnie nazwisk czy choćby inicjałów nazwisk  osób wyrażających się rzekomo o Jarosławie Kaczyńskim "w ostrych  słowach" (określenie I sekretarz), za to podaje się korespondentom na  tacy obrzydliwe i bezczelne anonimowe wypowiedzi. Oto wybór: "Takich  idiotów nie potrzebuje ani Europa, ani polskie społeczeństwo", "On  [Kaczyński - red.] powinien się zbadać". Jest też przytoczony cytat, w  którym ktoś porównuje prezesa Prawa i Sprawiedliwości do Hitlera:  "Takiego człowieka już w Niemczech mieliśmy i wiemy, do czego to  doprowadziło, zarówno polski, jak i niemiecki naród boleśnie to wtedy  odczuły".
Dlaczego I sekretarz prestiżowej placówki dyplomatycznej  zdecydowała się kolportować między dziennikarzami te szkalujące  Jarosława Kaczyńskiego teksty? - zapytaliśmy ambasadora RP w Berlinie  Marka Prawdę. Dyplomata nie widzi nic złego w tym postępowaniu,  kwitując, że widocznie ludzie dzwonili, dopytując o reakcje, i dlatego  pracownik ambasady postanowił po prostu odpowiedzieć. Ambasador nie  potrafił nam jednak wytłumaczyć, dlaczego e-mail nie trafił do  wszystkich korespondentów, a tylko do wybranych. - Jeżeli ktoś o takie  rzeczy pyta, to rzecznik ambasady informuje o takich sprawach albo nie  informuje, ale w tym wypadku postanowił poinformować - powiedział Marek  Prawda. Dodał, że nie wie, jakim rozdzielnikiem kierowała się pracownica  ambasady i dlaczego nie wszyscy dziennikarze dostali tę wyjątkową  korespondencję.
Marek Prawda tłumaczy, że ambasada często udostępnia  dziennikarzom te materiały, które ich w danej chwili interesują. - To są  różne sprawy i różne rzeczy - stwierdził. I dodał, że ambasada jest  swego rodzaju sejsmografem tego wszystkiego, co się dzieje wokół Polski i  wręcz ma obowiązek to wszystko przekazywać. Według naszych informacji,  e-mail był inicjatywą ambasady i żaden polski korespondent wcześniej o  niego nie prosił. 
Co na to niemiecka Polonia? Osoby, z którymi  rozmawiał "Nasz Dziennik", są oburzone ordynarnym włączeniem się  polskiej placówki dyplomatycznej w - jak to oceniają - popieranie jednej  strony sporu politycznego. Zaznaczają, że przecież wszyscy dyplomaci  utrzymywani są z podatków Polaków, także tych, którzy popierają Prawo i  Sprawiedliwość, i nie ma powodu, by przy wykonywaniu codziennych  obowiązków faworyzowali określoną opcję polityczną. Patryk Nowak,  student Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie w Hamburgu, a zarazem szef  studenckiego samorządu, zaznacza, że wraz z większością swoich kolegów  ze studiów jest zszokowany takim postępowaniem polskiej ambasady. Młodzi  ludzie uważają, że doszło do złamania norm dyplomacji i dobrego smaku.  Także Anna Halves, Polka mieszkająca w Hamburgu, stwierdza, że przypadek  z propagandowym e-mailem, wysłanym w samej końcówce kampanii wyborczej,  jest zdumiewający i godny potępienia. - Nie wierzę zresztą w  zapewnienia o mitycznie wielkiej ilości protestów wystosowanych przez  Niemców do polskiej ambasady. W swojej pracy mam liczne kontakty z  Niemcami i wiem doskonale, że w znakomitej większości nikt z nich nie  jest i nie będzie na tyle zainteresowany i na tyle dociekliwy, aby w  sprawie wypowiedzi polskiego polityka dzwonić do ambasady z pretensjami -  zaznacza Halves. Podobnego zdania są inni Polacy mieszkający w  Hamburgu. Dariusz Juskowski, szef hamburskiej firmy ubezpieczeniowej,  stwierdza, że jest rzeczą bez precedensu, aby placówka dyplomatyczna  jakiegokolwiek kraju tak brutalnie dyskredytowała opozycję i donosiła do  dziennikarzy na własnego, choć byłego polskiego premiera.
Waldemar Maszewski
Hamburg
Nasz Dziennik Poniedziałek, 10 października 2011, Nr 236 (4167)
Autor: jc